środa, 24 grudnia 2014

Nieoczekiwany zwrot.



                        Część II

Rozdział I


Hej, witam po długiej przerwie. Wyrobiłam się z rozdziałem akurat pod choinkę dla Was:). Mam nadzieję, że się spodoba. za błędy przepraszam, ale wyszłam chyba już z wprawy pisania. Wesołych Świat, Kochani!! 


         
         Między bojaźnią a nadzieją spędzamy życie. Ciągle dążymy, gonimy za czymś, co zdobyte nie daje nam pełni szczęścia. To łańcuch napięć. Po każdym z nich następuje krótkie odprężenie, które czyni miejsce nowemu napięciu. Ustaniem tej pogoni jest koniec, czekający każde stworzenie. Taka kolej rzeczy: rodzimy się, żyjemy na tym padole, a potem umieramy. Nic przecież nie trwa wiecznie. Jednakże, czy rzeczywiście na tym kończy się nasza egzystencja? Czy z ostatnim wydanym tchnieniem przemijamy na zawsze, a świat trwa dalej, tak jakby nasze istnienie nigdy nie miało miejsca? Z całą pewnością – nie. Mówi się, iż życie to wielka przygoda, a śmierć to jedynie dalszy jej ciąg. Każdy przychodzi z powierzoną nań misją, bytuje nie dla siebie, lecz dla innych, kiedy odchodzi, kontynuuje ją w odmiennej formie. Dusza staje się małą cząstką wszechświata, jej obecność jest odbiciem w drugim człowieku, jego czynach, poglądach i ideałach. Żywot ludzki bywa za krótki, by cokolwiek w nim dokończyć. Możemy tylko zrobić niezły początek i przekazać przyszłym pokoleniom dobry przykład. Zmarli tworzą przeszłość, dopóki będzie trwać o nich pamięć, ich historia nie przeminie.
 W takim razie, czym właściwie jest śmierć? Obcuje się z nią codziennie, jej nieodłączne towarzystwo leży w powinności shinobi. Nierzadko stawiani są przed zimnym obliczem Kostuchy, czasami udaje się im na krótką chwilę ją przechytrzyć. Jednak dla wielu wciąż pozostaje tematem tabu. Wzbudza strach, gdyż ludzie nie potrafią pojąć jej natury. Postrzegają ją jako najgorszą karę i okrutną niesprawiedliwość losu, choć często ze swoją osobą wnosi pożądane ukojenie. Śmierć sama w sobie jest czymś wielkim. To ustawienie świata na nowo. Pozornie nie zmieniło się nic, a przecież zmieniło się wszystko. Stronice książki są te same, ale treść już inna.
  Śmierć to uosobienie spokoju i wyciszenia, całkowitego zjednoczenia się z przyrodą. Nie boli, mimo że poprzedza ją zatrzymanie akcji serca i pracy mózgu, to nie odczuwamy jej jak uszczypnięcia, czy uderzenia, czegoś cielesnego, ona dotyka naszej podświadomości i ducha. To złożony proces, w którym uczestniczymy, a raczej poddajemy się biernie, niezdolni już do działania. Znika szara powłoka tego świata i wszystko spowija srebrzysty blask. A potem widzisz…rozstaje dróg i to, co za nimi – Wieczną Krainę, skąpaną w delikatnej mgle świeżego poranka. Właśnie tutaj stajemy przed ostateczną decyzją. Wybór należy do nas.
 Skrajnym przeciwieństwem doskonałej w ciszy śmierci jest umieranie. By pójść naprzód i móc sięgnąć po szczęście, trzeba najpierw zapłacić za nie gorzką cenę – okupić dotychczasowe winy i błędy bólem. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromu odczuwanego cierpienia. Jedynie wolniutki spacer na klęczkach pośród szalejącej pożogi, kiedy to jakaś niewidzialna siła popycha nas dalej i kolejny krok wykonujemy przeciwko naszej woli, oddaje namiastkę doznawanych katuszy. Płomienie bezlitośnie smagają skórę, a krew przeistacza się w żar i pozostawia po sobie popiół. Powoli rozpada się dom duszy, a ona sama staje się niezwykle krucha i ulotna. Trwa to sekundę, może godzinę, albo erę w dziejach ludzkości. Nie wiadomo. Coś, co odgrywa nadrzędną rolę w świecie doczesnym, w Krainie Umarłych po prostu nie istnieje, bowiem nic nie posiada takiej władzy, by zakłócić ostatnią podróż. 

       Głos zamarł jej głęboko w gardle. Chciała krzyczeć z prośbą o pomoc. Jednakże, ilekroć zbierała ku temu siły, struny głosowe kategorycznie odmawiały posłuszeństwa. Zdolność mówienia zawiodła ją pierwszy raz w życiu, a po raz kolejny w przeciągu ostatnich godzin, a może dni? Sama nie wiedziała dokładnie. Odkąd jakiś czas temu otworzyła oczy, nie była pewna niczego: skąd się tu wzięła, jak długo przebywa w tym dziwnym miejscu, aż w końcu, kim jest? Nie pamiętała zbyt wiele, prawie nic. W głowie miała kompletną pustkę – żadnych zbędnych pytań, a tym bardziej odpowiedzi. Wielokrotnie starała się , zmusić szare komórki do współpracy i przebić się przez otaczającą jej myśli ciemność i pustkę, nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Niewiadome pozostały, a jedyne co uzyskała to niewyraźny strzępek obrazu: wyłaniających się spod ziemi trupiobladych kończyn. Nie kojarzyła z tym żadnego wydarzenia, ciężko było określić, czy to urywek z życia, czy fragment pewnego nocnego koszmaru. Im dłużej nad tym rozmyślała, tym bardziej docierała do niej absurdalność podjętego działania. Jakiś nieśmiały głosik szeptał, że najlepiej będzie zapomnieć o tymże drobnym incydencie. Ogarnęło ją tak wspaniałe uczucie radości i wewnętrznego spokoju, iż postanowiła się go posłuchać. Nawet nie zauważyła, kiedy ostatnia nic łącząca ją z życiem pękła, a wspomnienie z ostatnich chwil ze śmiertelnego świata zniknęło na zawsze.
