sobota, 13 lipca 2013

Historia Gādo



Rozdział XIII

Nie zapomnieliście jeszcze o mnie?
          No to proszę, słucham teraz jakie sposoby uśmiercenia przetestujecie na mojej osobie.:) Nawaliłam, rozdział późno i na szybkiego pisany, bo chciałam wyrobić się przed wyjazdem. Planowałam go wstawić dopiero za 2 tygodnie, jak wrócę, ale na głowie dzisiaj stawałam, by tylko go dokończyć. Wyszedł jako tako, ale zaznaczam, nie jestem profesjonalna pisarką i robię to tylko dla przyjemności.
          Może Was jakoś przekupię, jak zadedykuję rozdział Wam, kochani czytelnicy.:)
          Osobny dedyk dla Ity, która ciągle mobilizowała mnie do pisania, choć jestem w tym beznadziejna. Czekam z utęsknieniem na skany, Skarbie, teraz już się nie wykręcisz…:)

          Przy Głównej Bramie powstał niezły harmider, spowodowany przez… Naruto. Nie zdążyli przekroczyć progu rodzinnej wioski, a on już sprawiał problemy. Temari nie usłyszała dokładnie, o co dokładnie poszło, obiło się jej o uszy ,,nie masz pozwolenia’’ i ,,idioci’’. Po przybyciu na punkt zebrania pozostałych, sprawa, bardzo błaha, wyjaśniła się w oka mgnieniu. Otóż, nadpobudliwy Uzumaki nie raczył pokwapić blondynistej głowy i wyjaśnić strażnikom, dlaczego zamierza opuścić wioskę. Ominąwszy tę ważną część rozmowy, przeszedł od razu do pasjonującej kłótni, którą zakończył słowami: ,,Przyszłemu Hokage trzeba wierzyć na słowo, dattebayo’’! Do porządku rozwrzeszczanego chłopaka przywróciło przybycie samej Godaime i porządny prawy sierpowy. Tak więc po tym drobnym incydencie i otrzymaniu szczegółowej mapy z rzekomymi miejscami pobytu Hatake, wyruszyli w nieznane na ratunek przyjacielowi.

          Stawił się na umówione miejsce treningu punktualnie po zachodzie słońca. Rozłożył się w cieniu wielkiego dębu, korzystając z tej jedynej swoim rodzaju chwili błogiego spokoju. Odetchnął głęboko, wachlując się ręką – ile ten cholerny upał jeszcze potrwa? Istny piekarnik, jakby ktoś chciał, usmażyłby na patelni jajka. Miał nadzieję, że jego ,,uczennica’’ spóźni się parę minut i da mu odsapnąć. Ogarnęło go tak błogie uczucie lenistwa, kompletnego nic – nierobienia, że najchętniej nie podejmowałby najmniejszego wysiłku. Już same trzymanie w górze ręki niesamowicie go osłabiło, więc niezwłocznie ją opuścił i rozłożył się, by żadna kończyna nie dotykała drugiej. Zamknął oczy, rozkoszując się leciutką bryzą i niczym nie zmąconą, jak do tej pory, ciszą. Brakowało mu tylko do szczęścia najlepszego przyjaciela, Akamaru. Delikatny szelest liści i znajoma woń zwiastowały rychły koniec słodkiego obijania się. Gałąź nad nim zakołysała się lekko i ktoś zeskoczył z niej, miękko lądując tuż przy jego głowie. Zacisnął mocniej powieki i zamarł z kamiennym obliczem, bardzo realistycznie udając umarlaka; w jego głowie zrodził się iście szatański pomysł. Po swojej prawej wyczuł nagły ruch. Przybysz uklęknął i szarpnął za jego ramię, zero delikatności. Usłyszał zirytowane prychnięcie.
- Zasnął, co za palant. I licz tutaj na faceta – uśmiechnął się w duchu na to, co zaraz się stanie. Wstrzymał oddech, gdy przysunęła się niepewnie do jego twarzy. Nadstawiła ucho do jego nosa. Kosmyki puszystych włosów delikatnie łaskotały jego skórę, wywołując przyjemne, elektryzujące dreszcze, przechodzące przez całe ciało bruneta. – Kuso – gwałtownie oderwała się od niego, drżącymi palcami odpięła sprzączki zielonej kamizelki i rozerwała cienką koszulkę. ,,Oho! Jeszcze odrobinę, a mój genialny plan wypali w pełni’’. Nie tracąc cennego czasu, przycisnęła drobne dłonie do umięśnionej klatki chłopaka i zaczęła systematycznie ją uciskać. Ponownie się nachyliła, tym razem nad ustami Inuzuki, gotowa przystąpić do sztucznego oddychania. Już miała dotknąć warg, gdy niespodziewanie jego powieki uniosły się ku górze, a czarne oczy otworzyły się szeroko, świdrując jej własne. ,,Zjechał’’ powoli wzrokiem po jej twarzy, począwszy od śnieżnych oczu, zgrabny nosek, zatrzymując się dłużej na kuszącej czerwieni jej ust. Uśmiechnął się zawadiacko.
