środa, 24 grudnia 2014

Nieoczekiwany zwrot.



                        Część II

Rozdział I


Hej, witam po długiej przerwie. Wyrobiłam się z rozdziałem akurat pod choinkę dla Was:). Mam nadzieję, że się spodoba. za błędy przepraszam, ale wyszłam chyba już z wprawy pisania. Wesołych Świat, Kochani!! 


         
         Między bojaźnią a nadzieją spędzamy życie. Ciągle dążymy, gonimy za czymś, co zdobyte nie daje nam pełni szczęścia. To łańcuch napięć. Po każdym z nich następuje krótkie odprężenie, które czyni miejsce nowemu napięciu. Ustaniem tej pogoni jest koniec, czekający każde stworzenie. Taka kolej rzeczy: rodzimy się, żyjemy na tym padole, a potem umieramy. Nic przecież nie trwa wiecznie. Jednakże, czy rzeczywiście na tym kończy się nasza egzystencja? Czy z ostatnim wydanym tchnieniem przemijamy na zawsze, a świat trwa dalej, tak jakby nasze istnienie nigdy nie miało miejsca? Z całą pewnością – nie. Mówi się, iż życie to wielka przygoda, a śmierć to jedynie dalszy jej ciąg. Każdy przychodzi z powierzoną nań misją, bytuje nie dla siebie, lecz dla innych, kiedy odchodzi, kontynuuje ją w odmiennej formie. Dusza staje się małą cząstką wszechświata, jej obecność jest odbiciem w drugim człowieku, jego czynach, poglądach i ideałach. Żywot ludzki bywa za krótki, by cokolwiek w nim dokończyć. Możemy tylko zrobić niezły początek i przekazać przyszłym pokoleniom dobry przykład. Zmarli tworzą przeszłość, dopóki będzie trwać o nich pamięć, ich historia nie przeminie.
 W takim razie, czym właściwie jest śmierć? Obcuje się z nią codziennie, jej nieodłączne towarzystwo leży w powinności shinobi. Nierzadko stawiani są przed zimnym obliczem Kostuchy, czasami udaje się im na krótką chwilę ją przechytrzyć. Jednak dla wielu wciąż pozostaje tematem tabu. Wzbudza strach, gdyż ludzie nie potrafią pojąć jej natury. Postrzegają ją jako najgorszą karę i okrutną niesprawiedliwość losu, choć często ze swoją osobą wnosi pożądane ukojenie. Śmierć sama w sobie jest czymś wielkim. To ustawienie świata na nowo. Pozornie nie zmieniło się nic, a przecież zmieniło się wszystko. Stronice książki są te same, ale treść już inna.
  Śmierć to uosobienie spokoju i wyciszenia, całkowitego zjednoczenia się z przyrodą. Nie boli, mimo że poprzedza ją zatrzymanie akcji serca i pracy mózgu, to nie odczuwamy jej jak uszczypnięcia, czy uderzenia, czegoś cielesnego, ona dotyka naszej podświadomości i ducha. To złożony proces, w którym uczestniczymy, a raczej poddajemy się biernie, niezdolni już do działania. Znika szara powłoka tego świata i wszystko spowija srebrzysty blask. A potem widzisz…rozstaje dróg i to, co za nimi – Wieczną Krainę, skąpaną w delikatnej mgle świeżego poranka. Właśnie tutaj stajemy przed ostateczną decyzją. Wybór należy do nas.
 Skrajnym przeciwieństwem doskonałej w ciszy śmierci jest umieranie. By pójść naprzód i móc sięgnąć po szczęście, trzeba najpierw zapłacić za nie gorzką cenę – okupić dotychczasowe winy i błędy bólem. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromu odczuwanego cierpienia. Jedynie wolniutki spacer na klęczkach pośród szalejącej pożogi, kiedy to jakaś niewidzialna siła popycha nas dalej i kolejny krok wykonujemy przeciwko naszej woli, oddaje namiastkę doznawanych katuszy. Płomienie bezlitośnie smagają skórę, a krew przeistacza się w żar i pozostawia po sobie popiół. Powoli rozpada się dom duszy, a ona sama staje się niezwykle krucha i ulotna. Trwa to sekundę, może godzinę, albo erę w dziejach ludzkości. Nie wiadomo. Coś, co odgrywa nadrzędną rolę w świecie doczesnym, w Krainie Umarłych po prostu nie istnieje, bowiem nic nie posiada takiej władzy, by zakłócić ostatnią podróż. 