  Dziewczyna niepewnie uniosła się na łokciach i rozejrzała wokół. Jej wzrok nie sięgał dalej niż kilka metrów w każdym kierunku od miejsca, w którym leżała rozciągnięta jak manekin,  kompletnie pozbawiona sił i woli. Już na wstępie, z czystym sumieniem mogła orzec, że okolica ta, doskonale uplasowała się na czołowych pozycjach na liście najdziwniejszych obiektów. Wszędzie królowała biel, cała przestrzeń była skąpana nieskazitelną barwą niewinności, jej jaskrawy odblask raził w oczy i prowokował do bezzwłocznego zatrzaśnięcia powiek. Zamiast twardego gruntu, bose stopy stąpały po najprawdziwszej powierzchni uśpionego oceanu. Nie było potrzeby posługiwania się chakrą, by utrzymać się na grzbietach, leniwie sunących fal. W przejrzystej tafli odbijało się ciemnogranatowe sklepienie nieba garnirowane w wielotysięczne gwiazdozbiory. Dzięki temu zjawisku, woda migotała milionem światełek, sprawiając wrażenie, jakby nieustannie padało. Co rusz, czasami prawie bez ustanku, z nieboskłonu odrywała się pojedyncza gwiazda, lub większy ich rój, i zataczając szeroki łuk, spadała. Kometa, ciągnąc długi, rozszczepiony ogon, pozostawiała po sobie, aż po horyzont, wielobarwną marszrutę. Za każdym razem, gdy niebiańska kula znikała z pola widzenia, w powietrzu pojawiała się zapalona świeca i dołączała do niezliczonej liczby pozostałych ogników. Na początku, ledwo tląca się iskra, rozpaczliwie walczyła o przetrwanie, aby po chwili rozniecić krzepki płomień. Niektóre rozbłyskiwały wyłącznie na moment i od razu gasły, a świeca zmieniała się w proch, jej szczątki ulatywały, gnane przez wiatr.
 Zacisnęła zęby i z wielkim trudem dźwignęła się na kolana. Podparła się dłońmi w celu uzyskania względnej równowagi. Następnie, przejawiając względem własnej osoby niepokojące skłonności sadystyczne, stanęła na nogach; kolana niebezpiecznie drgnęły, ale dzielnie utrzymały pion. Nie potrafiła wyjaśnić, w jaki sposób, na tak prozaiczną czynność, potrzeba wręcz heroicznej mocy. Jej ciało było niesamowicie lekkie, a zarazem ciężkie. Najmniejszy ruch okazywał się problematyczny w wykonaniu i pochłaniał zupełnie energię. Rozciągał się również w czasie. Sygnał płynący z mózgu do poszczególnych sektorów mięśni i ścięgien, przeciągał się niemiłosiernie długo, a odbiór i wykonanie polecenia, zajmowało wieki. Przynajmniej tak się jej zdawało. Uderzyła się w ramię , znów ten sam efekt nieskończoności. Chwileczkę… coś tu nie gra. Powtórzyła czynność raz, potem trzy kolejne. Nie odczuła bólu, nic. Zdezorientowana, uszczypnęła się bezlitośnie w policzek. Bez zmian.
Skóra była patologicznie blada i zimna jak marmur, pokryta cieniutką warstewką, czegoś zbliżonego do szronu. Wyjątek czyniła lewa ręka, od której pulsowało przyjemne ciepło, napełniając otuchą. Ową dłoń trzymała kurczowo blisko serca.
Dopiero teraz spostrzegła, gdzie stoi: rozstaje dróg. Za sobą miała jedną ścieżkę – krętą, wysadzaną ostrymi jak brzytwa kamieniami, naprzeciwko – kilkanaście kolejnych, te zdecydowanie bardziej zachęcały do spaceru na boso. Nie mogła tkwić w tym samym punkcie, wiedziała, że musi wybrać którąś z dróżek i nią podążyć. Pytanie: którą? Zadecydowała. Napięła mięśnie i podniosła stopę, by urzeczywistnić zamiar. Ktoś zniweczył jej plan. Zamarła w półkroku.
- Więc taka jest twoja wola. – Głos dobiegał zewsząd, rozbrzmiewał wysokim tonem i wszystko infiltrował. Słowa, wykrzyczane i spotęgowane echem pustkowia, docierały jako łagodny szept, pełen nadziei i spokoju. Brzmiał jak najpiękniejsza kołysanka, rozbudzał serce i rozświetlał myśl. Mimo, że nie widziała z kim ma do czynienia, po ciepłej barwie słyszanego dźwięku, domyśliła się, iż ma styczność z kobietą.
- Pokaż się! – Krzyknęła w przestrzeń. Zapadła cisza. Przez moment obawiała się, że mogła tego kogoś urazić swoją bezpośredniością i brakiem podstawowych zasad dobrego wychowania, i więcej się nie odezwie, a ostatnia rzeczą, jaką chciała było zostanie tutaj samej. Już gotowała się do podeptania dumy w celu wyrażenia skruchy, na szczęście okazało się to zbędne. Powietrze zadrgało od subtelnego śmiechu.
- Jesteś odważna, niezwykle to cenię. Ale pozostanę niewidoczna, przynajmniej na chwilę obecną.
Dziewczyna prychnęła.
- Nie będę jak głupia rozmawiać z powietrzem. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Boisz się – stwierdziła hardo.
Tym razem perlista melodia płynęła tuż nad jej głową. Zadarła głowę ufając, że dojrzy nieznajomą.
