piątek, 15 marca 2013

Wyzwanie genina!



Rozdział XI

 Wiem, wiem. Możecie mnie udusić, rozdział obiecywałam już dawno temu, ale się nie wyrobiłam i dzisiaj go dopiero skończyłam (notabene mam jeszcze do napisania dwie prace maturalne). Mogę was tylko przeprosić i zaprosić do czytania:)

        - Nauczę was szacunku dla siostry Kazekage, skurwiele- kolejny kunai pomknął w stronę zaskoczonych opryszków, po drodze rozdzielając się, ostrza trafiły w pozostałą trójkę. – Stoczyć się na samo dno, żenada. Staniecie przed Godaime i odpowiecie za atak na ambasadora sojuszniczej wioski – tajemnicza postać wychynęła z cienia, ukazując prawdziwe oblicze.
- Nara – szepnęła z ulgą. Poczuła niewymowną radość na jego widok. Zapewne on też, bo złość ustąpiła lekkiemu uśmiechu i trosce. Od niewygodnej pozycji cała zdrętwiała i osunęła się po ścianie, aż do siadu. Objęła mocno ramionami drżące kolana. Dopiero teraz dotarło do niej, co, by się z nią stało, gdyby nieoczekiwana pomoc. Przygryzła wargę, aby nie wybuchnąć płaczem. Mimowolnie naprężyła mięśnie, gdy poczuła na ramieniu dotyk. Spojrzała z lękiem na chłopaka.
- Przepraszam – odsunął się trochę, nie chciał jej przestraszyć, widział, że jest roztrzęsiona. Co za szczęście, że zamaniła mu się przechadzka okrężną drogą, zapobiegł tym samym katastrofie. Dziękował gorąco losowi za wyjątkową przychylność.
Pierwsze krople deszczu zderzyły się z ziemią, by po chwili przerodzić się w mżawkę. – Wszystko gra? – Nie odpowiedziała. – Nie zrobili ci krzywdy? – Zaczynał się denerwować, a jeśli się spóźnił? Dziewczyna jednak ocknęła się i, bez słowa, wtuliła się w tors jounina, przyciskając piekący policzek do wyrzeźbionego torsu, doskonale wyeksponowanego pod opiętą koszulą, odsłoniętą rozpiętą kamizelką. Objął ją, mocniej do siebie przyciągając. Pogładził delikatnie puszyste włosy i ucałował czubek głowy. – Już dobrze, jesteś bezpieczna. Spójrz na mnie – niechętnie, z ociąganiem spełniła prośbę i utonęła w bezkresie ciemnych, wyrazistych oczu, wpatrujących się przenikliwie w jej własne. – Nie skrzywdzili cię?
- Nie, w porządku – odgarnęła mokry kosmyk z czubka nosa i uśmiechnęła się wdzięcznie. – Po raz kolejny ratujesz mnie z opresji, wielkie dzięki. Z czego rżysz?! – warknęła i szturchnęła go w żebra.
- Zmieniasz nastroje jak rękawiczki – mruknął. – Nawiasem mówiąc przypomniały mi się twoje słowa: ,, jestem dużą dziewczynką, umiem o siebie zadbać’’. Czyż nie tak, No Sabaku?
- Ostatnio stałeś się bardzo dowcipny i skłonny do rozmów. Skąd ta nagła zmiana?
- Tajemnica.
- Nie zdradzisz mi jej?
- Na razie nie, najlepiej sama się domyśl.
- Wróżką nie jestem. Aa! – oboje, w miarę możliwości, osłonili się przed strumieniem wody, który wręcz chlusnął na ich głowy. Istne urwanie chmury! Pioruny nieustannie oświetlały niebo, a donośne grzmoty mąciły nocną ciszę. Z nad lasu wzbiło się stado ptaków.
- Chodź, tkwimy tutaj, jak idioci – pociągnął ją w przeciwnym kierunku.
- A co z nimi? – Wskazała na bandytów.