- Pani doktor sobie nie przeszkadza, proszę kontynuować, pacjent się niecierpliwi.
- Ty – zacisnęła pięść i zadygotała z gniewu – idioto!  Myślałam, że nie żyjesz! Kompletny imbecylu, gotowa byłam cię ratować…
- I przyznaję, świetnie ci szło – fuknęła obrażona. – Wyśmienicie wcieliłaś się w rolę uroczej lekareczki. Ale potrzeba ci trochę praktyki, jak mogłaś nie wyczuć przyśpieszonego bicia mojego serca?  Jeśli tylko chcesz, jestem dostępny od zaraz, nie chciałabyś dokończyć badania – jego wzrok padł na obnażony tors – Ostry Kociaku? – Podniosła się z trawy i bez słowa ruszyła przed siebie. – Hej, Mała, dokąd to?! Nie uciekaj – poderwał się i błyskawicznie ją dogonił. – Co się stało? – Nie zareagowała. Chwycił ją za ramię, zdecydowanie obrócił frontem do siebie i zastygł w osłupieniu. Ona płakała. Pierwszy raz widział, by dała ponieść się emocjom. Te piękne oczy roniły łzy, które znaczyły słoną ścieżkę na bladych policzkach i nikły w szarej bluzie. Poczuł skurcz, gdzieś w okolicy mostka, dotarło do niego, że to jego wina. Tym razem przesadził. Postanowił odpokutować głupi żart i przyobiecał sobie nigdy nie dopuścić, by jej łzy ujrzały światło dzienne.
Zwiesił głowę.
- Przepraszam, debil ze mnie – w odpowiedzi oberwał w ramię.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę – warknęła. – Jak mogłeś zrobić coś tak dziecinnego?! Takie żarty są chore, wiesz?
- Nie spodziewałem się, że zareagujesz tak gwałtownie. Wręcz rzuciłaś się na mnie. Jak miałem zachować się, sparaliżowany atakiem takiej laski? – Prychnęła pogardliwie. – Zrozum, czułem się  – intensywnie wertował szare komórki w poszukiwaniu odpowiedniego synonimu do ,,podniecony’’. Jak na złość nasuwały mu się tylko głupie skojarzenia, które, delikatnie mówiąc, by się jej nie spodobały – wniebowzięty. Dlatego tak wyskoczyłem, nie miałem nic złego na myśli. Spodziewałem się, że sprawdzisz puls, bicie serca i tak dalej.
- Nie oddychałeś – rzuciła oskarżycielsko. – Działałam instynktownie.
- Chcąc mnie pocałować? – Wyszczerzył zęby. – Kocham twój instynkt, Hana. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Ach, odczep się – fuknęła. – Sama sobie się dziwię, czemu zadaję się z takim dupkiem?
- Bo mnie lubisz? – Podsunął.
Zrobiła krok w jego stronę, jej oczy ciskały gromy.
- Skąd ci to przyszło do tego kudłatego łba?!
- Ratowałaś mnie z taką pasją, oddaniem – zanurzył rękę w jej lśniących włosach. Jeden z puszystych kosmyków owinął sobie wokół palca. – To znaczy, że – jego brwi powędrowały ku górze – bałaś się o mnie?
- Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele.
- Więc skąd te łzy?
- Rozpaczy i litości nad Ziemią, która jest skazana nosić takiego parapeta – odwróciła się na pięcie i pomaszerowała zielonym zboczem prosto do wioski.
- Wpadłem na genialny pomysł konieczności nadania ci pseudonimu – ‘’deptał’’ jej po piętach.
- Jaki to ma sens? Nie podniecają mnie takie gierki.
- W takim razie co? – Posłał jej zawadiacki uśmiech, na co spłonęła rumieńcem.
- Matko, łażę po lesie z pierwszorzędnym degeneratem!
- A ja z podniecającą kocicą – odparował.
- Na Hokage, dla własnego dobra nie próbuj wyprowadzić mnie z równowagi! Odczep się!