- Och nie, skądże znowu. To dla twojego dobra. Gdybym ukazała ci się teraz, nie miałabyś możliwości powrotu. – Wymowne milczenie nakazywało kontynuować. – Nie należysz do tchórzy, moja miła, a droga, jaką zamierzałaś wybrać, często okazuje się najłatwiejszą ucieczką. Jesteś wojownikiem, shinobi, nie dziewczęciem  o zajęczym sercu. Żywiłabyś żal do siebie samej.
Co masz na myśli?
- Nie domyśliłaś się? To miejsce jest alternatywą twojego ja. Wszystko, co widzisz, dzieje się tutaj, w twojej głowie – poczuła swawolne szarpnięcie za blond kosmyk. – Jeśli poszłabyś o krok dalej, wkroczyłabyś dokądś, skąd nie ma odwrotu. Dołączyłabyś do pozostałych – płomienie na świecach podjęły chaotyczny taniec. – To ostania podróż.
- Czyli – poczuła nieprzyjemny ucisk w dołku – chcesz mnie oświecić, że ja…
- Umarłaś? – Wtrąciła obca. – Nie. A przynajmniej, jeszcze nie. To zależy od ciebie.
- Po co te zagadki? Nie potrafisz wydedukować o co ci chodzi? – Ciągła zabawa w kotka i myszkę, upierdliwe zgadywanki zaczynały powoli ją irytować. – Skoro znalazłam się w Zaświatach to chyba już, sam w sobie, niezbity dowód, że przekwalifikowano mnie na trupa?
- Niekoniecznie. Pobyt w tym miejscu nie oznacza opuszczenia Świata Żywych.
- To niby co? -  Warknęła.
- Przybywacie tutaj, bliscy śmierci, ale tylko ci, którzy są w stanie wywrzeć jakiś wpływ na ciąg dalszy. To jakby taka przystań, gdzie dusza zaznaje trochę azylu.
- Przypomina mi to bardziej doradztwo – odparła kąśliwie. – Już przez coś takiego przechodziłam. Jesteś może konsultantem do spraw wyzionięcia ducha?   
Jej uwaga nie została skomentowana.
-Decyzja należy do ciebie. Podejmij ją w zgodzie z sumieniem. Musisz wiedzieć, że każda chwila spędzona w Krainie, utrudnia wykonanie kroku wstecz. Śmierć, nieproszona, przyjdzie sama do marudera, nawet jeśli pisane mu było długie życie. Zapomnienie. Im dłużej działa, tym wyzbywamy się więcej wspomnień, a przywiązanie z dawnym jestestwem znika. To się już zaczęło, nie zwlekaj. Twoja gwiazda nie zgasła, ale jej blask słabnie. Musisz się śpieszyć.
Przyszło jej do głowy pytanie, nurtujące ją od samego początku spotkania:
- Kim jesteś? Skoro pracujesz w świecie umarlaków, musi ci zależeć na jak maksymalnej liczbie gotowych do zgonu, by statystyki rosły, a na drogach panował ożywiony ruch. A ty pomagasz. Co za ironia.
- Nie posiadam nazwy, ani imienia. Mogę być kimś albo niczym. Więzi mnie w tym półświatku własne przeznaczenia. Nie znam niczego oprócz przygnębienia i zagubienia wędrujących tędy duchów – głos stopniowo cichł i oddalał się, nie chciała, by zamilkł.
- Prowadzisz tak miłą konwersację z każdym?
- Nie, nie – ponownie śmiech. – Nie wyświadczam tak wielkiej przysługi pierwszej, pospolitej duszyczce. Przywołać mnie, może wyłącznie uczucie. Tak silne, że byłoby w stanie przezwyciężyć śmierć. Nienawiść – nastąpiła krótka przerwa – bądź miłość. Dawno dokonałaś wyboru. Poradzisz z rzeczywistością jak okrutna by ona nie była. Uporem i odwagą pokonasz trudności, a ktoś nie omieszka ci pomóc. Musisz wreszcie przestać walczyć z własnymi afektami. 
- Nie potrafię – jęknęła. Przytłaczała ją ta wymiana zdań. Spokój i ład  minęły bezpowrotnie. W głowie toczyła się zażarta wojna, myśli plątały się i prześcigały wzajemnie. – Nic nie pamiętam, jak mam na imię, nic. Kiedy próbuję coś przypomnieć, wtedy… Po prostu nie dam rady.
- Oczywiście, że dasz! Nie poddawaj się! – Niespodziewany krzyk, podziałał jak kubeł zimnej wody. Miękki baryton pieścił czule zmysły. Momencik? To facet? Być może to złudzenie, ale prześwitująca yukata momentalnie zaczęła jej mocno przeszkadzać. Cieniutki materiał skrywał niewiele, prawie nic. Co dla kobiety cenne, miała odsłonięte i podane jak na tacy. A co jeśli w pobliżu błąkał się jakiś potępiony zboczeniec? Dyskretnie, tak żeby wyszło jak najbardziej naturalnie, opuściła ręce wzdłuż ciała i splotła je na łonie. – Za długo to trwa – zniecierpliwienie. Nieznana siła pchnęła ją do tyłu, zrobiła chwiejny kroczek. Niemal natychmiast mrok zaczął przybierać niewyraźne kształty. – Ktoś po tamtej stronie bardzo oczekuje twego powrotu. Słyszysz? Jego wołanie dociera nawet do mnie. Nie byłaś tutaj sama. – Lewa dłoń zacisnęła się bezwiednie w pięść, stałym torem powędrowała ku górze. – Idź za tym głosem, teraz on będzie twym przewodnikiem. Nie zgub go! Zostawię cię już. Moje zadanie dobiegło końca.
- Nie wywalą cię za te małe szachrajstwo? – Dobrze było usłyszeć ostatni raz tę cudowną melodię. Coś jej mówiło, że nie prędko usłyszy po raz kolejny ten uroczy śmiech.
- Niesamowite! Przypominasz mi pewnego, blondwłosego młodzieńca. Zjawił się krótko przed tobą, omal nie zdemolował wszystkiego. Rozbawił mnie jako pierwszy od długich tysiącleci.