- To sprawa Sai’a i Yamato – podążyła za chłopakiem.
- O ile pamiętam, hotel znajduje się za nami.
- Mówi to ta, która zabłądziła na prostej drodze – zauważył kąśliwie, na co wydęła policzki.
- Powiedzmy, że to był zwiad taktyczny – uniósł rozbawiony brwi.
– Nie wnikam – przyśpieszył kroku, nim zdążyła się zorientować, biegiem przemierzali puste uliczki. Jak małe dzieci, specjalnie, skakali po kałużach, rozchlapując dookoła błoto, brudząc się nawzajem. Śmiali  się przy tym do rozpuku.
- Dokąd idziemy? – Spytała zdyszana.
- Nad jezioro.
- Pogięło cię?! W trakcie burzy?!
- Nic nam nie grozi, spokojnie. Najgorsze już przeszło, wyładowania atmosferyczne są teraz wysoko w górze. A poza tym, chyba nie chcesz pokazać się w hotelu w takim stanie? Doprowadzimy się do względnego porządku i wracamy.
- Dlaczego zawsze musisz mieć rację? To irytujące.
- W końcu genialny ze mnie ninja, ne?
- Skromność to podstawa, zapisz to w swoim rozumku. Ale jednego jestem całkowicie pewna – odwrócił głowę.
- Mhm, czego? – Niespodziewanie rozłączyła wspólnie splecione palce i ,,wyrwała’’ do przodu.
- Tego, że przegrasz ze mną w wyścigu! – Krzyknęła radośnie.
- Podstępna – zawadiacki uśmiech wykrzywił jego usta. Dogonienie blondynki okazało się trudne, nie zamierzała dawać forów. Była szybka i w dodatku wytrzymała. Zrównali się dopiero na polanie, poprzedzającej cel. W biegu zrzucili buty i wskoczyli do przyjemnie ciepłej wody. Właśnie tego potrzebowali po takim upalnym dniu: orzeźwienia i chwili relaksu. Wynurzyli się blisko siebie, stykając się prawie nosami. Oddychali ciężko.
- Przegrałeś – wykrztusiła, gdy złapała oddech. Odgarnęła mokre włosy, zarzucając je do tyłu. Nie potrafił  powstrzymać się przed gapieniem się na nią. Wyglądała pięknie, naturalnie i słodko… Zaróżowione od wiatru policzki, roziskrzone oczy, okolone długimi rzęsami, z których skapywały małe kropelki i lekko rozchylone usta. Jeszcze bardziej uwodzicielskie i kuszące, niż ostatnio. Ciekawe, co by zrobiła, gdybym ją pocałował? Opanuj się człowieku! – Przywrócił się do porządku. – Podoba ci się i to bardzo, ale to nie oznacza, że przy byle okazji możesz się do niej dobierać!
- Oszukiwałaś – uwielbiał z nią igrać. Ognisty temperament dodawał jej jeszcze większego uroku. Całość sprawiała, że była wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. – Remis – oznajmił.
- Chciałbyś. Zwyciężyłam uczciwie. Przyznaj się, że nie umiesz znieść smaku porażki – odcięła się.
- Z tobą nigdy – zamurowało ją, nie miała pojęcia, czy żartuje, czy mówi poważnie. Jakaś aluzja?
- Jestem wyjątkiem?
- Tak jakby – odparł wymijająco. Co raz trudniej przychodziło mu panowanie nad językiem, który nachalnie domagał się większej swobody.
- Wiesz, Nara? – Odpłynęła dalej, po za zasięg bruneta. – W pewnym sensie ty też stanowisz wyjątek – uniósł pytająco brwi. – Działasz mi na nerwy bardziej, niż cokolwiek innego – posłała mu promienny uśmiech, kierując się do brzegu.