       Głos zamarł jej głęboko w gardle. Chciała krzyczeć z prośbą o pomoc. Jednakże, ilekroć zbierała ku temu siły, struny głosowe kategorycznie odmawiały posłuszeństwa. Zdolność mówienia zawiodła ją pierwszy raz w życiu, a po raz kolejny w przeciągu ostatnich godzin, a może dni? Sama nie wiedziała dokładnie. Odkąd jakiś czas temu otworzyła oczy, nie była pewna niczego: skąd się tu wzięła, jak długo przebywa w tym dziwnym miejscu, aż w końcu, kim jest? Nie pamiętała zbyt wiele, prawie nic. W głowie miała kompletną pustkę – żadnych zbędnych pytań, a tym bardziej odpowiedzi. Wielokrotnie starała się , zmusić szare komórki do współpracy i przebić się przez otaczającą jej myśli ciemność i pustkę, nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Niewiadome pozostały, a jedyne co uzyskała to niewyraźny strzępek obrazu: wyłaniających się spod ziemi trupiobladych kończyn. Nie kojarzyła z tym żadnego wydarzenia, ciężko było określić, czy to urywek z życia, czy fragment pewnego nocnego koszmaru. Im dłużej nad tym rozmyślała, tym bardziej docierała do niej absurdalność podjętego działania. Jakiś nieśmiały głosik szeptał, że najlepiej będzie zapomnieć o tymże drobnym incydencie. Ogarnęło ją tak wspaniałe uczucie radości i wewnętrznego spokoju, iż postanowiła się go posłuchać. Nawet nie zauważyła, kiedy ostatnia nic łącząca ją z życiem pękła, a wspomnienie z ostatnich chwil ze śmiertelnego świata zniknęło na zawsze.
  Dziewczyna niepewnie uniosła się na łokciach i rozejrzała wokół. Jej wzrok nie sięgał dalej niż kilka metrów w każdym kierunku od miejsca, w którym leżała rozciągnięta jak manekin,  kompletnie pozbawiona sił i woli. Już na wstępie, z czystym sumieniem mogła orzec, że okolica ta, doskonale uplasowała się na czołowych pozycjach na liście najdziwniejszych obiektów. Wszędzie królowała biel, cała przestrzeń była skąpana nieskazitelną barwą niewinności, jej jaskrawy odblask raził w oczy i prowokował do bezzwłocznego zatrzaśnięcia powiek. Zamiast twardego gruntu, bose stopy stąpały po najprawdziwszej powierzchni uśpionego oceanu. Nie było potrzeby posługiwania się chakrą, by utrzymać się na grzbietach, leniwie sunących fal. W przejrzystej tafli odbijało się ciemnogranatowe sklepienie nieba garnirowane w wielotysięczne gwiazdozbiory. Dzięki temu zjawisku, woda migotała milionem światełek, sprawiając wrażenie, jakby nieustannie padało. Co rusz, czasami prawie bez ustanku, z nieboskłonu odrywała się pojedyncza gwiazda, lub większy ich rój, i zataczając szeroki łuk, spadała. Kometa, ciągnąc długi, rozszczepiony ogon, pozostawiała po sobie, aż po horyzont, wielobarwną marszrutę. Za każdym razem, gdy niebiańska kula znikała z pola widzenia, w powietrzu pojawiała się zapalona świeca i dołączała do niezliczonej liczby pozostałych ogników. Na początku, ledwo tląca się iskra, rozpaczliwie walczyła o przetrwanie, aby po chwili rozniecić krzepki płomień. Niektóre rozbłyskiwały wyłącznie na moment i od razu gasły, a świeca zmieniała się w proch, jej szczątki ulatywały, gnane przez wiatr.
 Zacisnęła zęby i z wielkim trudem dźwignęła się na kolana. Podparła się dłońmi w celu uzyskania względnej równowagi. Następnie, przejawiając względem własnej osoby niepokojące skłonności sadystyczne, stanęła na nogach; kolana niebezpiecznie drgnęły, ale dzielnie utrzymały pion. Nie potrafiła wyjaśnić, w jaki sposób, na tak prozaiczną czynność, potrzeba wręcz heroicznej mocy. Jej ciało było niesamowicie lekkie, a zarazem ciężkie. Najmniejszy ruch okazywał się problematyczny w wykonaniu i pochłaniał zupełnie energię. Rozciągał się również w czasie. Sygnał płynący z mózgu do poszczególnych sektorów mięśni i ścięgien, przeciągał się niemiłosiernie długo, a odbiór i wykonanie polecenia, zajmowało wieki. Przynajmniej tak się jej zdawało. Uderzyła się w ramię , znów ten sam efekt nieskończoności. Chwileczkę… coś tu nie gra. Powtórzyła czynność raz, potem trzy kolejne. Nie odczuła bólu, nic. Zdezorientowana, uszczypnęła się bezlitośnie w policzek. Bez zmian.
Skóra była patologicznie blada i zimna jak marmur, pokryta cieniutką warstewką, czegoś zbliżonego do szronu. Wyjątek czyniła lewa ręka, od której pulsowało przyjemne ciepło, napełniając otuchą. Ową dłoń trzymała kurczowo blisko serca.
Dopiero teraz spostrzegła, gdzie stoi: rozstaje dróg. Za sobą miała jedną ścieżkę – krętą, wysadzaną ostrymi jak brzytwa kamieniami, naprzeciwko – kilkanaście kolejnych, te zdecydowanie bardziej zachęcały do spaceru na boso. Nie mogła tkwić w tym samym punkcie, wiedziała, że musi wybrać którąś z dróżek i nią podążyć. Pytanie: którą? Zadecydowała. Napięła mięśnie i podniosła stopę, by urzeczywistnić zamiar. Ktoś zniweczył jej plan. Zamarła w półkroku.
- Więc taka jest twoja wola. – Głos dobiegał zewsząd, rozbrzmiewał wysokim tonem i wszystko infiltrował. Słowa, wykrzyczane i spotęgowane echem pustkowia, docierały jako łagodny szept, pełen nadziei i spokoju. Brzmiał jak najpiękniejsza kołysanka, rozbudzał serce i rozświetlał myśl. Mimo, że nie widziała z kim ma do czynienia, po ciepłej barwie słyszanego dźwięku, domyśliła się, iż ma styczność z kobietą.
- Pokaż się! – Krzyknęła w przestrzeń. Zapadła cisza. Przez moment obawiała się, że mogła tego kogoś urazić swoją bezpośredniością i brakiem podstawowych zasad dobrego wychowania, i więcej się nie odezwie, a ostatnia rzeczą, jaką chciała było zostanie tutaj samej. Już gotowała się do podeptania dumy w celu wyrażenia skruchy, na szczęście okazało się to zbędne. Powietrze zadrgało od subtelnego śmiechu.
- Jesteś odważna, niezwykle to cenię. Ale pozostanę niewidoczna, przynajmniej na chwilę obecną.
Dziewczyna prychnęła.
- Nie będę jak głupia rozmawiać z powietrzem. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Boisz się – stwierdziła hardo.
Tym razem perlista melodia płynęła tuż nad jej głową. Zadarła głowę ufając, że dojrzy nieznajomą.
- Och nie, skądże znowu. To dla twojego dobra. Gdybym ukazała ci się teraz, nie miałabyś możliwości powrotu. – Wymowne milczenie nakazywało kontynuować. – Nie należysz do tchórzy, moja miła, a droga, jaką zamierzałaś wybrać, często okazuje się najłatwiejszą ucieczką. Jesteś wojownikiem, shinobi, nie dziewczęciem  o zajęczym sercu. Żywiłabyś żal do siebie samej.
Co masz na myśli?
- Nie domyśliłaś się? To miejsce jest alternatywą twojego ja. Wszystko, co widzisz, dzieje się tutaj, w twojej głowie – poczuła swawolne szarpnięcie za blond kosmyk. – Jeśli poszłabyś o krok dalej, wkroczyłabyś dokądś, skąd nie ma odwrotu. Dołączyłabyś do pozostałych – płomienie na świecach podjęły chaotyczny taniec. – To ostania podróż.
- Czyli – poczuła nieprzyjemny ucisk w dołku – chcesz mnie oświecić, że ja…
- Umarłaś? – Wtrąciła obca. – Nie. A przynajmniej, jeszcze nie. To zależy od ciebie.
- Po co te zagadki? Nie potrafisz wydedukować o co ci chodzi? – Ciągła zabawa w kotka i myszkę, upierdliwe zgadywanki zaczynały powoli ją irytować. – Skoro znalazłam się w Zaświatach to chyba już, sam w sobie, niezbity dowód, że przekwalifikowano mnie na trupa?
- Niekoniecznie. Pobyt w tym miejscu nie oznacza opuszczenia Świata Żywych.
- To niby co? -  Warknęła.
- Przybywacie tutaj, bliscy śmierci, ale tylko ci, którzy są w stanie wywrzeć jakiś wpływ na ciąg dalszy. To jakby taka przystań, gdzie dusza zaznaje trochę azylu.
- Przypomina mi to bardziej doradztwo – odparła kąśliwie. – Już przez coś takiego przechodziłam. Jesteś może konsultantem do spraw wyzionięcia ducha?   
Jej uwaga nie została skomentowana.
-Decyzja należy do ciebie. Podejmij ją w zgodzie z sumieniem. Musisz wiedzieć, że każda chwila spędzona w Krainie, utrudnia wykonanie kroku wstecz. Śmierć, nieproszona, przyjdzie sama do marudera, nawet jeśli pisane mu było długie życie. Zapomnienie. Im dłużej działa, tym wyzbywamy się więcej wspomnień, a przywiązanie z dawnym jestestwem znika. To się już zaczęło, nie zwlekaj. Twoja gwiazda nie zgasła, ale jej blask słabnie. Musisz się śpieszyć.
Przyszło jej do głowy pytanie, nurtujące ją od samego początku spotkania:
- Kim jesteś? Skoro pracujesz w świecie umarlaków, musi ci zależeć na jak maksymalnej liczbie gotowych do zgonu, by statystyki rosły, a na drogach panował ożywiony ruch. A ty pomagasz. Co za ironia.
- Nie posiadam nazwy, ani imienia. Mogę być kimś albo niczym. Więzi mnie w tym półświatku własne przeznaczenia. Nie znam niczego oprócz przygnębienia i zagubienia wędrujących tędy duchów – głos stopniowo cichł i oddalał się, nie chciała, by zamilkł.
- Prowadzisz tak miłą konwersację z każdym?
- Nie, nie – ponownie śmiech. – Nie wyświadczam tak wielkiej przysługi pierwszej, pospolitej duszyczce. Przywołać mnie, może wyłącznie uczucie. Tak silne, że byłoby w stanie przezwyciężyć śmierć. Nienawiść – nastąpiła krótka przerwa – bądź miłość. Dawno dokonałaś wyboru. Poradzisz z rzeczywistością jak okrutna by ona nie była. Uporem i odwagą pokonasz trudności, a ktoś nie omieszka ci pomóc. Musisz wreszcie przestać walczyć z własnymi afektami. 
- Nie potrafię – jęknęła. Przytłaczała ją ta wymiana zdań. Spokój i ład  minęły bezpowrotnie. W głowie toczyła się zażarta wojna, myśli plątały się i prześcigały wzajemnie. – Nic nie pamiętam, jak mam na imię, nic. Kiedy próbuję coś przypomnieć, wtedy… Po prostu nie dam rady.
- Oczywiście, że dasz! Nie poddawaj się! – Niespodziewany krzyk, podziałał jak kubeł zimnej wody. Miękki baryton pieścił czule zmysły. Momencik? To facet? Być może to złudzenie, ale prześwitująca yukata momentalnie zaczęła jej mocno przeszkadzać. Cieniutki materiał skrywał niewiele, prawie nic. Co dla kobiety cenne, miała odsłonięte i podane jak na tacy. A co jeśli w pobliżu błąkał się jakiś potępiony zboczeniec? Dyskretnie, tak żeby wyszło jak najbardziej naturalnie, opuściła ręce wzdłuż ciała i splotła je na łonie. – Za długo to trwa – zniecierpliwienie. Nieznana siła pchnęła ją do tyłu, zrobiła chwiejny kroczek. Niemal natychmiast mrok zaczął przybierać niewyraźne kształty. – Ktoś po tamtej stronie bardzo oczekuje twego powrotu. Słyszysz? Jego wołanie dociera nawet do mnie. Nie byłaś tutaj sama. – Lewa dłoń zacisnęła się bezwiednie w pięść, stałym torem powędrowała ku górze. – Idź za tym głosem, teraz on będzie twym przewodnikiem. Nie zgub go! Zostawię cię już. Moje zadanie dobiegło końca.
- Nie wywalą cię za te małe szachrajstwo? – Dobrze było usłyszeć ostatni raz tę cudowną melodię. Coś jej mówiło, że nie prędko usłyszy po raz kolejny ten uroczy śmiech.
- Niesamowite! Przypominasz mi pewnego, blondwłosego młodzieńca. Zjawił się krótko przed tobą, omal nie zdemolował wszystkiego. Rozbawił mnie jako pierwszy od długich tysiącleci.
Niezmiernie ją to zaciekawiło. Intuicyjnie wyczuła, że zna nadpobudliwego chłopaka:
- Gdzie poszedł?  
- Trudno za nim nadążyć. Czyny wyprzedzały proces myślenia. Jak on to powiedział? Och, tak! ,,Zawsze idę przed siebie’! I tyle go widziałam – westchnienie otuliło jej zimne policzki.
Wzięła głębszy wdech i odwróciła się twarzą do nieprzeniknionej ciemności. Następny krok przyszedł o wiele łatwiej. Ufnie dała poprowadzić się kolejnemu nieuchwytnemu Ktosiowi. Uśmiechnęła się. Z tą różnicą, że tego Ktosia doskonale znała. Pewien leniwy strateg był jej światłem w ciemności, spoiwem łączącym ją z życiem.
Temari postąpiła dalej. Ciągle nie czuła bólu, miała tylko nieokreśloną świadomość, że niedługo nadejdzie.  

           
      Ciemne chmury powoli ustępowały pod naciskiem siły wiatru. Daleko na wschodzie, za szczytami wzgórz, niebo przybrało różnobarwne odcienie. Jasne promienie z trudem przenikały przez opary, ciepły oddech muskał ziemię, pobudzając wszelakie stworzenie do życia. Świtało. Powietrze po nocnych opadach było świeże i rześkie, nasycone ozonem. Z oddali niósł się zapach wrzosów i rychło zbliżających się przymrozków. Mury i dachy budynków kryły się w gęstej mgle. W Konoha już od dobrej godziny rozlegał się codzienny uliczny gwar. Sprzedawcy otwierali swe kramy, wykładali towary, grzejąc się przy kubku aromatycznej herbaty, żywo zachęcali potencjalnych klientów do kupna prezentowanych przez siebie dóbr. Właściciele barów, dzierżąc w ręce kije od szczotek, z zaciętymi minami wyganiali za próg ostatnich uczestników nocnych libacji, po czym zabierali się do ogarnięcia, powstałego na skutek swawolnych zabaw, rozgardiaszu. Ninja, powracający z misji witali się z rodzinami, a matki odsyłały swe dzieci do Akademii. Wszystko toczyło się własnym, utartym rytmem. Nikt nie przeczuwał nic złego i tak samo, nikt nie dostrzegł znaków nadchodzących zmian.     
          Na głowie skalnej podobizny Yondaime zmaterializowała się postać, mały, czarny punkcik w mlecznej zasłonie. Wyglądała na zniecierpliwioną, przeszła kilka kroków w prawo, odwróciła się na pięcie i uczyniła to samo w przeciwna stronę. Przyglądała się wiosce, zatrzymując wzrok dłużej na jej centralnym budynku. Wysoki dach gmachu odcinał się i górował na tle innych, na tarasie spacerowało pięciu członków ANBU. Niecodzienny widok. Nie spotyka się cichych zabójców spacerujących sobie tu i tam w biały dzień. Ich obecność odzwierciedlała to, co działo się w środku, w czterech ścianach. Coś na prawdę ważnego zaprzątało w chwili obecnej głowę władcy Wioski Liścia i z całą pewnością dołożono starań, by nikt temu nie przeszkodził. Zagadkowy jegomość rozsiadł się na jednym z niesfornie sterczących, niegdyś blond, kosmyków włosów Namikaze Minato. Wykazywał przy tym niespotykaną czujność, na każdy najmniejszy ruch, bądź hałas odpowiadał natychmiastową reakcją. Wyglądało to trochę, jakby przewidywał wypadki, zanim te rzeczywiście się wydarzyły. Swymi ruchami wyprzedzał o ułamek sekundy. Tak samo jak teraz, uniósł w górę rękę i wyciągnął równolegle do podłoża przedramię, a zaraz przysiadał na nim ptak. Szczupłe palce wychynęły z obszernego rękawa płaszcza, delikatnie głaszcząc nastroszone pióra. Zwierzę wydało krzykliwy skrzek, dziobem podszczypując bladą skórę. Wyraźnie naburmuszony zeskoczył na kamień i usadowił się nieopodal, czyszcząc się pod skrzydłami. Nieznajomy tymczasem odpiął pochwę z kataną, układając się wygodniej, jego spojrzenie ponownie powędrowało ku obranemu celowi.
Przede wszystkim cierpliwość. To misja wymagająca zachowania całkowitej ostrożności. Pośpiech jest niewskazany. Jeden nierozważny krok może zaprzepaścić całe przedsięwzięcie.
Wszelkie idee i obietnice pójdą psu lizać przez głupie, małe potknięcie. Trzeba poczekać, aż Hokage opuszczą wierne pionki. Wtedy szanowna Godaime będzie musiała udzielić niezapowiedzianej audiencji czy jej się to podoba, czy tez nie.    