Niezmiernie ją to zaciekawiło. Intuicyjnie wyczuła, że zna nadpobudliwego chłopaka:
- Gdzie poszedł?  
- Trudno za nim nadążyć. Czyny wyprzedzały proces myślenia. Jak on to powiedział? Och, tak! ,,Zawsze idę przed siebie’! I tyle go widziałam – westchnienie otuliło jej zimne policzki.
Wzięła głębszy wdech i odwróciła się twarzą do nieprzeniknionej ciemności. Następny krok przyszedł o wiele łatwiej. Ufnie dała poprowadzić się kolejnemu nieuchwytnemu Ktosiowi. Uśmiechnęła się. Z tą różnicą, że tego Ktosia doskonale znała. Pewien leniwy strateg był jej światłem w ciemności, spoiwem łączącym ją z życiem.
Temari postąpiła dalej. Ciągle nie czuła bólu, miała tylko nieokreśloną świadomość, że niedługo nadejdzie.  

           
      Ciemne chmury powoli ustępowały pod naciskiem siły wiatru. Daleko na wschodzie, za szczytami wzgórz, niebo przybrało różnobarwne odcienie. Jasne promienie z trudem przenikały przez opary, ciepły oddech muskał ziemię, pobudzając wszelakie stworzenie do życia. Świtało. Powietrze po nocnych opadach było świeże i rześkie, nasycone ozonem. Z oddali niósł się zapach wrzosów i rychło zbliżających się przymrozków. Mury i dachy budynków kryły się w gęstej mgle. W Konoha już od dobrej godziny rozlegał się codzienny uliczny gwar. Sprzedawcy otwierali swe kramy, wykładali towary, grzejąc się przy kubku aromatycznej herbaty, żywo zachęcali potencjalnych klientów do kupna prezentowanych przez siebie dóbr. Właściciele barów, dzierżąc w ręce kije od szczotek, z zaciętymi minami wyganiali za próg ostatnich uczestników nocnych libacji, po czym zabierali się do ogarnięcia, powstałego na skutek swawolnych zabaw, rozgardiaszu. Ninja, powracający z misji witali się z rodzinami, a matki odsyłały swe dzieci do Akademii. Wszystko toczyło się własnym, utartym rytmem. Nikt nie przeczuwał nic złego i tak samo, nikt nie dostrzegł znaków nadchodzących zmian.     
          Na głowie skalnej podobizny Yondaime zmaterializowała się postać, mały, czarny punkcik w mlecznej zasłonie. Wyglądała na zniecierpliwioną, przeszła kilka kroków w prawo, odwróciła się na pięcie i uczyniła to samo w przeciwna stronę. Przyglądała się wiosce, zatrzymując wzrok dłużej na jej centralnym budynku. Wysoki dach gmachu odcinał się i górował na tle innych, na tarasie spacerowało pięciu członków ANBU. Niecodzienny widok. Nie spotyka się cichych zabójców spacerujących sobie tu i tam w biały dzień. Ich obecność odzwierciedlała to, co działo się w środku, w czterech ścianach. Coś na prawdę ważnego zaprzątało w chwili obecnej głowę władcy Wioski Liścia i z całą pewnością dołożono starań, by nikt temu nie przeszkodził. Zagadkowy jegomość rozsiadł się na jednym z niesfornie sterczących, niegdyś blond, kosmyków włosów Namikaze Minato. Wykazywał przy tym niespotykaną czujność, na każdy najmniejszy ruch, bądź hałas odpowiadał natychmiastową reakcją. Wyglądało to trochę, jakby przewidywał wypadki, zanim te rzeczywiście się wydarzyły. Swymi ruchami wyprzedzał o ułamek sekundy. Tak samo jak teraz, uniósł w górę rękę i wyciągnął równolegle do podłoża przedramię, a zaraz przysiadał na nim ptak. Szczupłe palce wychynęły z obszernego rękawa płaszcza, delikatnie głaszcząc nastroszone pióra. Zwierzę wydało krzykliwy skrzek, dziobem podszczypując bladą skórę. Wyraźnie naburmuszony zeskoczył na kamień i usadowił się nieopodal, czyszcząc się pod skrzydłami. Nieznajomy tymczasem odpiął pochwę z kataną, układając się wygodniej, jego spojrzenie ponownie powędrowało ku obranemu celowi.
Przede wszystkim cierpliwość. To misja wymagająca zachowania całkowitej ostrożności. Pośpiech jest niewskazany. Jeden nierozważny krok może zaprzepaścić całe przedsięwzięcie.
Wszelkie idee i obietnice pójdą psu lizać przez głupie, małe potknięcie. Trzeba poczekać, aż Hokage opuszczą wierne pionki. Wtedy szanowna Godaime będzie musiała udzielić niezapowiedzianej audiencji czy jej się to podoba, czy tez nie.    

         
        Tsunade krążyła nerwowo po całym obwodzie gabinetu. Doskonale jej znane cztery kąty, wydały się niewystarczająco duże, aby móc sprostać wymaganiom rozwścieczonej kobiety po pięćdziesiątce. A może to przez stado ludzi, którzy wepchnęli się nieproszeni na tę małą pogawędkę. Zatem odprężający spacer trwał zaledwie na krok w jednym kierunku i powrocie do pozycji wyjściowej. Przez cały czas znajdowała się pod ostrzałem kilku par oczu, wkurzało ją to niezmiernie i nie pozwalało spokojnie pomyśleć. Domyślała się, iż kilkoro z obecnych, w szczególności pewna dwójka z nadzieją oczekiwała na najmniejsze potknięcie z jej strony. Jakikolwiek błąd i zła decyzja to dla nich małe zwycięstwo, wspaniały pretekst do pozbawienia obejmowanej przez nią funkcji. Jednakże, przeliczyli się troszeczkę w swych zamiarach. Zapomnieli, że mają na drodze do celu sporą przeszkodę, mianowicie: ją. Póki żyje, nie pozwoli im na samowolkę.