- Ożesz! Niech ja cię złapię, doigrałaś się! – Żartowała – wiedział to, ale nie zostawi tak tego bez rewanżu. O nie! Zasłużyła na karę za złośliwość. Ruszył w ślad za ,,uciekinierką’’. Nie pozostał z tyłu, jak poprzednio, Temari była już nieźle zmęczona i w dodatku śpiąca. Specjalnie zachował dystans, aby mogła dotrzeć na suchy ląd. Ledwo, z niemałym trudem, wyszła na piasek. Zamierzała zrobić kolejny krok do przodu, ale coś ją skutecznie powstrzymało.
- Długo zamierzasz uciekać? – Usłyszała za sobą.
- No proszę – cmoknęła z uznaniem. – Udoskonaliłeś tą głupią technikę.
- Głupią, ale skuteczną. Po raz enty dałaś się w nią złapać – odwrócił ją przodem do siebie i zbliżył się z cwanym uśmieszkiem.
- Ej! O co ci chodzi?! Nara! Cha! Cha! Przestań! Cha! Nie… - dalsze słowa zagłuszył donośny wybuch śmiechu, spowodowany łaskotkami. Shikamaru był głuchy na słabe protesty. Po pierwsze – kochał jej perlisty śmiech, a po drugie – to niewinny pretekst do dotykania jej jedwabnej skóry i przebywania tak blisko. Działała na niego jak afrodyzjak: uzależnił się od niej w każdym najmniejszym calu. Z rozmarzenia wyrwała go No Sabaku, która cofając, potknęła się o korzeń. Zachwiała się i szukając ratunku złapała za rękę zaskoczonego chłopaka. Nie spodziewał się gwałtownego szarpnięcia, a że nie stał stabilnie, stracił równowagę i runął na ziemię. W ostatniej chwili podparł się na dłoniach, aby nie przygnieść dziewczyny. Sytuacja była co najmniej dziwna i krępująca – zwłaszcza dla przedstawicielki płci pięknej.
- Mógłbyś łaskawie zabrać swoją nogę? – Usilnie starała zachować względny spokój i nie dać po sobie poznać, że zachowanie stratega ją krępuje.
- Skąd?
- Stamtąd, gdzie ją trzymasz, dupku!
- Dlaczego?
- Bo mi niewygodnie? – Spytała z ironią. Pomału zaczęła ją ogarniać frustracja. Na szczęście uniknął pewnej kłótni, zabierając kończynę spomiędzy ud blondynki. Odwróciła głowę zażenowana, za wszelką cenę, unikając kontaktu wzrokowego. Kciukiem uniósł lekko brodę, tak żeby spojrzała prosto na niego. Dostrzegła w jego oczach nieznany jej do tej pory błysk, niebezpieczny ognik, tlący się w ich głębi. Nara, czy ty? To możliwe? Matsuri miała rację, może istnieje szansa? Ocknęła się, czując gorący oddech na swoich ustach. Wzrok Shikamaru ,,wędrował’’ po twarzy ambasadorki, szukając jakiś oznak sprzeciwu. Zadowolony z ich braku skierował się na upragniony cel. Delikatnie, z czułością wpił się w ponętne wargi. Nie śpieszył się, żeby nie zepsuć pięknej chwili, czekał na ruch ze strony przeciwnej, pozwalający na dalsze działanie. Całkowicie oniemiała, ale nie mogła zaprzeczyć, że się jej nie podoba. Wręcz przeciwnie. Serce wywinęło radosnego koziołka i zabiło dwukrotnie mocniej, puls przyśpieszył, a ciało, pod wpływem dotyku, zadrżało. Poczuł to i nie potrafił powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Postanowiła nie pozostać dłużna i dołączyła się do pieszczoty, machinalnie oplatając ręce na szyi bruneta. Oparł prawą dłoń na jej biodrze, pogłębiając pocałunek. Przelał w niego całą tęsknotę, gorycz i radość z oczekiwanego spotkania. Po dłuższej chwili oderwali się niechętnie od swoich ust, łapczywie chwytając zbawczy tlen. Zetknęli się czołami, a policzki siostry Kazekage pokryły się rumieńcem. Shikamaru okręcił sobie wokół palca jeden z zabłąkanych, blond kosmyków i zarysował kciukiem linię szczęki.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę, Temari…