         
        Tsunade krążyła nerwowo po całym obwodzie gabinetu. Doskonale jej znane cztery kąty, wydały się niewystarczająco duże, aby móc sprostać wymaganiom rozwścieczonej kobiety po pięćdziesiątce. A może to przez stado ludzi, którzy wepchnęli się nieproszeni na tę małą pogawędkę. Zatem odprężający spacer trwał zaledwie na krok w jednym kierunku i powrocie do pozycji wyjściowej. Przez cały czas znajdowała się pod ostrzałem kilku par oczu, wkurzało ją to niezmiernie i nie pozwalało spokojnie pomyśleć. Domyślała się, iż kilkoro z obecnych, w szczególności pewna dwójka z nadzieją oczekiwała na najmniejsze potknięcie z jej strony. Jakikolwiek błąd i zła decyzja to dla nich małe zwycięstwo, wspaniały pretekst do pozbawienia obejmowanej przez nią funkcji. Jednakże, przeliczyli się troszeczkę w swych zamiarach. Zapomnieli, że mają na drodze do celu sporą przeszkodę, mianowicie: ją. Póki żyje, nie pozwoli im na samowolkę.
Odwróciła się zrezygnowana i stanęła naprzeciwko przyczyny całego zbiegowiska. Czeka ją przeprawa przez istne bagno. Za jakie grzechy przyszło jej uczestniczyć na stare lata w cyrku? I co też odwaliło mu do głowy? Pierwszy ninja w wiosce zostanie mianowany na pierwszego w szeregu błazna. Tylko kompletny idiota, obyty w prawie, wywija takie numery. Nawet skończony kretyn ma na uwadze konsekwencje, jakie go czekają za ten dziecinny, wyjątkowo głupi, wybryk. Jeśli nawet głupiec działał w słusznej sprawie, koniec nie przyniesie mu niczego dobrego. A ona jako Hokage nie będzie w stanie mu pomóc. Jak przychodzi co do czego i należy działać, okazuje się, że ma związane ręce. Co za parodia. Jednakże nie pozostawi Radzie całkowicie wolnej ręki, mimo wszystko, jej głos jeszcze coś znaczy. Powinna sprytnie przeprowadzić tę rozgrywkę, tak, by nikt się nie połapał. Ma przed sobą twardy orzech do zgryzienia.
    Złapała za nieopodal stojące krzesło i usiadła naprzeciw  przesłuchiwanego. Oparła łokcie na kolanach, splatając dłonie w niespokojnym geście. Zniżyła wzrok do poziomu zamaskowanej twarzy i spotkała się z obojętnością szarych, matowych oczu. Konkretniej rzecz biorąc – jednego oka, gdyż drugie tradycyjnie zakrywał materiał opaski. Prezentował się okropnie, czas, spędzony w dzikich ostępach bardzo mocno odcisnął na nim swe piętno. Wyglądał, jakby taszczył na barkach dodatkowe dwadzieścia lat. Sprawiał wrażenie zmęczonego i silnie doświadczonego, w jego spojrzeniu, gdzieś w głębi, czaiło się coś niebezpiecznego, nieme ostrzeżenie. To już nie ten sam ninja. Kakashi Hatake zmienił się. Przed sobą miała wyłącznie powłokę starego przyjaciela, w środku to zupełnie obcy człowiek. Przerażało ją to i smuciło zarazem. Cóż też takiego się wydarzyć, że wracasz do domu jak zmarły, Kakashi?
- Zapytam ostatni raz, Kakashi. Dlaczego zlekceważyłeś rozkaz i nie wróciłeś razem z pozostałymi do wioski? Jaki miałeś motyw? Odpowiedz! – Zażądała swoim nieznoszącym sprzeciwu, rzeczowym tonem, którego używała jako Hokage. W takich sytuacjach jej głos był całkowicie pozbawiony emocji. Zamieniał ją w kompletnie inną osobę. Jounin uparcie milczał. – Wiesz, że powinnam uznać cię za zdrajcę? Zebrane dowody przemawiają na twoją niekorzyść. Nie zamierzasz współpracować, nie myślisz zaprzeczyć, obronić się. Cokolwiek. Co z tobą, do jasnej cholery się dzieje? Co? Nie oddam cię Radzie – tutaj ściszyła głos do szeptu. – W przeciwieństwie do ciebie ja będę walczyć. – Wyprostowała się, skrzyżowała ramiona na piersi, przybierając stosowną minę.
- Zostawiłem list – wycharczał niezrozumiale.
- List? Ach, list! – Zawołała. – Ta kartka papieru z paroma słowami? To cię nie usprawiedliwia.   
- Nie zdradziłbym Konohy – oznajmił twardo. Po raz pierwszy, odkąd został przyprowadzony przed oblicze Godaime, uniósł głowę. Tsunade zmrużyła podejrzliwie oczy.
Od strony kanapy dobiegł głośny syk. Koharu Utatane energicznie opuściła okupywany posterunek, odepchnęła władczym ruchem członka ochrony i pojawiła się przy Hatake. Na jej twarzy malował się tryumf i nieokiełznana radość. Nie starała się nawet tuszować zadowolenia i satysfakcji z wygranej pod maską prymitywnej złości.
- Oszust! – Ryknęła. Oczy wychodziły jej prawie z orbit. Z ust toczyła pianę, blade policzki przybrały niezdrowy odcień purpury. – Kłamca! Łżesz jak pies! A głupia Tsunade wierzy w te twoje bajki! – Wspomniana, skoczyła na równe nogi. Wściekłość obezwładniła możność trzeźwego myślenia, poziom chakry niepokojąco wzrósł, tak, że złota energia otoczyła ciało kobiety, Wszyscy ze strachem, zapobiegawczo, cofnęli się.
- Zamknij się! Jak śmiesz, ty starucho!
- Poczekaj, zaraz zmienisz zdanie – zaskrzeczała. Kakashi szarpnął się ostatkiem sił, ale grube więzy nie pozwalały na więcej. Koharu z dziecinną łatwością złapała i przytrzymała mężczyznę za włosy. Sięgnęła kościstym, obleczonym gęstą siecią podskórnych naczynek krwionośnych, łapskiem za opaskę ninja. – To jest to, co przed tobą tak skrzętnie stara się ukryć. – Stanowczym ruchem zdarła trzymany przedmiot. Siwe, przydługie kosmyki powędrowały zawadiacko w górę, pozostając w nieładzie. Oko kryjące podarek od Obito było szczelnie zamknięte, powieka na nim marszczyła się i opadała mocniej niż zwykle. Pomarszczone paluchy rozwarły ją okrutnie. W miejscu, gdzie powinien znajdować się Sharingan, oczodół ział pustką. – Niedaleko pada jabłko od jabłoni – oznajmiła pogardliwie. – Jaki ojciec, taki synalek. – Wyszczerzyła czarne zęby w ordynarnym uśmiechu. Hatake zakończył publiczne oględziny, odwracając gwałtownie głowę w lewo. I co teraz, Tsunade? Nadal będziesz za nim obstawała murem, tak jak robiłaś to przez całe życie? – Czoło Hokage zmarszczyło się w pełnym skupieniu. Powstrzymywała się przed uszkodzeniem i zabiciu paru delikwentów. – Możesz się jeszcze zreflektować. Wielmożny Lord feudalny nie może ścierpieć tak wielkiej niesubordynacji. Jego rządy zapewniają nam dobrobyt i bezpieczeństwo. Traktuje nas niczym własne dzieci. Nasze zmartwienia obciążają jego udręczone barki, a każde nieposłuszeństwo zasmuca. Pan zaczyna powątpiewać w nasze oddanie i miłość. Jednakże, jako miłosierny i litościwy, daje nam kolejną szansę na poprawę i zadośćuczynienie. Możemy zapewnić go o niezachwianej lojalności, posyłając w darze głowę kolaboranta Kakashi’ego Hatake! Taka jest wola Lorda.
Zapadła głucha cisza. Nikt nie pokazywał, jakie zaskoczenie wywarły nań wypowiedziane słowa. Każdy czekał na reakcję Piątej. Ta zaś, wpatrywała się w skalną podobiznę swego dziadka. Jej rysy złagodniały, na twarzy zagościł spokój. Po chwili powróciła do obecnych duchem i spojrzała na Utatane. Wzrok jej przepełniała wieloletnia mądrość, miała w sobie coś takiego, co nakazywało pokłonić się, oddać należyty szacunek.
- Utatane – rzekła powoli. - Nie bądź tak beztroska w rządzeniu cudzym życiem. Powiedz mi, co takiego właściwie uczynił Lord Feudalny, abyśmy byli mu winni wdzięczność? – Wraz z wypowiedzianymi słowami, mina staruchy systematycznie rzedła, usta mełły przekleństwa i wykrzywiały się pod grymasami. – Gdzie podziewał się, gdy go potrzebowano, kiedy Kraj Ognia upadał, w wraz z nim jego mieszkańcy, jego tak zwane ,,dzieci’’, co? Ludzie ginęli dla jego chorych ideałów i kaprysów. – Głos jej ociekał jadem. Drwina i ironia goniły, która ma ugodzić jako pierwsza, zadać ranę, tę najboleśniejszą. – On wtedy uciekał, chował się, płacił grubą kasę, za to, by go chroniono. To nam przychodziło, płacić za jego błędy. A on mimo to, pragnie rozlewu krwi, możliwe, iż nie jako jedyny, co Utatane? Mimo to, możesz wyluzować – położyła dłoń na ramieniu Hatake – w odróżnieniu od Lorda, nie jestem ślepa na zło, które roztacza wokół siebie, a przyjaciół cenię ponad wszystko i nie pozwolę, by choć włos spadł im z głowy. Póki starczy mi sił! Niezwłocznie, jeszcze dziś pomówię z władzami feudalnymi. A tymczasem – zwróciła się do obojga Starszyzny – wynoście się i zabierzcie ze sobą swoje kukły – wskazała na kilku shinobi w ciemnych kombinezonach. – Nie chcę was widzieć na oczy. – Wycofali się za drzwi wielce obrażeni, a spojrzenie jakim uraczył ją na odchodnym Homura Mitokado, niosło ze sobą przestrogę.
Tsunade westchnęła cicho, własnoręcznie oswobodziła jounin’ a z węzłów i przytrzymała, gdy osunął się bezwiednie z oparcia krzesła.
- Niestety, jestem zobowiązana przestrzegać zasad. Postaram, uniewinnić cię, jak najszybciej się da, ale musisz mi w tym pomóc. – Obejrzała się na tkwiących w cieniu ANBU. – Zaprowadźcie Kakashi’ego do aresztu. Poinformujcie Ibiki’ego, że ma dostać celę ze wzmożonym nadzorem.
Mężczyzna z maską kota skinął na potwierdzenie. W momencie wyprowadzania z gabinetu, Hatake przytrzymał się.
- Zwróciłem Sharingan temu, kto ma do niego większe prawo. Nie sądzę, by mogło to uchodzić za przestępstwo. Za długo trwaliśmy w marazmie, nadszedł czas przebudzenia – na ułamek chwili, który starczył Hokage, rzucił wymowne spojrzenie na skalne portrety.
  