Odwróciła się zrezygnowana i stanęła naprzeciwko przyczyny całego zbiegowiska. Czeka ją przeprawa przez istne bagno. Za jakie grzechy przyszło jej uczestniczyć na stare lata w cyrku? I co też odwaliło mu do głowy? Pierwszy ninja w wiosce zostanie mianowany na pierwszego w szeregu błazna. Tylko kompletny idiota, obyty w prawie, wywija takie numery. Nawet skończony kretyn ma na uwadze konsekwencje, jakie go czekają za ten dziecinny, wyjątkowo głupi, wybryk. Jeśli nawet głupiec działał w słusznej sprawie, koniec nie przyniesie mu niczego dobrego. A ona jako Hokage nie będzie w stanie mu pomóc. Jak przychodzi co do czego i należy działać, okazuje się, że ma związane ręce. Co za parodia. Jednakże nie pozostawi Radzie całkowicie wolnej ręki, mimo wszystko, jej głos jeszcze coś znaczy. Powinna sprytnie przeprowadzić tę rozgrywkę, tak, by nikt się nie połapał. Ma przed sobą twardy orzech do zgryzienia.
    Złapała za nieopodal stojące krzesło i usiadła naprzeciw  przesłuchiwanego. Oparła łokcie na kolanach, splatając dłonie w niespokojnym geście. Zniżyła wzrok do poziomu zamaskowanej twarzy i spotkała się z obojętnością szarych, matowych oczu. Konkretniej rzecz biorąc – jednego oka, gdyż drugie tradycyjnie zakrywał materiał opaski. Prezentował się okropnie, czas, spędzony w dzikich ostępach bardzo mocno odcisnął na nim swe piętno. Wyglądał, jakby taszczył na barkach dodatkowe dwadzieścia lat. Sprawiał wrażenie zmęczonego i silnie doświadczonego, w jego spojrzeniu, gdzieś w głębi, czaiło się coś niebezpiecznego, nieme ostrzeżenie. To już nie ten sam ninja. Kakashi Hatake zmienił się. Przed sobą miała wyłącznie powłokę starego przyjaciela, w środku to zupełnie obcy człowiek. Przerażało ją to i smuciło zarazem. Cóż też takiego się wydarzyć, że wracasz do domu jak zmarły, Kakashi?
- Zapytam ostatni raz, Kakashi. Dlaczego zlekceważyłeś rozkaz i nie wróciłeś razem z pozostałymi do wioski? Jaki miałeś motyw? Odpowiedz! – Zażądała swoim nieznoszącym sprzeciwu, rzeczowym tonem, którego używała jako Hokage. W takich sytuacjach jej głos był całkowicie pozbawiony emocji. Zamieniał ją w kompletnie inną osobę. Jounin uparcie milczał. – Wiesz, że powinnam uznać cię za zdrajcę? Zebrane dowody przemawiają na twoją niekorzyść. Nie zamierzasz współpracować, nie myślisz zaprzeczyć, obronić się. Cokolwiek. Co z tobą, do jasnej cholery się dzieje? Co? Nie oddam cię Radzie – tutaj ściszyła głos do szeptu. – W przeciwieństwie do ciebie ja będę walczyć. – Wyprostowała się, skrzyżowała ramiona na piersi, przybierając stosowną minę.
- Zostawiłem list – wycharczał niezrozumiale.
- List? Ach, list! – Zawołała. – Ta kartka papieru z paroma słowami? To cię nie usprawiedliwia.   
- Nie zdradziłbym Konohy – oznajmił twardo. Po raz pierwszy, odkąd został przyprowadzony przed oblicze Godaime, uniósł głowę. Tsunade zmrużyła podejrzliwie oczy.
Od strony kanapy dobiegł głośny syk. Koharu Utatane energicznie opuściła okupywany posterunek, odepchnęła władczym ruchem członka ochrony i pojawiła się przy Hatake. Na jej twarzy malował się tryumf i nieokiełznana radość. Nie starała się nawet tuszować zadowolenia i satysfakcji z wygranej pod maską prymitywnej złości.
- Oszust! – Ryknęła. Oczy wychodziły jej prawie z orbit. Z ust toczyła pianę, blade policzki przybrały niezdrowy odcień purpury. – Kłamca! Łżesz jak pies! A głupia Tsunade wierzy w te twoje bajki! – Wspomniana, skoczyła na równe nogi. Wściekłość obezwładniła możność trzeźwego myślenia, poziom chakry niepokojąco wzrósł, tak, że złota energia otoczyła ciało kobiety, Wszyscy ze strachem, zapobiegawczo, cofnęli się.
- Zamknij się! Jak śmiesz, ty starucho!
- Poczekaj, zaraz zmienisz zdanie – zaskrzeczała. Kakashi szarpnął się ostatkiem sił, ale grube więzy nie pozwalały na więcej. Koharu z dziecinną łatwością złapała i przytrzymała mężczyznę za włosy. Sięgnęła kościstym, obleczonym gęstą siecią podskórnych naczynek krwionośnych, łapskiem za opaskę ninja. – To jest to, co przed tobą tak skrzętnie stara się ukryć. – Stanowczym ruchem zdarła trzymany przedmiot. Siwe, przydługie kosmyki powędrowały zawadiacko w górę, pozostając w nieładzie. Oko kryjące podarek od Obito było szczelnie zamknięte, powieka na nim marszczyła się i opadała mocniej niż zwykle. Pomarszczone paluchy rozwarły ją okrutnie. W miejscu, gdzie powinien znajdować się Sharingan, oczodół ział pustką. – Niedaleko pada jabłko od jabłoni – oznajmiła pogardliwie. – Jaki ojciec, taki synalek. – Wyszczerzyła czarne zęby w ordynarnym uśmiechu. Hatake zakończył publiczne oględziny, odwracając gwałtownie głowę w lewo. I co teraz, Tsunade? Nadal będziesz za nim obstawała murem, tak jak robiłaś to przez całe życie? – Czoło Hokage zmarszczyło się w pełnym skupieniu. Powstrzymywała się przed uszkodzeniem i zabiciu paru delikwentów. – Możesz się jeszcze zreflektować. Wielmożny Lord feudalny nie może ścierpieć tak wielkiej niesubordynacji. Jego rządy zapewniają nam dobrobyt i bezpieczeństwo. Traktuje nas niczym własne dzieci. Nasze zmartwienia obciążają jego udręczone barki, a każde nieposłuszeństwo zasmuca. Pan zaczyna powątpiewać w nasze oddanie i miłość. Jednakże, jako miłosierny i litościwy, daje nam kolejną szansę na poprawę i zadośćuczynienie. Możemy zapewnić go o niezachwianej lojalności, posyłając w darze głowę kolaboranta Kakashi’ego Hatake! Taka jest wola Lorda.