- Nie mogę. – Ani myśli opuszczać jej nawet na krok. Lubił spędzać z nią czas, sprzeczać się, droczyć, patrzeć na jej piękny uśmiech, niezwykłą urodę elfa, jak porusza się z gracją, której pozazdrościłaby jej najlepsza baletnica. Trudny charakterek i cięty język są ogromnym walorem, tak bardzo wyróżniającym ją od innych dziewczyn. W tym właśnie tkwi jej tajemnica, jest zupełnie inna i to czyni ją tak wyjątkową. – Obiecałem trening i dotrzymam słowa, tyle że przeprowadzę go na własnych zasadach – spojrzał na nią znacząco.
- Co? O co chodzi, nie waż się mieć kosmatych myśli w mojej obecności! Ja ci po…
- Dasz zaprosić się na loda? – No nie mogła, po prostu powaga w takiej sytuacji wychodziła po za jej umiejętności. Jak Inuzuka coś palnie, to sama nie wiedziała, czy się śmiać, czy walić głową o mur i prosić o cierpliwość. Nie potrafiła złościć się na niego zbyt długo, jego żarty, czasami denne, sprawiały, że choć na ułamek sekundy zapominała o smutnej przyszłości i żyła chwilą. Takiego przyjaciela potrzebowała, by pogodzić się z decyzją ojca.
- Co ma kunai do wiatraka?
- Ogromny, uwierz mi – przybrał wszechwiedzącą minę.
- Jednak naprawdę jesteś beznadziejnym nauczycielem.
- No wiesz – obruszył się. –  Jam największy mistrz – wypiął dumnie pierś – nauka pod moją opieką to zaszczyt! No nie daj się prosić. Wieczór kompletnego relaksu nikomu jeszcze nie zaszkodził. Egzamin już jutro, odpocznij i wyluzuj. Nic nie zdziałasz, jeśli będziesz przemęczona i na w pół żywa.
- W sumie to masz rację – dopiero teraz poczuła drżenie mięśni i nieznośny ból w klatce piersiowej i prawej nodze – skutek uboczny ostatniego sparingu, do tej pory łagodzony mocnym uciskiem bandażu, nie dawał się tak we znaki, gdy o nim nie myślała, aż do teraz. Zacisnęła zęby i zdobyła się na uśmiech. – Padam na nos, chodźmy wrzucić coś na ruszt.

          Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Górzysty, niebezpieczny teren wykańczał fizycznie i psychicznie każdy nerw, ale miał tej jeden, największy plus, że Gai zamknął wreszcie jadaczkę. Nawet on nie był w stanie skupić się na wygłaszaniu hymnu o niezwyciężonej sile młodości i jednocześnie uważać na napotkane przeszkody. A od tych, aż się roiło! Kamienne lawiny, ruchome piaski, obluzowane kamienie i czyhające pod nimi mięsożerne rośliny nie wywoływały już takiego szoku, jak za pierwszym razem, wkroczenia na te odludne tereny. Krajobraz nie odstępował w normalności od innych kanionów, czy pustyń, lecz roztaczająca nad nim aura była gorsza od tej po najkrwawszej rzezi.  Zalegająca, niczym mgła, nienaturalna cisza zasiewała w sercach podróżnych ziarnko niepewności, które przeobrażało się z czasem w lęk. Ta groza towarzyszyła drużynie od początku wtargnięcia w tą przeklętą krainę i jak cień podąża za nimi, lodowatym oddechem muskając ich karki. Nieświadomi  niczego shinobi, prowadzeni niewidzialną nicą przyjaźni i chęcią ratunku przyjaciela z każdym krokiem zbliżali się do epicentrum bezlitosnej Śmierci.
Nie po raz pierwszy w życiu szare komórki Nary pracowały na najwyższych obrotach. Jego umysł całkowicie poświęcił się, a raczej usilnie próbował, na analizowaniu zaplanowanej strategii. Walczył sam ze sobą przed nie myśleniem o osobie podążającej tuż przed nim. Ale cóż może zdziałać silna wola, jeśli przed oczyma ma się obraz prawdziwego bóstwa? W dodatku cholernie seksownego. Jeszcze trochę, a kompletnie straci rozum. Od dłuższego czasu nie potrafi skupić się na niczym innym, jego cały świat stanowi irytująca blondynka. Rozpamiętuje o niej przez całą dobę, nie daje mu spokoju nawet w snach,  Jęknął przeciągle w duchu. Do diabła, te boskie nogi są warte największego ryzyka.
‘’Stop! Dość tego dobrego. Skup się na strategii, to twój obowiązek – nakazał sobie. – Analizuj. Słabe i mocne strony…
-  Zdecydowanym minusem jest to, że ma na sobie ubranie.