     Świtało, a ona dopiero wracała do domu z ciężkiego treningu. Całą noc spędziła z zielonym psychopatą, jego uczniem i Neji’m, który zmył się po trzech godzinach na misję. Nigdy w życiu nie popełni dwa razy tego samego błędu! Na pewno nie zgodzi się na jakieś głupie testy krwi młodości. To przez nie wyglądała jak siedem nieszczęść. Ok, lubiła dawać sobie w kość i  zazwyczaj się nie oszczędzała, ale tym razem przesadziła. Szła od budynku do budynku, zataczając się i potykając, jak pijana. Nie zwracała uwagi na ciekawskie spojrzenia natrętnych ludzi. Czuła się jak jakiś egzotyczny, bardzo rzadki okaz, pokazany po raz pierwszy światu. Wkurzające. Przystanęła w cieniu drzewa, aby chwilę odsapnąć. Z westchnieniem ulgi opadła na miękką trawę, opierając się o konar wiśni. Ściągnęła brudną bluzę i odrzuciła ją w bok. Skrzywiła się po raptownym wyprostowaniu kończyny. Ściągnęła bandaże z rąk, przyglądając się, wręcz, sino – bordowej skórze i pulsującym drganiom mięśni. Jakie szczęście, że nie natknie się przez trzy dni na ojca! Zapewne dostąpiłaby zaszczytu odsłuchania nudnego kazania na temat zdrowia, obowiązków i zakazów przyszłej głowy rodziny. Nienawidziła tego! Dlaczego nikogo nie obchodzi, że ona nie ma najmniejszego zamiaru objąć tej cholernej władzy?! Prawdę mówiąc nigdy nie oznajmiła tego głośno, ale wiele razy robiła rzeczy, które stawiały sprawę jasno. Oczywiście nikt, oprócz Hinaty, nie brał jej wybryków do głowy, zazwyczaj kończyło się na karze i wszystko powtarzało się od początku. Co za ironia: była więźniem głupiego przeznaczenia rodziny. Chciałaby ponad wszystko inne, mieć przy boku przyjaciela, któremu powierzyłaby troski i odciążyła młode serce. Siostra i kuzyn w tej sprawie nie liczą się wcale, nie zrozumieliby ptaka, zamkniętego w złotej klatce, odczuwającego przez cały czas dziki zew Natury, oni są wolni i mogą decydować o swoim  życiu, ona – nie. Całe szczęście, że jakiś rok temu, wywalczyła prawo do swobodnego poruszania się bez opiekuna. Pozbyła się przynajmniej zaciskającej się smyczy. Dalej jednak obowiązują ją reguły, co do powrotu do domu i meldowania się co jakiś czas. Jeśli chodzi o treningi, ma wolną rękę, im więcej karkołomnych ćwiczeń, tym nawet lepiej. Matko! Jak ona pragnęła pochodzić z normalnego klanu i żyć, jak zwykła dziewczyna! Jej plany jednak na marzeniach się kończą, szanse są zerowe. Ojciec nie zgodzi się na jej pomysły.
- Kto, albo co pochłonęło twoje myśli do tego stopnia, że mnie nie zauważyłaś?
- Mhm? – Uniosła głowę, przysłaniając dłonią oczy przed promieniami wschodzącego słońca. – Och, cześć. Wybacz. Trochę się zamyśliłam.
- Zdążyłem się domyślić – zmarszczył brwi. – Co ci się stało w rękę? – Spytał przestraszony, podchodząc bliżej Hyuugi. Za wszelką cenę starała się ukryć okaleczenia. Nie udało się jej to, gdyż chłopak zdążył pewnie, acz delikatnie pochwycić drżące łokcie. Ostrożnie pogładził opuszkami palców siną skórę. Skrzywiła się. – Coś ty robiła?!