Zapadła głucha cisza. Nikt nie pokazywał, jakie zaskoczenie wywarły nań wypowiedziane słowa. Każdy czekał na reakcję Piątej. Ta zaś, wpatrywała się w skalną podobiznę swego dziadka. Jej rysy złagodniały, na twarzy zagościł spokój. Po chwili powróciła do obecnych duchem i spojrzała na Utatane. Wzrok jej przepełniała wieloletnia mądrość, miała w sobie coś takiego, co nakazywało pokłonić się, oddać należyty szacunek.
- Utatane – rzekła powoli. - Nie bądź tak beztroska w rządzeniu cudzym życiem. Powiedz mi, co takiego właściwie uczynił Lord Feudalny, abyśmy byli mu winni wdzięczność? – Wraz z wypowiedzianymi słowami, mina staruchy systematycznie rzedła, usta mełły przekleństwa i wykrzywiały się pod grymasami. – Gdzie podziewał się, gdy go potrzebowano, kiedy Kraj Ognia upadał, w wraz z nim jego mieszkańcy, jego tak zwane ,,dzieci’’, co? Ludzie ginęli dla jego chorych ideałów i kaprysów. – Głos jej ociekał jadem. Drwina i ironia goniły, która ma ugodzić jako pierwsza, zadać ranę, tę najboleśniejszą. – On wtedy uciekał, chował się, płacił grubą kasę, za to, by go chroniono. To nam przychodziło, płacić za jego błędy. A on mimo to, pragnie rozlewu krwi, możliwe, iż nie jako jedyny, co Utatane? Mimo to, możesz wyluzować – położyła dłoń na ramieniu Hatake – w odróżnieniu od Lorda, nie jestem ślepa na zło, które roztacza wokół siebie, a przyjaciół cenię ponad wszystko i nie pozwolę, by choć włos spadł im z głowy. Póki starczy mi sił! Niezwłocznie, jeszcze dziś pomówię z władzami feudalnymi. A tymczasem – zwróciła się do obojga Starszyzny – wynoście się i zabierzcie ze sobą swoje kukły – wskazała na kilku shinobi w ciemnych kombinezonach. – Nie chcę was widzieć na oczy. – Wycofali się za drzwi wielce obrażeni, a spojrzenie jakim uraczył ją na odchodnym Homura Mitokado, niosło ze sobą przestrogę.
Tsunade westchnęła cicho, własnoręcznie oswobodziła jounin’ a z węzłów i przytrzymała, gdy osunął się bezwiednie z oparcia krzesła.
- Niestety, jestem zobowiązana przestrzegać zasad. Postaram, uniewinnić cię, jak najszybciej się da, ale musisz mi w tym pomóc. – Obejrzała się na tkwiących w cieniu ANBU. – Zaprowadźcie Kakashi’ego do aresztu. Poinformujcie Ibiki’ego, że ma dostać celę ze wzmożonym nadzorem.
Mężczyzna z maską kota skinął na potwierdzenie. W momencie wyprowadzania z gabinetu, Hatake przytrzymał się.
- Zwróciłem Sharingan temu, kto ma do niego większe prawo. Nie sądzę, by mogło to uchodzić za przestępstwo. Za długo trwaliśmy w marazmie, nadszedł czas przebudzenia – na ułamek chwili, który starczył Hokage, rzucił wymowne spojrzenie na skalne portrety.
  
Kobieta została sama. Nieustannie odtwarzała ostatnią wypowiedź Kakashi’ego: ,,temu, kto ma do niego większe prawo’’. Zagryzła wargę i zajęła stanowisko za biurkiem. ,,Zostawiłem list’’. Tak zrobił. Może coś przeoczyła? Wyjęła z szufladki pomiętą kartkę i wyprostowała ją na drewnianym blacie. Treść znała na pamięć, przeszukiwała dokładnie każdy fragment białego skrawka. W prawym, dolnym rogu, znalazła. Mały wizerunek Sharingan’a, takiego jaki jest od razu po aktywowaniu go przez użytkownika. W pierwotnej formie. Co to ma znaczyć? Niepodważalne prawo do tej techniki ma wyłącznie klan Uchiha, to ich kekkei genkai. Na świecie pozostał ostatni potomek rodu. Sasuke Uchiha. Czyżby sprawa miała jakieś powiązanie właśnie z nim? Kakashi planował to niewątpliwie od jakiegoś czasu. Co nim kierowało?  
Odruchowo zerknęła w kierunku wcześniej wskazanym przez szarowłosego. Niczego podejrzanego nie dostrzegła.
Odchyliła się, wygodniej opierając bolący kark o miękki zagłówek. Same zagadki. Ciekawe, kiedy Shizune wróci ze sprawunków? Bez sake dalej ani rusz. Czuła w kościach, że to będzie trudny okres w jej karierze. 