Kobieta została sama. Nieustannie odtwarzała ostatnią wypowiedź Kakashi’ego: ,,temu, kto ma do niego większe prawo’’. Zagryzła wargę i zajęła stanowisko za biurkiem. ,,Zostawiłem list’’. Tak zrobił. Może coś przeoczyła? Wyjęła z szufladki pomiętą kartkę i wyprostowała ją na drewnianym blacie. Treść znała na pamięć, przeszukiwała dokładnie każdy fragment białego skrawka. W prawym, dolnym rogu, znalazła. Mały wizerunek Sharingan’a, takiego jaki jest od razu po aktywowaniu go przez użytkownika. W pierwotnej formie. Co to ma znaczyć? Niepodważalne prawo do tej techniki ma wyłącznie klan Uchiha, to ich kekkei genkai. Na świecie pozostał ostatni potomek rodu. Sasuke Uchiha. Czyżby sprawa miała jakieś powiązanie właśnie z nim? Kakashi planował to niewątpliwie od jakiegoś czasu. Co nim kierowało?  
Odruchowo zerknęła w kierunku wcześniej wskazanym przez szarowłosego. Niczego podejrzanego nie dostrzegła.
Odchyliła się, wygodniej opierając bolący kark o miękki zagłówek. Same zagadki. Ciekawe, kiedy Shizune wróci ze sprawunków? Bez sake dalej ani rusz. Czuła w kościach, że to będzie trudny okres w jej karierze. 

           
       Cienka, równomiernie drgająca linia na środku jednego z ekranów stanowiła obrany punkt dla pary ciemnych oczu. Dwa czujne punkciki śledziły skokowy ruch białej ścieżki. Nie zapomniał, jak jeszcze kilka godzin wcześniej, życiodajne pikanie zamarło, a na monitorze zamiast charakterystycznego pulsowania, pojawiła się ciągła kreska. Przeżywał ponownie chwile grozy i niepokoju, gdy niespodziewanie ustawała praca serca poszkodowanej. Ataki następowały po sobie w krótkich odstępach, czasami tak gwałtownych i silnych, że od śmierci uchroniły ją wyłącznie doświadczenie oraz umiejętności medyczne Tsunade. Niebezpieczeństwo minęło nad ranem. Parametry ustabilizowały się na tyle satysfakcjonująco, iż zmęczona Hokage mogła z czystym sumieniem, oddać się w utęsknione ramiona biurokracji. Na odchodnym obiecała osobiście uświadomić Kazekage o okolicznościach, przez które jego siostra znajdowała się w szpitalu. Pełniony zawód obligował ją do zdania szczegółowego raportu na ręce Gaary o stanie zdrowotnym Temari. Wzięła na barki ciężar odpowiedzialności za fatalne skutki powierzonej przez nią misji, co za tym idzie, również konsekwencji własnej nieroztropności. Nie podobało mu się to. Gaara wpadnie w szał, gdy się o wszystkim dowie. Nie odpuści dla kogoś, kto świadomie narażał życie bliskiej mu osoby. Żaden Kage nie ma prawa korzystać z usług niepodlegającego mu ninja. Chyba że, władca wioski wystosuje właściwe pismo, potwierdzające zgodę, na udział jego podwładnego w ściśle określonym przedsięwzięciu. Tsunade nie wiedziała, czym kierowała się w tamtym feralnym dniu, wyznaczając uczestników zadania. Widocznie dała się ponieść i za mocno zawierzyła w swą nieomylność. Ufała w siłę wysłanników, nie brała pod uwagę większych problemów. Obecnie wytykała sobie, że zlekceważyła największy z nich – Naruto .Zagadkę stanowiło, dlaczego doszło do tak nagłej przemiany. Nikt nie potrafił racjonalnie tego wytłumaczyć. Złorzeczyła na Kakashi’ego, a nie różniła się od niego za wiele. Oboje wpadli w niezły pasztet. Świadomie przyswoiła za fakt, że żaden sojusz albo przyjaźń nie nagnie dla niej principiów.
        Shikamaru Nara w ciszy czuwał przy dziewczynie. Na twarzy nadal miała maskę tlenową, klatkę piersiową wraz z brzuchem, ściśle spowijał, biały materiał bandaża. Najmniejszy, odkryty skrawek skóry, został uwieńczony diodami, mierzącymi parametry życiowe. Siedział na krześle po lewej stronie łóżka. Głowę ułożył na wygniecionym, puszystym posłaniu tuż obok nieruchomej dłoni. Opuszkami palców gładził, wciąż chłodną skórę.
-Dlaczego to zrobiłaś, Temari?
Lecz na to pytanie znał odpowiedź. Działała w imię przyjaźni. Zaryzykowała życiem, gdyż Sakura jest jej przyjaciółką. Kierowała się przeczuciem, pchnięta nagłą potrzebą niesienia pomocy. Nie miała czasu na zastanawianie się, czasu, którego on miał pod dostatkiem, by ochronić je obie. Zabrakło mu refleksu i trzeźwego myślenia, czegoś, z czego się szczycił. Wyjątkowo uległ emocjom. Brak profesjonalizmu żądał wysokiej ceny do zapłaty.
Chciał być przy niej, gdy się wybudzi. Chciał nawrzeszczeć na nią, powiedzieć jak jest głupia i nierozważna. Wygarnąć, co myśli o samolubnym heroizmie. Był na nią zły.
   Wyczuł czyjąś obecność za plecami. Odwrócił się, patrząc wprost na wślizgującą się do pokoju Sakurę. Różowowłosa zniknęła jakiś czas temu po zmianie opatrunków. Przyniosła ze sobą bogaty arsenał porcji kroplówek, woreczków z krwią oraz pół tuzina strzykawek. Obdarowała chłopaka niepewnym uśmiechem. Shikamaru rozmawiał z nią wcześniej, tłumacząc i zapewniając, że nie jest na nią zły. Nie uspokoiło jej to jednak, nadal obwiniała się za krzywdę przyjaciółki. Podejrzewał, iż jej sumienie, może wyzwolić od tego ciężaru, wyłącznie sama Temari.
Podeszła bliżej, składając arsenał medykamentów na specjalnym, metalowym stoliku. Brunet obserwował, jak układa zawartość na blacie w odpowiedniej kolejności. Bez słowa założyła gumowe rękawiczki. Wykręciła pojazdem między stojakami na kroplówki i ustawiła mebel przy wezgłowiu łóżka po prawej stronie, zablokowała kółka. Dopiero wówczas odezwała się przyciszonym głosem:
- Nic nie zdziałasz, siedząc tutaj na wpółżywy. Powinieneś odpocząć.
Nie odpowiedział. Wędrował wzrokiem za ruchem jej sprawnych, precyzyjnych palców. Przyczepiała woreczki z krwią, zmieniała kroplówki, wstrzykiwała wprost do wenflonu zawartości strzykawek. Badał wyraz jej twarzy, gdy odczytywała informacje z aparatury i zapisywała dane na karcie informacyjnej. Na koniec, wyjęła z kieszeni fartucha, stetoskop. Przyłożyła słuchawkę do górnej części klatki piersiowej blondynki, wsłuchując się w abstrakcyjną, wewnętrzną mowę ciała, zrozumiałą wyłącznie lekarzom. Jej twarz przybrała marsowy wyraz. Złożyła narzędzie i zawiesiła je sobie na szyję. Ponownie uwieczniła swoje spostrzeżenia na papierze.
- I co z nią? – Niespodziewane pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Uniosła wzrok, napotykając przenikliwe spojrzenie Nary.
- Nadal walczy. Nie poddaje się.
- A konkrety? – Warknął oschle.
Przygryzła wargę. W całej, czekającej ją karierze lekarskiej, najbardziej przerażała ją perspektywa rozmowy z bliskimi pacjenta. Nie samo leczenie, widok krwi albo ran, lecz nadejście momentu, gdy będzie zmuszona odebrać ostatnią nadzieję, komuś, komu ją wcześniej tak żarliwie wścibiała – tego bała się najbardziej. Nie przypuszczała, że będzie musiała mierzyć się z tym wyzwaniem tak prędko.  
- To pierwsza doba, gdzie jej stan podlega ciągłym zmianom. To ciężki przypadek, nie potrafimy dokładnie określić, z czym mamy do czynienia. Uleczyliśmy wszystkie zewnętrzne i wewnętrzne obrażenia. Nic, z aspektu fizycznego, nie stanowiło większego zagrożenia. Jednakże, obecne symptomy wskazują na to, że wszystko podąża w odwrotnym kierunku niż zamierzaliśmy. Chakra Lisa niweluje jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Sercu, na tę chwilę, nie możemy niczego zarzucić, pomijając lekkie zaburzenia, jak na obecne możliwości, pracuje na pełnych obrotach. Natomiast pojawił się inny problem. Popatrz – wcisnęła zielony klawisz. Urządzenie uruchomiło się z cichym buczeniem. Na czarnym pulpicie pojawił się zarys ludzkiego ciała. Wirowały w nim szaleńczo prądy niebieskiego i czerwonego koloru, mieszały się ze sobą, a w miejscu ich zetknięcia, pozostawała purpura. – To przepływ chakry – wyjaśniła. – Tutaj i tutaj – wskazał na punkty, które w organizmie, normalnie wypełniają płuca – jest największe skupisko energii Dziewięcioogoniastego. Jego cząsteczki mnożą się w zawrotnym tempie, zastępując chakrę użytkowniczki. Są silniejsze i dominują. Powoli zaczynają, zanikać pęcherzyki płucne, przez co zmniejsza się powierzchnia wydalnicza płuc. Temari nie jest w stanie oddychać samodzielnie. Jej system odpornościowy nie potrafi wyprodukować przeciwciał, które poradziłby sobie w obronie przed intruzem. Cały proces gojenia został zachwiany. To wyłącznie kwestia czasu, gdy rany otworzą się na nowo, jeśli szybko nie wymyślimy czegoś skutecznego. – Spojrzała żałośnie na bruneta, jej zielone oczy, po raz enty, napełniły się łzami, a wargi zadrżały w zapowiedzi rychłego płaczu. – Tsunade-sensei wciąż szuka, ale bez rezultatu. Rano wysłała grupy poszukiwawcze, wraz ze sporządzoną listą rzadkich, uzdrawiających specyfików. Jeszcze dziś wieczorem chce zwołać konsylium najwybitniejszych medic ninja, by zaczerpnąć od nich wiedzy i postanowić, co dalej. – Umilkła na moment. – Zaniosę Tsunade-sensei karty. Prosiła o natychmiastowe raporty. Przy okazji zawiadomię blok operacyjny, możliwe, że bez ich udziału się nie obędzie. – Wyłączyła zbędny sprzęt i zaczęła zbierać się do wyjścia. – Zajrzę do was jak tylko wyjdę od Tsunade. Potrzebujesz czegoś? – Zaprzeczył ruchem głowy. – Wiem, że to niemożliwe, ale powinieneś odpocząć. – Przeszła obok niego, ale przy drzwiach zatrzymał ją głos Shikamaru.
- Jak z Naruto? – Wymowne milczenie ze strony Haruno, nakazało mu się domyślić. – Rozumiem. Idź już i wróć z dobrymi wieściami.
Cichy trzask zasuwanych drzwi obwieścił mu, iż został sam. ponownie oparł czoło o dłoń chorej. Wpatrywał się w jej uśpione oblicze, pełne spokoju, którego obecnie, tak bardzo mu brakowało. Przymknął powieki, muskając ciepłym oddechem skórę dziewczyny.
- Jesteś głupia, No Sabaku. – Westchnął, a po chwili dodał cicho. – I mimo to, kocham cię jak szaleniec.