- Ale kto? – ni stąd, ni zowąd przy boku Nary pojawił się szeroki uśmiech, a wraz z nim jego właściciel. Kuso! Powiedział to na głos? No pewnie, że tak, w końcu zasłyszał to Naruto. Rozglądnął się dyskretnie dookoła, by sprawdzić, czy ktoś jeszcze nie był świadkiem jego roztargnienia. Na szczęście ocalił swoją prywatność; pozostała część drużyny nie zwróciła na niego większej uwagi. Świetnie, z łatwością spławi gumowe ucho i po sprawie. – Gapisz się ciągle w jeden punkt – zaczął blondyn – Czyżby Naruto wyszlifował się przez tak krótki czas, by zdążyć domyślić się, ot tak, rzeczy, o których nie ma najmniejszego pojęcia? Czekał spokojnie na bystre odkrycie przyjaciela. – Niezaprzeczalnie bardzo wyrazisty – Co raz bardziej podobało mu się to rozumowanie. Jej biodra, widoczna talia, smukła sylwetka… - I doszedłem do wniosku – ciągnął dalej.
- Jakiego? – Sam był ciekaw odpowiedzi, usłyszenia tego, do czego sam przed sobą bał się przyznać.
- Podoba ci się Gai-sensei – oznajmił z triumfem. Strateg zatrzymał się w pół kroku, całkowicie ogłupiały. Spojrzał przerażony na zadowolonego ze swojego odkrycia Uzumakiego. Już miał gwałtownie zaprzeczyć, lecz w samą porę opanował się i zaczerpnął powietrza. Obcowanie z nadpobudliwym ninja, wymaga specjalnych środków. Kłótnia nic tu nie zdziała, a i mu nie chciało się zbytnio wysilać, to takie męczące. Wolał poświęcić ten drogocenny czas na niewinnym obserwowaniu nic nie wiedzącej No Sabaku, ale pierw trzeba pozbyć się kłopotliwego problemu. – Zawsze myślałem, że sensei Brewki leci na mistrza Kakashi’ego – kolejna rewelacja o mało co nie zwaliła go z nóg. Jeśli usłyszy nowinę o nieplanowanej ciąży, rychło padnie trupem. Uzumaki, w celu dodania sobie trochę powagi sytuacji, przesuwał wolno palcami po brodzie w iście filozoficznym geście. –  Dołączyłeś teraz ty i powstał piękny trójkąt, ten teges, namiętności. Ale zawsze sądziłem, że jesteś hetero – celował oskarżycielsko palcem w bruneta. – Ukrywałeś się przed nami?!
- Nie zmieniłem jeszcze orientacji, idioto. Urodziłem się jako hetero i tak też umrę. Nie lecę na niego – wskazał na Maito idącego raźno na czele składu. – Chyba ciebie pogięło po całości.
- Pierwsza faza to zaprzeczanie – pokiwał ze zrozumieniem głowę. – Rozumiem cię, stary, z czasem zaakceptujesz te odchylenie i pogodzisz się z marnym losem.
- Wbij sobie pewien bardzo istotny fakt do tej pustej łepetyny: nie jestem gejem.
- Spoko, jasne – udał, że nie dostrzega bazyliszkowego wzroku. -  Nie lękaj się cna niewiasto, zachowam twój sekret i nie wyjawię go nikomu. U mnie jak w grobie, przecież wiesz – i uciekł, zanim Shikamaru zdążył mu porządnie przyłożyć.