           
       Cienka, równomiernie drgająca linia na środku jednego z ekranów stanowiła obrany punkt dla pary ciemnych oczu. Dwa czujne punkciki śledziły skokowy ruch białej ścieżki. Nie zapomniał, jak jeszcze kilka godzin wcześniej, życiodajne pikanie zamarło, a na monitorze zamiast charakterystycznego pulsowania, pojawiła się ciągła kreska. Przeżywał ponownie chwile grozy i niepokoju, gdy niespodziewanie ustawała praca serca poszkodowanej. Ataki następowały po sobie w krótkich odstępach, czasami tak gwałtownych i silnych, że od śmierci uchroniły ją wyłącznie doświadczenie oraz umiejętności medyczne Tsunade. Niebezpieczeństwo minęło nad ranem. Parametry ustabilizowały się na tyle satysfakcjonująco, iż zmęczona Hokage mogła z czystym sumieniem, oddać się w utęsknione ramiona biurokracji. Na odchodnym obiecała osobiście uświadomić Kazekage o okolicznościach, przez które jego siostra znajdowała się w szpitalu. Pełniony zawód obligował ją do zdania szczegółowego raportu na ręce Gaary o stanie zdrowotnym Temari. Wzięła na barki ciężar odpowiedzialności za fatalne skutki powierzonej przez nią misji, co za tym idzie, również konsekwencji własnej nieroztropności. Nie podobało mu się to. Gaara wpadnie w szał, gdy się o wszystkim dowie. Nie odpuści dla kogoś, kto świadomie narażał życie bliskiej mu osoby. Żaden Kage nie ma prawa korzystać z usług niepodlegającego mu ninja. Chyba że, władca wioski wystosuje właściwe pismo, potwierdzające zgodę, na udział jego podwładnego w ściśle określonym przedsięwzięciu. Tsunade nie wiedziała, czym kierowała się w tamtym feralnym dniu, wyznaczając uczestników zadania. Widocznie dała się ponieść i za mocno zawierzyła w swą nieomylność. Ufała w siłę wysłanników, nie brała pod uwagę większych problemów. Obecnie wytykała sobie, że zlekceważyła największy z nich – Naruto .Zagadkę stanowiło, dlaczego doszło do tak nagłej przemiany. Nikt nie potrafił racjonalnie tego wytłumaczyć. Złorzeczyła na Kakashi’ego, a nie różniła się od niego za wiele. Oboje wpadli w niezły pasztet. Świadomie przyswoiła za fakt, że żaden sojusz albo przyjaźń nie nagnie dla niej principiów.
        Shikamaru Nara w ciszy czuwał przy dziewczynie. Na twarzy nadal miała maskę tlenową, klatkę piersiową wraz z brzuchem, ściśle spowijał, biały materiał bandaża. Najmniejszy, odkryty skrawek skóry, został uwieńczony diodami, mierzącymi parametry życiowe. Siedział na krześle po lewej stronie łóżka. Głowę ułożył na wygniecionym, puszystym posłaniu tuż obok nieruchomej dłoni. Opuszkami palców gładził, wciąż chłodną skórę.
-Dlaczego to zrobiłaś, Temari?
Lecz na to pytanie znał odpowiedź. Działała w imię przyjaźni. Zaryzykowała życiem, gdyż Sakura jest jej przyjaciółką. Kierowała się przeczuciem, pchnięta nagłą potrzebą niesienia pomocy. Nie miała czasu na zastanawianie się, czasu, którego on miał pod dostatkiem, by ochronić je obie. Zabrakło mu refleksu i trzeźwego myślenia, czegoś, z czego się szczycił. Wyjątkowo uległ emocjom. Brak profesjonalizmu żądał wysokiej ceny do zapłaty.
Chciał być przy niej, gdy się wybudzi. Chciał nawrzeszczeć na nią, powiedzieć jak jest głupia i nierozważna. Wygarnąć, co myśli o samolubnym heroizmie. Był na nią zły.
   Wyczuł czyjąś obecność za plecami. Odwrócił się, patrząc wprost na wślizgującą się do pokoju Sakurę. Różowowłosa zniknęła jakiś czas temu po zmianie opatrunków. Przyniosła ze sobą bogaty arsenał porcji kroplówek, woreczków z krwią oraz pół tuzina strzykawek. Obdarowała chłopaka niepewnym uśmiechem. Shikamaru rozmawiał z nią wcześniej, tłumacząc i zapewniając, że nie jest na nią zły. Nie uspokoiło jej to jednak, nadal obwiniała się za krzywdę przyjaciółki. Podejrzewał, iż jej sumienie, może wyzwolić od tego ciężaru, wyłącznie sama Temari.
Podeszła bliżej, składając arsenał medykamentów na specjalnym, metalowym stoliku. Brunet obserwował, jak układa zawartość na blacie w odpowiedniej kolejności. Bez słowa założyła gumowe rękawiczki. Wykręciła pojazdem między stojakami na kroplówki i ustawiła mebel przy wezgłowiu łóżka po prawej stronie, zablokowała kółka. Dopiero wówczas odezwała się przyciszonym głosem:
- Nic nie zdziałasz, siedząc tutaj na wpółżywy. Powinieneś odpocząć.
Nie odpowiedział. Wędrował wzrokiem za ruchem jej sprawnych, precyzyjnych palców. Przyczepiała woreczki z krwią, zmieniała kroplówki, wstrzykiwała wprost do wenflonu zawartości strzykawek. Badał wyraz jej twarzy, gdy odczytywała informacje z aparatury i zapisywała dane na karcie informacyjnej. Na koniec, wyjęła z kieszeni fartucha, stetoskop. Przyłożyła słuchawkę do górnej części klatki piersiowej blondynki, wsłuchując się w abstrakcyjną, wewnętrzną mowę ciała, zrozumiałą wyłącznie lekarzom. Jej twarz przybrała marsowy wyraz. Złożyła narzędzie i zawiesiła je sobie na szyję. Ponownie uwieczniła swoje spostrzeżenia na papierze.
- I co z nią? – Niespodziewane pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Uniosła wzrok, napotykając przenikliwe spojrzenie Nary.
- Nadal walczy. Nie poddaje się.
- A konkrety? – Warknął oschle.