      
     Tsunade wracała właśnie do gabinetu. Zdążyła powiadomić Kazekage, przed jego wyjazdem do Wioski Kamienia, o wypadku Temari. Tak jak się spodziewała, to nie była najmilsza rozmowa, a to dopiero początek. Skoro teraz mało brakowało, by przeszli do rękoczynów na swoich lustrzanych odbiciach, to przy spotkaniu, niechybnie pozabijają się oboje. Gaara miał zjawić się w Konoha za trzy dni. Jego przybycie opóźniały, nie cierpiące zwłoki, obowiązki Kage. Kankuro był w delegacji, więc młody władca nie miał kogo zostawić za swoje zastępstwo.
- Będzie siwy dym – jęknęła przeciągle, wkraczając do centralnego pomieszczenia wioski. Przystanęła w progu, wzdrygając się z zimna. – Że też ta Shizune nigdy nie zamknie okna! Jeśli przez nią zachoruję, to za karę, każę jej posortować wszystkie dokumenty w archiwum. – Marudziła i wyrzekała pod nosem na zapominalstwo swej pomocnicy.
Podeszła do okna, by odciąć napływ chłodnego powietrza. Gdy tylko chwyciła za klamkę, poczuła chłód metalu na szyi. Do jej uszu dobiegł szelest i pełne dezaprobaty cmoknięcie.
- Cóż to, czyżby sławna Hokage, dała się zaskoczyć? Czym stała się Konoha, jeśli jej władca daje podejść się w tak dziecinny sposób?
- Minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania –  Tsunade wykrzywiła usta w szyderczym uśmiechu. – Nie uważasz?
- Było, minęło. Mam w Liściu do załatwienia dawny interes – ostrze katany przesunęło się nieznacznie ku piersi Piątej.
- Czego chcesz? – Warknęła.
- Tego, którego pragnie świat, potomka Namikaze Minato. Władce Bestii... Naruto...







niedziela, 23 lutego 2014

,,...Mój Królu...''



                             Rozdział XIV
Siedem miesięcy…trochę mnie tutaj nie było, ale w końcu klasa przedmaturalna, brak weny, czasu, czy chęci robią swoje, ale nabazgrałam takie coś. Może nie zachwyca, nic na to nie poradzę. Rozważam porzucenie bloga. Ciężko to przyznać, ale nie pałam już tak wielką, jak kiedyś, sympatią do Naruto, nudzi mnie ta przewidywalność i długość. Waham się, bo to nie w moim stylu zostawienie czegoś w zarodku. Jeśli nadal będą tutaj działać, rozdziały gościć będą co kilka miesięcy, tak jak ten. Nawet nie wiem, czy kogoś jeszcze interesuje ta historia. Moje serce pochłonęła w całości twórczość Ricka Riordana i przygody Percabeth. To właśnie im poświęcę teraz czas i uwagę, niedługo powinna ukazać się pierwsza notka. Sympatyków tego pisarza zapraszam na: ,, http://rickriordan.pl/’’. Koniec monologu, oddaję pod Waszą opinię prawie 12 stron Worda i czekam na naganę. Za jakiekolwiek błędy sorki, ale nie miałam czasu wszystkiego dokładnie poprawić. 

          Złowrogą ciszę przerwał  kolejny wstrząs, ziemia niebezpiecznie zadrgała, a od stromych wzgórz odbiło się złowrogie echo. Im wyżej szczytów, tym akustyka kapotaży brzmiała podobnie do odgłosu zderzania się potężnych fal tsunami o wyrzeźbione klify. Pokonawszy górską zaporę, huk rozlegał się na odległych równinach i tam, już jako silniejszy podmuch wiatru, bawił się złocistym piaskiem. W oddali, na wschód od wejścia do Yūyake gęsty dym rozświetliła niewyraźna czerwona zorza. Łuna pożaru z każdym przebytym metrem przybierała na intensywności barwy, co rusz, posyłając ku niebu snopy żaru. Wystrzelone iskierki przez chwilę tańczyły na tle błękitu, by po chwili we frenetycznych podskokach, zamigotać i rozpłynąć w powietrzu. Radosne wyczyny ogników, nijak miały się do grozy, panującej na twardym gruncie. Wzniecona pożoga trawiła wszystko, co spotkała na swej drodze, nic nie umknęło mackom śmiercionośnego żywiołu. Czerwony kur rozpostarł szeroko swe skrzydła, jego zasięg sięgał już obrzeży lasu i piął się śmiało na zbocza wzniesień. Siła żywiołu zdawała się być uzależniona od skali zniszczeń i ilości pochłoniętych istnień. Kotlinę osnuły gęste opary, a wszechobecny swąd spalenizny i krztuszący dym, niemiłosiernie gryzł w gardło, wywołując suchy, chrapliwy kaszel. Po dziś dzień zielona, tętniąca życiem kotlina, w ciągu kilku chwil, zmieniła się w wielki, parujący kocioł. Dzika knieja nie sprostała pokładom nienawiści. Jej końcowi towarzyszyło pojawienie się szóstego ogona demona. Kilku stuletnia historia sędziwego ostępu przepadła w czeluściach płomieni i już nigdy nie narodziła się ponownie.
  Główna gwiazda – sprawca rozległych zniszczeń, nie kazał długo na siebie czekać. Z głębokiego krateru, spowodowanego pierwszą eksplozją, wyłonił się koszmar minionych pokoleń. Ukazał się wpierw łeb bestii, obrośnięty trupim kośćcem. Niedoszła forma Kyuubi’ego wyrzuciła przed siebie potężne łapy, zahaczając pazurami o brzeg utworzonego wąwozu. Sprężył się jak do skoku i zwinnym ruchem wydostał korpus z wyrwy. Przysiadł na spalonej ziemi, a sześć ogonów poderwało się i okoliło jego monstrualną sylwetkę, tworząc wokół mroczną aureolę. Ślepia bestii lustrowały okolicę w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Kogoś, kto by odczuł straszliwy gniew Bijuu, do tej pory tłumiony i kontrolowany w powłoce żałosnego człowieka, teraz, uwolniony w całej swej potędze. Cudowne uczucie ta wolność, od tylu lat nie zaznana, kosztuje wprost wybornie. Jeszcze trochę, kilka, nic nie znaczących w niepamiętnych stuleciach, chwil, a chłopak Uzumaki’ch przepadnie i nareszcie będzie mógł nacieszyć się upragnioną zemstą.
Dziewięcioogoniasty uniósł pysk i z nieskrywaną lubością zaczerpnął haust, przesiąkniętego po erupcyjnym pyłem, powietrza. Przez jego ciało przeszedł paraliżujący dreszcz, zadrżał z narastającego podniecenia. Oddychał strachem, fantastyczne doznanie. Otaczał go zewsząd i wypełniał całego, każdą najmniejszą komórkę i najniklejsze zakończenia nerwowe. Czuł lekki, wyrafinowany smak, przyjemnie łechczący jego podniebienie. Doprawdy, to nagroda warta gnicia za ‘’więziennymi’’ kratami.
Skierował głowę w kierunku, skąd biło niewyczerpane źródło jego odwiecznego pożywienia. Nie widział swoich ofiar, ale doskonale orientował się, gdzie przebywają. Takie zajęcze serca był w stanie wyłapać z bardzo daleka, ach, no i pulsująca chakra, która wirowała chaotycznie, kusząc i prowokując spragnione zmysły.
Wargi samoistnie podwinęły się, ukazując rząd ostrych jak brzytwa kłów i rozciągnęły się w szyderczym uśmiechu. Z czeluści gardła wydobyło się charkoczące warczenie. Złowieszczy pomruk wstrząsnął monstrualną powłoką. Kierowane pierwotnym instynktem, mięśnie, napięły się do granic możliwości, gotowe do ataku.
,,Nie!’’
Z pogardliwym prychnięciem stłumił wewnątrz siebie słaby jęk. Po raz ostatni chłopak miał prawo głosu, robaki i śmiecie powinny znać swoje miejsce. Z tą myślą powrócił do upatrzonego celu. Shinobi.
         