Rany, jaki z niego kłopotliwy gość. Nie dziwił się już ani trochę Sakurze, sam chętnie przywaliłby temu młotkowi. Miał nadzieję, że Naruto dotrzyma danego słowa i nie wypapla nikomu swoich urojeń. To byłoby zbyt kłopotliwe. Wracając do fascynującego zajęcia, które przerwano mu w tak okrutny sposób. Po raz kolejny tego dnia jego wzrok zlustrował dokładnie siostrę Kazekage. Lśniące i puszyste blond włosy – jego ulubiony kolor, jedwabiście miękka skóra, doskonale pamiętał jej dotyk, te elektryzujące dreszcze wzdłuż kręgosłupa, prawie tak, jakby potężny ładunek elektryczny podrażnił wszystkie jego nerwy, aż po same  końce i spowodował ich roztrojenie. Tego niesamowitego uczucia nie da się opisać pustymi słowami. Nawet wzniesienie się ponad szczyty chmur, a następnie poddanie się działaniu zatrważającej siły grawitacji i upadek w dół jest zupełnie niczym i nie może równać się temu ekscytującemu odczuciu. Jeśli teraz nie potrafi znaleźć odpowiedniego epitetu, to widok od frontu najzwyczajniej na Świecie posyła jego umysł i zmysły na inną planetę. ,, Piekielne Oko’’ Otrząsnął się i skierował myśli na bardziej bezpieczny, mniej kłopotliwy jego rozumowi i sercu, tor. Zacznij działać, skup się na problemie i rozwiąż zagadkę. To twój obowiązek, zacznij właściwe poszukiwania, nie można opierać się na niekompetentnych informacjach od obcych. Pytanie, kto dysponuje dostateczną wiedzą na temat rzeczonej bestii. Mógłby dać rękę uciąć, że wszelkie dane są tajemnicą wysokiej rangi i wyjawienie ich jest surowo zabronione. Zawsze warto spróbować, ale od czego zacząć? ,,Wśród starych pokoleń’’, no i od razu życie stało się łatwiejsze.
Spojrzał na Gai’a – zdecydowanie odpada i nie podlega to żadnym dyskusjom. Po tak bliskim przebywaniu i szeptaniu między sobą, już nigdy nie odegnałby się od Naruto i jego chorej wyobraźni. Więc pozostaje…
- Yamato - senpai, mógłbym o coś spytać? – Mężczyzna obdarzył Narę zdumionym spojrzeniem.
- Przyzwyczaiłem się, że to my korzystamy z twoich rad – uśmiechnął się lekko. – Wal śmiało, spróbuję udzielić ci wyczerpującej odpowiedzi.
- Co Pan wie o ,,Piekielnym oku’’? – Dotąd radosne oblicze shinobi momentalnie stężało, a na czole pojawiła się głęboka bruzda.
- Skąd wiesz? -  Spytał poddenerwowany. – To chronione, ściśle tajne dane, nie dostępne dla nieupoważnionych – no i proszę, uratował kończynę.
- Wiem o wiele więcej – ściszył nieco głos. – Znam twoją prawdziwą tożsamość, panie Tenzo. – Były członek ANBU zachłysnął się powietrzem.
- Na litość boską, nie tutaj – syknął, rozglądając się dookoła. – Chcesz, bym zszedł na zawał?
- W takim razie pomoże mi Pan?
- Chyba nie mam większego wyboru – odparł. – Jeśli to ty pytasz się o takie sprawy, to ma to jakieś ważne znaczenie.
- Jak podaje prastara legenda, niegdyś Góry zamieszkiwał niezwykły ród Gādo* - zaczął swą opowieść. -  Cała ich historia przez większość zwykłych obywateli jest uważana za dobrą bajkę, owiana mroczną tajemnicą i pełna zagadek stanowi niewyczerpane źródło ludzkiej wyobraźni.
- A shinobi?
- Pamiętaj, że cokolwiek by mówili, ninja to też ludzie. Jesteśmy tacy sami, podatni w mniejszym, czy większym stopniu na emocje. Nami również targa niepewność, zwątpienie i strach. Szczególnie w obecnych czasach, gdy nasze narody są podzielone, a Zło korzysta z panujących między nami stosunków i co raz bardziej zacieśnia swą pętlę. Nasza przyszłość zależy od siły zjednoczenia. No, ale trochę mnie poniosło, wracając do twojego pytania. Wieść głosi, że ludzie z tamtego plemienia byli strażnikami i sprawowali pieczę nad czymś, co posiadało wielką moc. Bezwzględnie tego strzegli, okrutnie traktując śmiałych głupców, którzy omamieni chciwością i rządzą władzy, chcieli przywłaszczyć ów skarb. Kolej losu potoczyła się po raz kolejny dobrze utartą ścieżką, wystawiając na próbę serce człowieka. Gādo nie spodziewali się, że jeden z nich okaże się podłym kolaborantem. Najstarszemu członkowi plemienia, jakimś cudem udało się uciec ze skradzionym klejnotem, co nie było rzeczą łatwą, ponieważ Strażnika wiąże przysięga i tak naprawdę tylko nieliczni z nich wiedzieli, gdzie znajduje się cenny dar. Lecz zdrajca nie działał w pojedynkę, do pomocy miał cały oddział Korzenia, zwarty i gotowy do działania, a w bezpiecznym miejscu, po za granicami Tentō** oczekiwał na swoich służalców Shimura. Tak, Shikamaru, Danzou nosił na swych barkach wiele win, dołączyła do nich także odpowiedzialność za śmierć niewinnych. Został za to przeklęty, a jego marne przeznaczenie wypełniło się, gdy stanął przed potężnym Sharingan ostatniego z dumnego rodu Uchiha.