- Trenowałam – odpowiedziała swobodnie, na co wytrzeszczył z niedowierzania oczy.
- Oszalałaś?! – podniósł głos, aż podskoczyła. – Chcesz się zabić?!
- Raczej nie, jeszcze tego nie planowałam – wyszczerzyła zęby.
- To nie jest śmieszne.
- Nie żartowałam. Takie sparingi to dla mnie norma. Chce… Muszę zdać egzamin i nie mogę stracić formy.
- Prędzej się wykończysz – burknął. -  Z kim walczyłaś?
- Głównie z Lee i Gai’em.
- Dziewczyno – pokręcił głową z dezaprobatą. – I tak masz duże szanse, jak i nie największe, na zostanie z chunin’em, tortury z Zielonymi nie są ci potrzebne. A teraz chodź.
- Co gdzie? Hej! Co ty?! – nim się spostrzegła Inuzuka ,,porwał’’ ją na ręce i mocno przycisnął do swojego torsu. – Puść mnie! Ale już!
- Nie ma mowy – zaprzeczył i ruszył w kierunki rezydencji Hyuuga.
- Nie jestem kaleką, umiem poruszać nogami – syknęła. – Wyglądam jak niedorajda – brak odpowiedzi. Zdenerwowana walnęła, dość mocno, w ramię bruneta.
- Mały brutalu. W taki sposób traktujesz swojego wybawcę?
- Jakoś, ani przez chwilę, nie czułam się zagrożona i nie potrzebowałam pomocy. A tak poza tym widzisz tutaj, gdziekolwiek, jakiegoś przystojnego bohatera?
- Paskudny, złośliwy charakterek. Przyjdzie czas, kiedy zmienisz zdanie.
- Na pewno go nie doczekasz, narcystyczny dupku.
- Z charakteru, ani trochę nie przypominasz Hinaty – stwierdził. Zupełnie go olała i nie zwracała uwagi na to, co mówi. Niezmiernie zaciekawił ją poszarpany rękaw bluzy, która spoczywała na jej brzuchu. Ignorowała zaczepny uśmieszek Kiby i znaczące chrząknięcia. – A jednak umiesz milczeć i wychodzi ci to całkiem nieźle.
- Gdzie Akamaru?
- Dzięki, że nie skazałaś mnie na karę milczenia – rzuciła mu koślawe spojrzenie. – Sorki, głupi tekst. Musiałem zostawić go u Hany. Na ostatniej misji paskudnie skaleczył łapę i strasznie kuleje. Nie może za dużo chodzić, aby jej nie nadwyrężać, o co ma do mnie pretensje.
- Biedak, chciałabym go zobaczyć. Kto to Hana?
- Moja starsza siostra, prowadzi lecznicę. Straszna kobieta – wzdrygnął się gwałtownie. – Lepiej jej nie podpadać.
- Boisz się własnej siostry? Mięczak.
- Ej! Czy ja powiedziałem, że się jej boję?!
- Może i nie, ale napiąłeś mięśnie, poczułam to wyraźnie.
- Dlatego, że jesteś ciężka – od razu pożałował nieudanego żartu, obrywając solidnego kopniaka w żebra. – Za moment wylądujesz na tyłku – zagroził.
- Sam się prosiłeś o fuchę tragarza – warknęła.
- Nie dopisuje ci humorek, jak ostatnio, co nie? – Wkroczył na taras rezydencji, zmierzając w stronę głównego wejścia.
- Jestem zmęczona i w dodatku wkurzona, więc nie pogarszaj.
- Mną?
- Nie. Treningiem. Chociaż poświęciłam na to tyle godzin, nadal nie przynosi skutków. Kompletna klapa, jeśli chodzi o szybkościowe ninjutsu. Lee to doskonały przeciwnik, ale specjalizuje się wyłącznie w taijutsu. Nie mam z kim poćwiczyć tego cholerstwa, załamię się.