          Grupka przyjaciół nie wiedziała, co dokładnie wydarzyło się przed chwilą. Wszystko działo się tak szybko, a dodatkowo, zaistniałe warunki, utrudniały obiektywną ocenę sytuacji. Seria huków na moment ogłuszyła, płuca bolały, a żar niemiłosiernie doskwierał. Mimo niedogodności, ninja trwali bez ruchu, analizując i czekając na sygnał do działania. Otoczeni ogniem nie mieli dokąd uciec, jedyną możliwą drogą było zmierzenie się i przedarcie się przez czekającą na nich nieznaną przeszkodę. Ale niepewność, co stało się Naruto, nie pozwalała na zwykłe wycofanie się i przeczekanie, trzeba przecież uratować przyjaciela!
  Drobne palce zbierały nerwowo luźną koszulę, zaciskając pięść na jej miękkim materiale. Shikamaru drgnął pod wpływem znaczącego uścisku na przedramieniu. Odwrócił się i spojrzał pytająco na delikatną dłoń, a następnie na jej właścicielkę.
Nie patrzyła na niego, nie była nawet w pełni świadoma, z tego co robi. Jej postawa, ruchy wyrażały czyste w swej naturze przerażenie.
- To niemożliwe – wyszeptała ochryple. – Niemożliwe. – Przymknęła powieki pod gwałtownym napływem obrazów z dzieciństwa. Przyblakłe, zatuszowane przez upływający czas, odeszły w zapomnienie, by teraz skorzystać, z nadarzającej się, chwili słabości. Z całą nagromadzoną siłą wypełzły z mroku i zaatakowały wyczerpany umysł. Otaczały ją zewsząd, przebiegle osaczały, stawiając na pochyłej jawy i snu. Ponownie, jako mała dziewczynka stanęła w oko, w oko z koszmarnym, rodzinnym fatum. Z tą subtelną różnicą, że przeciwnikiem okazał się Kyuubi, a nie Shukaku.
Nara powędrował, na wschód, za wzrokiem Temari. Monstrualny cień przebił się przez sploty dymu i zawisł nad spalonymi szczątkami drzew. Sześć ogonów zawirowało na wietrze, ich lekkie falowanie dziwnie hipnotyzowało. Lis znajdował się kilkanaście metrów od miejsca, w którym tkwiła, przysłonięta dymem, grupka shinobi, wydawał się, że świetnie wyczuwa jakąkolwiek żywą, a w szczególności tak smakowitą, jak ninja, istotę. Łeb miał zwrócony wprost na nich. Nawet z tak znacznej odległości, można było dostrzec dwa, szkarłatne punkciki pałające rządzą krwi. Kyuubi wręcz przeszywał na wskroś ciało i nieustannie dręczył, kulącą się pod siłą jego wzroku, duszę. Najsilniejsza mentalna obrona niewiele mogła zdziałać w starciu z demonem, prędzej, czy później kruszyła się, najmężniejsi uginali kolana przed mroczną potęgą.
Pochwycił dłoń blondynki, splatając jej palce ze swoimi. Domyślał się, jakie uczucia wyzwoliło w Sabaku nieoczekiwane pojawienie się potwora. Chciał jej dodać otuchy, choć sam nie bardzo wiedział jak. Popatrzyła się na niego z wdzięcznością. Nie ufała sobie na tyle, by coś powiedzieć, bała się, że jak tylko otworzy usta, wrzaśnie ze strachu, a to byłoby upokarzające. Posłała mu więc nieme podziękowanie. Ach, ten leniwy beksa, czytał z niej jak z otwartej książki.
- No pięknie – szepnęła Sakura, jakby łudziła się nadzieją, że zachowa dostateczną ciszę, Dziewięcioogoniasty ich po prostu zlekceważy i zajmie się czymś twórczym, pomijając walkę. – Gorzej już chyba być nie może. – Coś podpowiadało Temari, że nie powinna tego mówić. W świecie shinobi zawsze istniało coś takiego jak ,,gorzej’’, a drwienie sobie z losu i wywoływanie wilka z lasu, jeszcze nikomu nie przyniosło nic dobrego. Miała rację! Ledwie słowa ucichły, już mknęła ku nim Bijuudama, a zaraz za nią jej użytkownik. Nim zdążyła spostrzec, została odciągnięta na bok. Nie znosiła, gdy ja ratował, to znaczy ogólnie nie miała nic przeciwko temu, co więcej, lubiła go w takim wydaniu, ale za każdym razem czuła, że przyjdzie czas, kiedy będzie musiała spłacić dług. Nienawidziła wisieć komuś przysługi, a w szczególności Shikamaru. Niestety, pamiętała o przegranym zakładzie i oczekującym zadaniu do wykonania. To jednak nieodpowiedni czas na takie, czy inne przemyślenia, trzeba działać!
  Błyskawicznie odwróciła się, wyciągając za pasa żelazny wachlarz. Zakręciła nim swobodnie nad głową jak lassem i rozłożyła. Na tle jasnej tarczy widniały trzy srebrne księżyce.
   Gai wraz z Yamato wspólnymi siłami natarli na Kuramę. Jounin’y od razu wytoczyli przeciw wrogu najcięższe działa, na samym początku stosowali ataki, które zawsze były tymi ostatecznymi. Walczyli, jednak tylko na zewnątrz, z góry nie mieli nadziei na wygraną. W końcu mierzyli się z kimś, z kim sam wielki Jiraya nie mógł sobie poradzić, stając naprzeciw wyłącznie czterem ogonom. Teraz nawet cała armia Konohy nie zdziałałby więcej.
Czasami było naprawdę blisko, zdarzało się, że dzieliły ich wyłącznie milimetry, ale Lis nigdy nie pozwolił za nadto zbliżyć się do siebie. W gruncie rzeczy nie robił nic, jak usiadł, tak siedział nadal, nie poruszył się choćby o cal. Ochraniała go, podobna do łuny, wirująca powłoka chakry, oraz ogony. Kołysały się monotonnie, nie stanowiąc żadnego bezpośredniego niebezpieczeństwa, lecz chwila nieuwagi, szybkie machnięcie jednym z nich, a mężczyźni lądowali boleśnie w żarzącym się popiele. Również śmiercionośne tornada Temari niewiele wskórały. Planując kolejne posunięcia, myślała, że Lis, skupiony na pozostałych, nie będzie w stanie obronić się od kilku ataków z różnych kierunków. Myliła się, zwierzak miał albo podzielną uwagę, albo oczy z drugiej strony. Do tej pory jej budzące strach, wietrzne jutsu, teraz było jawnie ignorowane; Kyuubi ani razu na nią nie spojrzał. Naszła ją olbrzymia ochota na skopanie ogoniastego tyłka bezczelnemu ssakowi. Jeszcze nigdy co ma cztery łapy nie ośmieliło się jej olać! Poczuła się niesamowicie dotknięta brakiem jakiekolwiek zainteresowania własną osobą.
Wszelkie pretensje przerwał raptowny ruch z przodu. Nie wiedziała, czy to efekt uboczny wyczerpania chakry, czy kiepski żart nadwerężonej psychiki, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Rozglądnęła się ciekawie, czy towarzysze widzą to samo. Gai był święcie przekonany, że to niewyobrażalna moc jego wykopu skłoniła Dziewięcioogoniastego do rezygnacji. Prężył dumnie pierś i olśniewał blaskiem nieskazitelnie białym uśmiechem. Prawda niechybnie zabiłaby go. Shikamaru przypatrywał się nieodgadnionym wyrazem twarzy zaistniałej sytuacji, ale nie wydawało się, że dostrzega to samo co ona. Jego charakterystycznie splecione dłonie wskazywały, że opracowuje kilkanaście strategii na raz. Jej przyjaciele najwidoczniej nie posiadali paranormalnych umiejętności, a jeśli tak, znakomicie ukrywali fakt, że widzą kawałki zombie.
Lis brnął do tyłu, znacząc za sobą ogonami falistą ścieżkę. Obnażył zębiska, a z gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. W ślad za nim wypełzały ospale fragmenty trupich rąk. Blade kości wyzierały z szarości, zataczały kościstymi palcami ruch, jakby chciały coś pochwycić i rozwiewały się w mętnej poświacie, by pojawić się bliżej celu. Kyuubi rozwarł pysk, kłapiąc zębami na niespodziewaną Armię Zgniłków. Nie pomagało. Co najmniej setki kończyn otaczały i zacieśniały wokół niego krąg. Umarlaków zapewne niewiele jest w stanie wystraszyć, a na pewno nie dygoczący Bijuu. Pierwsze szeregi dosięgły jego łap, powoli prześlizgiwały się między ostrymi pazurami, przenikając przez ciało demona i chwytając za nie. Ucieczka była niemożliwa; umarli schwytali swego oprawcę i nie zamierzali go wypuścić.
Mroczne wojsko roztaczało wokół siebie przejmujące zimno. Temari zaczęło ogarniać przygnębienie i niewypowiedziany żal. Była pewna, że to sprawka przybyłych, ale nie potrafiła przeciwstawić się negatywnym uczuciom, które nasuwały najgorsze myśli; w ciągu paru sekund cała skostniała i miała wielką chęć, co z trudem przyznała sama przed sobą, rozpłakać się . Nie chciała wszczynać zbędnej paniki, jednak przerażało ją to, co się dzieje i miała złe przeczucia, że nie skończy się to dobrze.
Krzyk Sakury wyrwał ją z odrętwienia.
- On cierpi! – Haruno wpatrywała się wystraszona przed siebie, a jej zielone oczy napełniły się łzami. – Nie stójmy tak! Pomóżmy mu!
Gdyby Sakura wiedziała, czym jest spowodowane zachowanie Kyuubi’ego, z pewnością zareagowałaby zupełnie inaczej. Jednak jej zmysły były ustawione na tryb normalności i przekazywały dalej, bardzo uproszczony obraz, który w jej miękkim sercu i tak narobił niezłego bałaganu. Sabaku ucieszyła się z tego, teraz najmniej brakowało jej teatralnego dramatyzmu przyjaciółki. Mimo wszystko, różowowłosa musiała być obdarzona szóstym zmysłem, albo po prostu dobrze znała Naruto.
Ciałem Kuramy wstrząsnęły agonalne drgawki. Wygiął się w łuk i gardłowo zawył. W dzikim skowycie demona można było dosłyszeć słaby jęk bólu blondwłosego chłopaka. Uwięziony w głębi tej mrocznej powłoki, młody Uzumaki cierpiał, lecz wciąż walczył, nie poddawał się. Do tej pory powstrzymywał rządze, które opanowały jego umysł, zwlekał jak tylko mógł i czekał na pomoc. Sam już nie zdołał dalej przeciwstawiać się, miażdżącej go, okrutnej sile.
Ognista powłoka zaczęła rozrastać się, a obok sześciu ogonów, począł formować się kolejny.        
   - Naruto! – wrzasnęła Sakura i rzuciła się w kierunku przyjaciela. Temari nie zdążyła jej powstrzymać, wyciągnęła dłoń, lecz palce zawisły w powietrzu. Nie zastanawiając się, ruszyła w ślad za nią. Istny przejaw głupoty, ale nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby coś jej się stało, a chęć niesienia pomocy rozszalałemu demonowi, z zasady, nie wróży happy endu. 
Słyszała, jakby z oddali, ostry krzyk. Nie mogła zrozumieć słów, przez świst powietrza, wszystkie brzmiały jednakowo i zlewały się w jedną niezrozumiałość. Rozpoznała wyłącznie, że głos należał do Nary, nic więcej. Dalej był błysk szkarłatu, otępiający ból i ostatni blask słońca, przysłonięty napływającą zewsząd czernią.