- Sasuke – szepnął brunet.
- We własnej osobie – potwierdził Yamato. – Sasuke może nie być świadom swojej roli, misji, która, jestem tego pewien, zaważy na kształtowaniu przyszłości.
- A klejnot? Wiadomo co z nim się stało?
- Ach, oczywiście przegapiłem istotny szczegół. Podobno jeden ze Strażników przeżył krwawą rzeź, odnalazł Danzou, nim ten zdążył wkroczyć do Kraju Ognia i pozwolił odczuć skórze mordercy straszny gniew Wartownika. Shimura przeżył tylko dzięki tchórzliwej ucieczce, ale bez tego, czego pragnął. Bezcenny kamień został odebrany i pieczołowicie ukryty. Nie wiadomo jak potoczył się los ocalałego Yakei***, czy jeszcze stąpa po tych ziemiach, zaszczycając swoją obecnością ponury Świat. Wybacz, Shikamaru, nie potrafię więcej pomóc, to wszystko co wiem.
- Jak Danzou zdołał pokonać cały klan?
- To dobre pytanie. Gādo władali ogromną mocą. Znali techniki, których nie dane będzie poznać innym, ba, nikt nie zdołałby ich opanować. Przebiegły dziad w tym starciu posłużył się fortelem i to diabelnie dobrym. Nie łatwo jest oszukać i zwieść Strażnika, szczerze? Nie mam pojęcia jak tego dokonać. To, w rzeczy samej są tylko domysły, nie wiemy, co zdarzyło się naprawdę kilka lat temu. Gdyby niesubordynacja  Danzou, który pewnego razu wygadał się o swoich możliwościach i ‘’osiągnięciach’’ Yondaime, po dziś dzień nie wiedzielibyśmy o masakrze.
- Skąd wzięła się nazwa ,,Piekielne Oko’’?
- Nieliczni świadkowie, którzy  spotkali na swej drodze Strażnika, nie dostrzegali nic, po za światłem i parą nieziemskich oczu. Pięknych i zarazem strasznych – mruknął. – Całkowicie bez dna, wyrażających więcej, niż całe istnienie, kiedy zagłębi się w ich głębię i odsłoni przed nimi pragnienia serca i duszy, widzi się przerażające rzeczy. Jakie?  Nie wiadomo, nikt nie chciał tego ujawnić. Wśród ludzi panuje powszedni przesąd, iż objawienie w jakikolwiek sposób oczu Yakei, przeklina i zsyła na owego nieszczęśnika śmierć – Shikamaru poczuł zimny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. ,,Temari’’
- A Pan co o tym sądzi? – Twarz Yamato rozświetlił szeroki uśmiech.
- To, że ludzka wyobraźnia nie ma sobie równych.
- Chciałbym spotkać tego całego Yakei – odezwał się niespodziewanie głos za ich plecami., Nara wraz z Yamato odwrócili się jednocześnie, napotykając przed sobą parę jasnoniebieskich tęczówek – mimo przeczucia, że już go poznałem dawno temu.
- O czym ty gadasz? – Żachnął się brunet.
- Tak, tak – zniecierpliwił się Naruto. – Myślcie o mnie, co chcecie, ale to coś nie pochodzi ode mnie, tylko od NIEGO – przyłożył rękę do brzucha, na miejsce pieczęci. Shikamaru posłał porozumiewawcze spojrzenie Yamato, ten, by odwrócić uwagę Uzumakiego, wskazał na majaczący w oddali zarys wielkiego boru.
- To Las Yūyake****. Zrobimy pod jego granicą postój, głupotą byłoby zapuszczanie się w jego czeluści pod osłoną nocy.
- Kapitanie – w głosie blondyna słyszalne było lekkie drżenie – to bezpieczne? Na co się tam natkniemy?
- Wiesz, Naruto, nie miałem okazji nikogo wypytać się o szczegóły, bo wszyscy, którzy tam weszli już nie wrócili. Jeśli ich spotkamy, sam będziesz mógł to zrobić.
- Ale oni są martwi, ne? – Przełknął z trudem gule w gardle. – Czyli masz na myśli duchy? – Pisnął cieniutko.


          Odprowadził ją pod same drzwi rezydencji wśród głośnego śmiechu i ogólnej wesołości.
- Przestaniesz rżeć? – Walnęła go w ramię. – Długo będziesz się tym nakręcał?