- Spokojnie, wyluzuj, Mała. Zapomniałaś, że Konohę zamieszkuje mistrzunio w tej dziedzinie, a konkretnie moja skromna osoba.
- Żartujesz?
- Okrutna – pociągnął żałośnie nosem. – Nigdy się nie liczę – zachichotała.
- Rozchmurz się. Siostra kupi ci kredki – parsknęła śmiechem na widok miny Inuzuki. – Chętnie, jeśli się zgodzisz, wynajmę ciebie jako prywatnego trenera.
- Nie liczę tanio – ostrzegł. – Dużo wymagam.
- A ja nie znam litości – odegrała się. – I posiadam coś bardzo ważnego, z czym definitywnie przegrasz. Urok osobisty.
- Nieźle, chylę czoła – pociągnął za klamkę, otwierając drzwi. – Ale rzeczywistość może okazać się zupełnie inna, Mała.
- Nie nazywaj mnie tak, to kompromitujące. Ee? Mógłbyś odstawić mnie na ziemię?
- A, no tak! – Wypuścił ją z objęć, lekko stawiając do pionu. . – Pewna jesteś, że nie potrzebujesz pomocy przy rozmasowaniu obolałych ramion? – Zawadiacko wykrzywił usta. Oparł się szelmowsko o ścianę, uważnie przyglądając się reakcji dziewczyny. Tak jak się spodziewał, blade policzki oblały się dorodnym rumieńcem.
- Zboczeniec! Poradzę sobie doskonale. Sama – zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo.
- Ok, ok. Twój wybór. Nie wiesz, co tracisz.
- Wiem, co zyskam: pozbędę się napalonego natręta.
- Niesprawiedliwie mnie oceniasz – wygiął wargi w podkówkę. – Zrewanżuję się w czwartek wieczorem na polu numer 8, co ty na to?
- Zamów sobie karnet na masaż, Kiba.

(Najlepiej zzapodajcie sobie muzykę z Naruto, coś w stylu Shutsujin, albo Victory...)
- Powiedziałam, co o tym sądzę! Koniec dyskusji! – Szyby, pod wpływem uderzenia, zadrgały, a tynk ze ściany, opadł na podłogę.
- Ale…
- Nie! Nie rozumiesz, że narazisz swoje cenne życie?! Akatsuki to nie zbuntowani chłopcy z piaskownicy, tylko niebezpieczni przestępcy, którym nie podołał nawet Jiraiya – dodała smutno. – Nie wyślę ciebie na pewną śmierć. Za wiele dla mnie znaczysz.
- Jako Jinjuriki i broń ostateczna?
- Nie pleć bzdur, traktuję cię, jak syna.
- Nie jesteś za stara na dzieci?
- UZUMAKI! Zaraz wylądujesz w trumnie!
- Widzisz?! Znajdę się tam prędzej z twojej ręki! Pozwól mi iść. Pokonałem Czerwonego Gościa, dam radę pozostałym!
- Ale inni…
- No tak – warknął zirytowany. – A Pein to pikuś w porównaniu z całą resztą! Milutki kociaczek! Wielkie dzięki! – Krzyknął.
- Nie wrzeszcz! I nie przerywaj mi! – Rzuciła mu ostre, karcące spojrzenie. – Po całą wieczność będę ci wdzięczna za uratowanie dziedzictwa mojego dziadka – wzięła głębszy wdech, aby uspokoić zszarpane nerwy. – Nie chcę, żeby historia zatoczyła krąg, a fatum przeklętego naszyjnika powtórzyło się po raz kolejny.
- Przecież już go nawet nie mam. Ok, kapuję. Gęba na kłódkę – założył ręce na piersi.
- Nie warto poświęcać się bezsensownej sprawie – kontynuowała. – Wykorzystaj młode lata mądrze i spełnij upragnione marzenie. Wśród przyjaciół jesteś bezpieczny. Nie pchaj się w rozlew krwi. Wojna to paskudna sprawa, nadejdzie czas, kiedy to zrozumiesz i przekonasz się na własnej skórze o jej okrutnym żniwie.