          Miał nadzieję, że to kolejny koszmar, nocna mara, która zniknie, gdy tylko otworzy oczy. Niestety, jak na sen było zbyt realistycznie. Zdawało mu się, że Świat spowolnił, a jego serce łomocze nieznośnie głośno.
Krzyknął. Ostrzegł. Nie wystarczyło. Patrzył bezsilnie sparaliżowany, w przejmującej ciszy, jak siódmy ogon wyrasta niespodziewanie przed Sabaku. Drgnięcie powieką, a bezwładne ciało dziewczyny szybowało w powietrzu. Metalowy wachlarz, przełamany na pół, upadł nieopodal Lisa, jego los podzieliła opaska Suny. Temari z całym impetem uderzyła w głazowisko. Z pozoru cichy dźwięk w zastygłej głuszy, upodobnił się do uderzenia gromu.
Sekundy niedowierzania, zaprzeczania…
- Temari!! – Nie obchodził go Kyuubi, to, że wystawia się na łatwy łup, nawet co stanie się z Naruto. Błyskawicznie znalazł się przy blondynce. Padł przy jej boku na kolana, przystawił ucho do piersi przyjaciółki, naraz zaciskając palce na jej nadgarstku, a drugą przystawiając do sinych ust. Jej drobne ciało spoczywało pod dziwnym kątem, całe zakrwawione i posiniaczone, z rany na głowie ciekła świeża strużka krwi. Oczy miała wpółotwarte, niewidzące. Nie wyczuwał pod palcami specyficznego, pulsującego drgania, skórę na wierzchu dłoni nie ogrzewał mu żaden oddech. Jej serce zamilkło. Wydawało mu się, że w ciągu sekundy śmiertelnie zbladła. – Sakura!! – Ogarniał go lęk, nie mógł pozwolić, ona nie mogła…
Haruno nie czekała na rozkaz, pojawiła się przy przyjaciółce wraz z Narą, zbyt roztrzęsiony nie zauważył jej. Bez zbędnych słów rozerwał kamizelkę Sabaku, odsłaniając materiał czarnej koronki i nienagannie płaski brzuch. Odwrócił nieznacznie wzrok, nie z powodu widoku jej piersi, choć w duchu nieświadomie wyobraził sobie, jak obrywa od blondynki za swój śmiały krok, wizja w tych okolicznościach, była tak miła, że o mało się nie uśmiechnął, zimny pot oblewał go za każdym razem na widok rany, zadanej przez Dziewięcioogoniastego. Zostawiając resztę na barkach medic ninja, przycisnął usta do warg Temari i wtłoczył w jej płuca dawkę tlenu. Była taka zimna, pozbawiona ciepła, którym zawsze emanowała. Złączył dłonie, przycisnął je do mostka i zaczął rytmicznie uciskać. Starał się, nie myśleć o tym, jak sztywne ciało dziewczyny, z łatwością poddaje się jego sile, ani o ciągle powiększającej się kałuży krwi, której brunatne plamy pokrywały jego skórę i rozdzierały serce. Skupił się na liczeniu uciśnięć i wypatrywaniu oznak, czy organizm rannej, przyjmuje jego pomoc. Sakura używała jakiegoś medycznego jutsu, by zatrzymać największe krwawienie i wyleczyć wewnętrzne obrażenia.
- Shikamaru – wychrypiała przez łzy. – Ona umiera. Jej serce ledwo bije. Nie jestem w stanie…
- Próbuj – warknął oschle. Nie miał zamiaru przyjąć do świadomości tych bzdur, ona nie ma najmniejszego prawa odejść. Nie wybaczyłby, czegoś tak tchórzliwego, tej pyskatej babie.
Zacisnął zęby i mocniej nacisnął na pierś Sabaku.
- Walcz, dziewczyno, no dalej, nie poddawaj się, Temari, nie teraz – zapiekło go pod powiekami. Objął jej spokojną twarz obiema dłońmi, ścierając strużkę krwi wypływającą z kącika warg, odgarnął niesforny kosmyk i spierzchniętymi ustami ucałował zimne czoło. – Jestem przy tobie, skarbie, będzie dobrze. – Ani drgnęła, łudził się, że da choć nikły znak życia, cokolwiek, co podniesie go na duchu. Milczała jak zaklęta. – Wierzę w ciebie, kochanie, pokaż jaka jesteś dzielna!
Powrócił do przerwanej czynności. Zapomniał o wszystkim, wpatrywał się  w jedyną, która nadawała jego życiu sens.
  Niczym po największej katastrofie przychodzi nieoczekiwana, zbawienna pomoc, tak i teraz, dwa, tajemnicze cienie, pojawiły się z znikąd i ruszyły wprost na Kuramę. Dwa głosy stopiły się w jedno, a powietrze wypełnił dźwięk przypominający śpiew tysiąca ptaków.
- Fūton…Chidori… Rasenschuriken!!!