- Wybacz, to dla mnie nowość. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto nigdy nie jadł słodyczy, to dziwne, tym bardziej dla dziewczyny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Absolutnie nic, tylko to, że świetnie się bawiłem, a ty? – Po raz kolejny tego wieczoru uśmiechnęła się radośnie.
- Ja też, było świetnie. Dzięki za trening, sensei – skłoniła się lekko, po czym oboje wybuchli śmiechem.
- Nie jesteś już zła, Pani Doktor Hanabi? – Pokręciła przecząco głową. – To może dokończysz badanie?
- Nie przeginaj, Kiba – ostrzegła.
- Zawsze mam do wykorzystania karnet na masaż, co nie?
- Kupiłeś go? – Spytała z niedowierzaniem.
- Acha, choć miałem nadzieję, że to ty będziesz moją prywatną masażystką.
- Pomarzyć sobie możesz, ale zabierzesz mnie jutro do lecznicy, prawda?
- Jestem do twoich usług, Pani. Akamaru się ucieszy, bardzo ciebie polubił.
- Ja go też, kocham psy.
- Kiedyś ci jakiegoś sprawię.
- Mówisz poważnie? – Przytaknął głową. – Och, Kiba – rzuciła się, by go wyściskać. Zanim zdążył ją objąć, odsunęła się i spojrzała na niego smutno. – Ojciec nie znosi zwierząt, nie pozwoli mi na posiadanie psa.
- Coś wymyślę, ale nie pomożesz mi, jeśli zdenerwujesz go swym późnym przybyciem i stanem swojego stroju – wskazał na ubranie Hyuugi calusieńkie przesiąknięte wodą.
- To twoja wina – burknęła. - A po za tym ojciec jest na misji.
- Zdaje mi się, czy poszukujesz pretekstu, żeby nie rozstawać się ze mną? – Fuknęła obrażona. Odnotował w duchu brak słownego zaprzeczenia. – W każdym bądź razie, leć już, jutro ważny dzień, spotkamy się po egzaminie.
- Dobranoc, Kiba.
- Słodkich snów, Hana – odprowadził ją wzrokiem, aż weszła do środka, a sam udał się do Ichiraku z zamiarem zjedzenia Ramen. W tym momencie nic nie mogło zepsuć mu tak doskonałego humoru, gdyby nie fakt, że ich wspólnej rozmowie przysłuchiwała się głowa klanu Hyuuga.

          Zamknęła drzwi, nie siląc się przy tym szczególnie, by zachować ciszę. W domu nie było nikogo, oprócz Hinaty, która zapewne dawno już spała, a jej nie wyrwie ze snu nawet atak Bijuu.
Przemknęła się z holu do kuchni, zapaliła światło i… Stanęła, dosłownie, jak słup soli.
- Tata? Wróciłeś już z misji? – Uśmiechnęła się do chmurnego mężczyzny opartego o przeciwległą ścianę.
- Dlaczego przychodzisz do domu tak późno?
- Trenowałam – odparła.
- Nie wydaje mi się – syknął.
- O co chodzi, ojcze?
- Spędziłaś wieczór z tym psim chłopakiem na zbędnej zabawie, zamiast poświęcić cenny czas na fizyczne udoskonalanie swojego ciała i ducha. Wykorzystałaś moją nieobecność na samowolę  - otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale do głowy nie przychodziło jej nic, co mogłaby wykorzystać na swoją obronę, tak, by nie zdenerwować jeszcze gorzej rodzica. – Pozwoliłem ci na zbyt wiele. Chciałem, byś zaznała trochę wolności, ale ty zamiast cieszyć się tym przywilejem, nadszarpnęłaś moje zaufanie względem swojej osoby.
- Przecież nie zrobiłam nic złego – uniósł rękę, przerywając córce.
- Twój beztroski czas dobiegł końca. Od tej chwili, pod ten dach, powracają stare alkalia, których bezwzględnie należy przestrzegać, a jakiekolwiek  nieposłuszeństwo równa się karze. Od jutra twój plan dnia wypełnią treningi i krótkie przerwy na odpoczynek, gdziekolwiek pójdziesz, ktoś będzie ci towarzyszył. Po za murami tego domu nie wolno ci przebywać dłużej niż godzinę, na jutrzejszy egzamin odprowadzę cię osobiście.
- Dlaczego tylko mnie dotyczą te zasady?! Mnie, a nie Hinaty?!
- Jesteś następcą Głowy Klanu, masz pewne obowiązki i podlegasz pod ustalone reguły.