- Ale sensei – jęknął, łapiąc się ostatniej deski ratunku.
- Hatake to wspaniały ninja, elita. Wierzę w niego.
- A we mnie nie?
- Z całego serca i nigdy, choćby na chwilę, nie zwątpiłam w twoją siłę i umiejętności. Kakashi zna powinności wojownika i nie boi się śmierci. Przestrzega, ponad wszystko, Kodeksu, ale łamie go nagminnie, jeśli chodzi o przyjaciół. Nie chciałby, żebyś za nim poszedł.
- A jednak wysyłasz drużynę. Czy ich los ciebie nie obchodzi?
- Ufam Shikamaru. Nie powiedzie swoich kompanów na pastwę wroga.
- Teraz mogę zacząć narzekać na brak zaufania.
- Zamilcz, Naruto!! Podważasz mój autorytet – oparła czoło o chłodną szybę, przypatrując się codziennym czynnościom mieszkańców wioski. Kiedyś i ty przejmiesz ten niewygodny fotel, i otoczysz swoją opieką szerokie mury naszej historii. Tak jak twój ojciec. Dorosłeś i jesteś świadomy potęgi shinobi, zostaniesz dobrym Hokage, sławnym we wszystkich zakątkach. Legendy opowiadane przyszłym pokoleniom, będą głosiły historię dzielnego Pomarańczowego Błysku Konohy, potomka Yondaime. Mhm… Całkiem sprytnie Naruto. Teraz wiem, dlaczego nie zgodziłeś się na udział w egzaminie na chunnina. ,,Genin, który zbawił Świat’’. Żałuj, Żabi Zboczeńcu, że nie doczekałeś tej chwili, to dobry pomysł na książkę. Może twój uczeń przejmie pałeczkę i dokończy dzieło ukochanego mistrza? Strzeż go Jiraiya stamtąd, gdzie teraz przebywasz…
- Każesz zrealizować marzenie – usłyszała za sobą dziwnie podekscytowany głos niebieskookiego, uśmiechnęła się nieznacznie. Czyżby? - Bardzo chętnie, od dziecka tego pragnę. Nie miej za złe, tego, co za chwilę zrobię, ale jest to niezbędny krok w przyszłość. Jeśli podołam, wyruszę uratować Kakashi’ego i nie będziesz mi mogła tego zabronić, nawet jeśli stanę naprzeciw całemu Akatsuki!
- Co proponujesz, Uzumaki Naruto?
- Pojedynek, babuniu Tsunade. Stań ze mną do walki, Hokage! – Odwróciła się od okna z szerokim uśmiechem, spoglądając na chłopaka. Stał dumnie wyprostowany, z błyskiem w oku. Istna kopia Minato.
- Czekałam od dawna na ten moment, Naruto…



I jak? Trochę się wpakowałam, bo nie umiem dobrze opisywać scen walk, no ale... postaram się. 
Moja głupota czasami mnie przerasta, nie dość, że ostatnio, przez przypadek umyłam włosy balsamem (zawsze śmiałam się, jak ktoś czytał ulotki na szamponach, zmieniam definitywnie zdanie), to na fizyce palnęłam taką głupotę, że nauczyciel walnął się czołem o biurko, przedstawiam sytuację:
Przepisujemy szybko zadanie z tablicy i, choc jest dłuuugie, szybko kończymy (co trzecią linijkę pisaliśmy) :), i krzyczymy, że można dalej, a on na to, że
N: Jak będziecie tak bezmyślnie przepisywać, to same gówno w zeszycie będziecie mieli.
Ja na to głośno i z wyrzutem
Ja: No pięknie! To ja mam kibel zamiast zeszytu
Cała klasa z krzeseł, brecha na maksa, bo nie ma to jak wariat:)

Mam pytanie, może wy mnie pocieszycie, czy wzrost 173 cm to dużo jak na 18 lat? Ja się załamię, chcę być niska!!