Przygryzła wargę. W całej, czekającej ją karierze lekarskiej, najbardziej przerażała ją perspektywa rozmowy z bliskimi pacjenta. Nie samo leczenie, widok krwi albo ran, lecz nadejście momentu, gdy będzie zmuszona odebrać ostatnią nadzieję, komuś, komu ją wcześniej tak żarliwie wścibiała – tego bała się najbardziej. Nie przypuszczała, że będzie musiała mierzyć się z tym wyzwaniem tak prędko.  
- To pierwsza doba, gdzie jej stan podlega ciągłym zmianom. To ciężki przypadek, nie potrafimy dokładnie określić, z czym mamy do czynienia. Uleczyliśmy wszystkie zewnętrzne i wewnętrzne obrażenia. Nic, z aspektu fizycznego, nie stanowiło większego zagrożenia. Jednakże, obecne symptomy wskazują na to, że wszystko podąża w odwrotnym kierunku niż zamierzaliśmy. Chakra Lisa niweluje jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Sercu, na tę chwilę, nie możemy niczego zarzucić, pomijając lekkie zaburzenia, jak na obecne możliwości, pracuje na pełnych obrotach. Natomiast pojawił się inny problem. Popatrz – wcisnęła zielony klawisz. Urządzenie uruchomiło się z cichym buczeniem. Na czarnym pulpicie pojawił się zarys ludzkiego ciała. Wirowały w nim szaleńczo prądy niebieskiego i czerwonego koloru, mieszały się ze sobą, a w miejscu ich zetknięcia, pozostawała purpura. – To przepływ chakry – wyjaśniła. – Tutaj i tutaj – wskazał na punkty, które w organizmie, normalnie wypełniają płuca – jest największe skupisko energii Dziewięcioogoniastego. Jego cząsteczki mnożą się w zawrotnym tempie, zastępując chakrę użytkowniczki. Są silniejsze i dominują. Powoli zaczynają, zanikać pęcherzyki płucne, przez co zmniejsza się powierzchnia wydalnicza płuc. Temari nie jest w stanie oddychać samodzielnie. Jej system odpornościowy nie potrafi wyprodukować przeciwciał, które poradziłby sobie w obronie przed intruzem. Cały proces gojenia został zachwiany. To wyłącznie kwestia czasu, gdy rany otworzą się na nowo, jeśli szybko nie wymyślimy czegoś skutecznego. – Spojrzała żałośnie na bruneta, jej zielone oczy, po raz enty, napełniły się łzami, a wargi zadrżały w zapowiedzi rychłego płaczu. – Tsunade-sensei wciąż szuka, ale bez rezultatu. Rano wysłała grupy poszukiwawcze, wraz ze sporządzoną listą rzadkich, uzdrawiających specyfików. Jeszcze dziś wieczorem chce zwołać konsylium najwybitniejszych medic ninja, by zaczerpnąć od nich wiedzy i postanowić, co dalej. – Umilkła na moment. – Zaniosę Tsunade-sensei karty. Prosiła o natychmiastowe raporty. Przy okazji zawiadomię blok operacyjny, możliwe, że bez ich udziału się nie obędzie. – Wyłączyła zbędny sprzęt i zaczęła zbierać się do wyjścia. – Zajrzę do was jak tylko wyjdę od Tsunade. Potrzebujesz czegoś? – Zaprzeczył ruchem głowy. – Wiem, że to niemożliwe, ale powinieneś odpocząć. – Przeszła obok niego, ale przy drzwiach zatrzymał ją głos Shikamaru.
- Jak z Naruto? – Wymowne milczenie ze strony Haruno, nakazało mu się domyślić. – Rozumiem. Idź już i wróć z dobrymi wieściami.
Cichy trzask zasuwanych drzwi obwieścił mu, iż został sam. ponownie oparł czoło o dłoń chorej. Wpatrywał się w jej uśpione oblicze, pełne spokoju, którego obecnie, tak bardzo mu brakowało. Przymknął powieki, muskając ciepłym oddechem skórę dziewczyny.
- Jesteś głupia, No Sabaku. – Westchnął, a po chwili dodał cicho. – I mimo to, kocham cię jak szaleniec.

      
     Tsunade wracała właśnie do gabinetu. Zdążyła powiadomić Kazekage, przed jego wyjazdem do Wioski Kamienia, o wypadku Temari. Tak jak się spodziewała, to nie była najmilsza rozmowa, a to dopiero początek. Skoro teraz mało brakowało, by przeszli do rękoczynów na swoich lustrzanych odbiciach, to przy spotkaniu, niechybnie pozabijają się oboje. Gaara miał zjawić się w Konoha za trzy dni. Jego przybycie opóźniały, nie cierpiące zwłoki, obowiązki Kage. Kankuro był w delegacji, więc młody władca nie miał kogo zostawić za swoje zastępstwo.
- Będzie siwy dym – jęknęła przeciągle, wkraczając do centralnego pomieszczenia wioski. Przystanęła w progu, wzdrygając się z zimna. – Że też ta Shizune nigdy nie zamknie okna! Jeśli przez nią zachoruję, to za karę, każę jej posortować wszystkie dokumenty w archiwum. – Marudziła i wyrzekała pod nosem na zapominalstwo swej pomocnicy.
Podeszła do okna, by odciąć napływ chłodnego powietrza. Gdy tylko chwyciła za klamkę, poczuła chłód metalu na szyi. Do jej uszu dobiegł szelest i pełne dezaprobaty cmoknięcie.
- Cóż to, czyżby sławna Hokage, dała się zaskoczyć? Czym stała się Konoha, jeśli jej władca daje podejść się w tak dziecinny sposób?
- Minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania –  Tsunade wykrzywiła usta w szyderczym uśmiechu. – Nie uważasz?
- Było, minęło. Mam w Liściu do załatwienia dawny interes – ostrze katany przesunęło się nieznacznie ku piersi Piątej.
- Czego chcesz? – Warknęła.
- Tego, którego pragnie świat, potomka Namikaze Minato. Władce Bestii... Naruto...