- Oboje doskonale wiemy, że to nie ja, ani ty powinniśmy rządzić klanem Hyuuga! – Krzyknęła zła. Zdawała sobie sprawę z błędu jaki popełniła, widziała jak Ojciec powstrzymuje się przed prawdziwym wybuchem gniewu.
- Dość, spokój. Uważaj na słowa, córko – warknął. – Jesteś mi winna posłuszeństwo i nie zmienisz swojego przeznaczenia. A teraz do łóżka, oczekuję ciebie o piątej rano – odwróciła się na pięcie, nie zaszczycając ojca spojrzeniem i skierowała się na schody. – Jeszcze jedno, Hanabi – przystanęła, nie odwracając się.
- O co chodzi?
- Zabraniam ci wszelkiego kontaktu z Kibą Inuzuka…


          Temari, zaalarmowana niezidentyfikowanym odgłosem z zewnątrz, poderwała się z posłania i, z Sakurą na czele, wybiegła z namiotu.  Reszta drużyny już tam była, pochłonięci żarliwą kłótnią, nie zauważyli przybycia dziewczyn. Sabaku już miała zamiar przyłączyć się do swojego żywiołu, gdy jej spojrzenie przyciągnął nagły ruch wśród drzew. Wytężyła wzrok, by dojrzeć co to było, lecz zjawa umknęła tak szybko jak się zjawiła, dosłownie, rozpływając się w powietrzu. O jej obecności świadczyły jedynie lekko kołyszące się liście buku.
- Hej – odwróciła się do pozostałych, wskazując na las – przed chwilą ktoś tam był. – Bała się, jak głupio musiało to zabrzmieć, ale nic na to nie poradzi. Za Chiny nie chciała wchodzić do tej przeklętej puszczy, czuła, że źle się to skończy.
- Tak – odparł Yamato. – Od początku rozbicia obozu, ten ktoś śledził nas z oddali. Dopóki nas nie atakuje i nie stwarza problemów, zostawimy go w spokoju. Mamy co innego na głowie. Naruto zniknął – powiedział.
- Co? – Dopiero teraz zauważyła brak blondyna.
- Opuścił swoją kolej warty – poinformował Shikamaru. – Stawił się na nią, jeszcze go upominałem, by czasem nie zasnął. Porzucił postój jakieś dziesięć minut temu – klęknął i dotknął ledwo widocznego śladu. – Jeszcze świeży – podążył jego tropem, palcami badając ziemię. – Szedł szybko, nawet biegł, tu – wskazał na kępkę wygniecionej trawy – odbił się i wskoczył na gałąź – wstał i wyprostował się, spoglądając na przyjaciół -  prosto do Yūyake.
- Co za omen go tam zagnał? – Spytał wstrząśnięty Gai.
- Naruto nigdy w życiu nie wszedłby gdzieś, gdzie są duchy – wtrąciła się Sakura. – On panicznie się ich boi.
- To prawda – przyznał Yamato. – Lecz ten las nie czynią przerażającym duchy. Martwe dusze nie zrobią nic złego żywemu człowiekowi, podlegają surowemu zakazowi wyrządzania krzywdy swojemu gatunkowi i innym stworzeniom. Lecz to od nich zależy, czy wpuszczą nas na swoje terytorium.
- Skąd to wszystko wiesz? – Zdziwiła się różowowłosa.
- Czytałem stare podania, spisane przez zdewastowanego, niewidomego człowieka, jednego z ofiar wojny. Stanowił wyjątek, co do przeżycia wędrówki przez bór, całkowicie o nim zapomniałem. Opowiem wam o tym, gdy tylko znajdę chwilę. Teraz musimy sprężyć się i znaleźć Naruto, jakiś pomysł, Shikamaru?
          Jednak głos stratega zagłuszył daleki wybuch. W niebo wzbił się tuman kurzu, utrudniając jakiekolwiek widzenie. Wielka, czarna chmura poderwała się z nad konarów i poszybowała na północ – to ptaki wystraszone eksplozją, uciekały od niebezpieczeństwa. Wraz z kolejnym hukiem zadrżała ziemia, a Lasem wstrząsnął ryk wściekłości. Ryk Kyuubi’ego…

Gādo* - jap. Strażnicy (l. mnoga)
Tentō** -  jap. Góra Światła
Yakei*** - jap. Strażnik (l. pojedyncza)
Yūyake**** -  jap. Zachód słońca

Wiem, wiem. Mało ShikaTema, ale w następnych rozdziałach będzie ich więcej, bo już powoli zacznę rozwijać ich, mhm, uczucie.


 Liczę na Wasze komentarze:)