     Pierwszy etap egzaminu trwał już dobre dwadzieścia minut. Pod czujnym okiem egzaminatora, uczestnicy prezentowali efekty ciężkiej pracy, jaką włożyli w wielogodzinny trud, zdobywania wiedzy, na…papierze. Od lat, sposób wyłaniania domniemanych kandydatów na stopień chunnina, wywoływał liczne kontrowersje i bardzo nietypowe reakcje. Wielu młodym ninja spędzały sen z powiek opowieści starszych, doświadczonych kolegów. Wytwory wybujałej wyobraźni podsycały i trzymały w ciągłej niepewności, aż do dnia nieszczęsnej próby. Po przekroczeniu progu sali, otrzymaniu potrzebnych artykułów i wyjaśnieniu zasad, dotychczasowe wątpliwości odchodziły w zapomnienie. Zastępowała je chęć, zadania komuś szybkiej i bolesnej śmierci. Koniec końców, po zapoznaniu się z zestawem pytań, wielu geninów, sądząc po ich minach, chętnie stoczyłoby walkę z jednym z przerażających, wyimaginowanych potworów, niż z wiedzą teoretyczną.
     W tym roku schemat egzaminu uległ zmianie. Rozporządzenie odnośnie organizacji i przebiegu wydała sama Starszyzna, która zarządziła, podniesienie poprzeczki trudności, nie tylko teorii, ale również praktyki. Orzeczenie spotkało się z ostrym i stanowczym sprzeciwem ze strony Godaime. Za żadne skarby nie zgadzała się na zmianę regulaminu, szczególnie tuż, po oficjalnym przekazaniu informacji innym Kage. Mogłoby to zostać odebrane jako podstęp i próba sabotażu. Do późnej nocy, z pokoju w rezydencji Piątej, rozlegały się odgłosy zażartej kłótni i tajemnicze huknięcia, jakby coś twardego,  raz po raz, uderzało o ścianę. Narada trwała do wczesnego rana, po reakcji Tsunade widać było, że nie poszło po jej myśli. Pierwsza wyskoczyła za drzwi, o mały włos, nie wyrywając ich  z zawiasów i pognała korytarzem, klnąc i wykrzykując co raz to nowsze i oryginalniejsze obelgi. Z relacji Shizune, której zasnęło się pod drzwiami, wynikało, że jeszcze nigdy w życiu nie miała do czynienia z tak wściekłą i wyprowadzoną z równowagi Hokage, nawet wtedy, gdy przegrała pokaźną sumkę pieniędzy z jakimś napotkanym przypadkowo pijakiem,
Na następny dzień ogłoszono wynik toczonych rozmów. Także Rada Jouninów nie kryła niezadowolenia i przyjęła nową wiadomość podobnie jak ich władczyni. Nie było na sali chociaż jednego głosu popierający te brednie. Przy napiętej atmosferze i ponurych obliczach ogłoszono, co następuje. Bez zmian pozostały trzy etapy egzaminu, wszystkie zmagania rozpoczynał sprawdzian  z wiedzy i umiejętności teoretycznych. Równo za tydzień, od pierwszej próby, miała odbyć się druga, na arenie walk. Wygrane pojedynki, między losowo wyłonionymi zawodnikami, decydowały, kto przejdzie do finałowej rundy. Ostatni sprawdzian rozpoczynał się w ten sam dzień i trwał trzy dni. Tylko najsilniejsi i najwytrwalsi, zdaniem ,,Spróchnialców’’ nadawali się, choć do posmakowania wyższego poziomu ninja (nie zawsze go uzyskując) i zmierzenia się z Lasem Śmierci. Rada jasno  pokazała, czego oczekuje od uczestników – samodzielności działania i umiejętności przetrwania w trudnych warunkach. Tsunade wiedziała swoje, Emerytom mało było rozrywki i zapewne liczą na widowisko. Nie chciała wcielenia tego planu w życie, bo po prostu bała się o niedoświadczonych dzieciaków. To ich pierwsze, poważne działanie na własną rękę, zdani wyłącznie na siebie , zmęczeni, a nawet ranni, po spotkaniu arenowym wysłani prosto w paszczę niebezpieczeństw – spójrzmy prawdzie w oczy – nie mają szans na przeżycie, a jeśli tak, to bardzo znikome. Zwłoki chciały przerobić Konohę na Mgłę, a z ludzi zrobić prawdziwe maszyny do zabijania. Przebiegłe bestie, aż za dobrze wiedziały, na czym polega wojna psychologiczna, której tak chętnie chciały poddać młodych. Gdyby nie te ich bezsensowne pieprzenie, ach, mieli ją na haku…Nie miała wyboru, tak długo jak żyli, panujący Hokage musiał przejmować się ich idiotycznymi wymysłami. Cieszyła się, że udało się jej przynajmniej postawić na swoim, by zwiększyć ochronę i patrol w lesie. Tylko wzmożona czujność mogła dopomóc tym biedakom, w dobrnięciu żywym do końca tego szaleństwa. Działanie Starych Pończoch było pozbawione jakkolwiek sensu, nie potrafiła przejrzeć i dojść do sedna, o co chodzi. Była pewna jednego. Jeśli ta szopka okaże się jakimś cholernym podstępem, pokaże wtedy, co oznacza mieć za wroga spadkobiercę rodu Senju.   
      Hanabi zajmowała ostatnią ławkę, co, jak stwierdziła, okazało się świetną strategią, bo teraz bez żadnych przeszkód, mogła obserwować swoich przyszłych rywali. Widok całego towarzystwa, usilnie próbującego skłonić szare komórki do współpracy, był nader zajmujący i zabawny. Ale nie o to chodziło, miała zamiar przestudiować już na samym początku każdego potencjalnego przeciwnika i zwiększyć swoje szanse do maksimum. Nie znała imion tych ludzi, nie zdążyła nikogo poznać, kojarzyła jednego z nich – bruneta z krzykliwą fryzurą, goglami, w dziwacznym stroju, którego nieodłączny element stanowił szalik. O ile się nie myliła, to Konohamaru Sarutobi, wnuk Trzeciego, znała go z opowieści Naruto. Jedyną, pożyteczną informacją, jaką dowiedziała się na jego temat, to to, że opanował technikę Rasengan i druga, zdobyta przed chwilą: solidarnie dzielił upośledzenie umysłowe wraz z Uzumaki’m. Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę z tego, że każdy wyraźnie widzi jak ściąga od dziewczyny z Suny. Chyba był święcie przekonany o umiejętnym ukrywaniu tego faktu i nie zwracał najmniejszej uwagi na rozbawienie spowodowane jego naiwnością. Teraz już większa część sztabu nadzorującego, przypatrywała mu się z ciekawością. Iruka ze swojego miejsca przesyłał mu dyskretnie ostrzegające znaki, ale Konohamaru miał głęboko gdzieś dziwne chrząknięcia i grymasy nauczyciela, nie przejmował się nawet imitacją duszenia, które widocznie czekało go z rąk mentora. Nikt jednak nie przejawiał widocznych chęci zdyskwalifikowania delikwenta. Sarutobi posługiwał się ninjutsu i słabo opanowanym taijutsu. Zastanawiała się nad specjalnościami innych. Współtowarzysze Konohamaru nie wyglądali na kogoś, kto dobrze walczy, przeciwnie, sprawiali wrażenie Idealnie Grzecznych Dzieci, w dodatku Mózgowców, szczególnie chłopak. Brunetka z Piasku obdarowywała wszystko lękliwym spojrzeniem i kuliła się na krześle. Hyuuga zastanawiała się, czy z natury jest nieśmiała, czy to jakiś podstęp. Chłopaków z Wiatru na pierwszy rzut oka, określiłaby jako niezłych kręciarzy i nieodłącznego duetu do żartów, kogoś jej przypominali. Pozostali to troje ze Skały, Wody i Chmury. Wszyscy mieli swoje drużyny, bliskich ludzi. ,,Oprócz mnie’’ – pomyślała z goryczą. Och, no tak. Zapomniała o mrocznym chłopaku, siedzącym po przeciwległej stronie sali, oddalonego od jej ławki, czterema innymi. Do tej pory nie zwróciła na niego uwagi, a przecież facet wprost rzucał się w oczy. Przegapiła go, no cóż, pozwoliła sobie dokładnie zlustrować postać nieznajomego. Czarny strój, zmierzwione, czarne włosy, czarna katana. Bardziej złowieszczym być się nie da. Gdyby przemówił słodkim głosikiem, zrozumiałaby, że nadrabia stylem, choć to mało prawdopodobne. On promieniował aurą cichej grozy. Ze zdziwieniem stwierdziła brak opaski ze znakiem wioski. Dziwne. Nie dostrzegała jego oczu, ale mogła założyć się, że jest znudzony i trochę jakby urażony. Nie dziwiła mu się. Ona sama nie dostrzegała w tych geninach większego zagrożenia, z wyjątkiem Przystojnego Obcego. Patrząc, odnosiła wrażenie, że widzi kandydatów na błaznów, filozofów, delikatne laleczki i na wszelkie dostępne zawody, kategorycznie pomijając ninja. Nie mogła pojąc jakim cudem, większość z nich znalazła się w tej sali. To przecież śmieszne, oni nawet nie traktowali egzaminu poważnie. Nie, żeby uważała się za najlepszą, ale oczekiwała czegoś więcej . Spodziewała, zmierzyć się z silniejszym od siebie przeciwnikiem, by sprawdzić własne umiejętności. W tym momencie, przemawiała przez nią wrodzona duma i pycha szlacheckiego rodu. Chciała wystawić się na próbę i przekonać się, ile jest warta. W pozostałych próbach oczekiwała wysokiego poziomu trudności.
Skończyła rozwiązywać test, nie był wcale trudny. Odłożyła pióro, zdumiona, zarejestrowała taki sam ruch po swojej prawej. Mierziło ją, by użyć Byakugana i odczytać cokolwiek z tego gościa, ale nie chciała zdradzać talentów na samym starcie i bała się wywalenia za drzwi. Zignorowała to i wyjrzała przez pobliskie okno, na zalany południowym słońcem, park. Od blisko miesiąca nie zdarzały się takie dni jak ten, tchnięty ostatnim oddechem lata. Koniec sierpnia zwiastował rychłe nadejście jesieni, przynosząc do Konohy chłód i słotę. Miło znów było poczuć przyjemne ciepło.
   Zamyśliła się. Dopiero teraz zastanawiała się, co będzie dalej. Jeśli zdobędzie stopień chunnina, jaką ma wybrać drogę, zakładając, że wcieli swój plan w życie. Na pewno zostanie jounninem, może wstąpi do ANBU? Lubi dreszcz emocji i trudne wyzwania. Kiba także ubiegał się o przyjęcie do Jednostki Specjalnej. Z siłą, jaką dysponował, miał ogromne szanse na znalezienie się w ich szeregach. To wyłącznie kwestia czasu. Posmutniała na samą myśl o Inuzuce. Tak dawno z nim nie rozmawiała, ba, nie mogła nawet zobaczyć go na oczy. Od czasu wydania oficjalnego zakazu, pilnowali jej jak więźnia w wyjątkowo restrykcyjnym więzieniu. Żyła normalnie, o ile można ,,normalnym’’ nazwać cały jej popaprany Świat i prawa nim rządzące, och, i dom rodzinny traktujący ją, jak cenny ochłap mięsa. Czuła się wyjątkowo podle i samotnie. Najbardziej zaufani, ci, których uważała za przyjaciół, zachęceni sowitą nagrodą, ochoczo zgłosili się na prywatnych szpiegów, donosząc pracodawcy o każdym kroku jego córki. Nie mogła z nikim porozmawiać bez obawy, że jej tajemnice powędrują prosto do gabinetu rodzica. Oparcie znalazła wyłącznie w siostrze i kuzynie, ale gdy ich potrzebowała, jakimś dziwnym trafem, otrzymywali jakąś ważną misję. I wyruszali. Wiedziała, czyja to sprawka. Nie pokazywała jednak, jak bardzo boli ją to, że nie może z nikim porozmawiać. Ukrywała żal głęboko w sercu pod maską obojętności i skupiała się na treningach. Hiashi chciał ją chyba wykończyć. Non stop, bez wytchnienia, zamęczał Hanabi walkami. Sparingi tak ją wykańczały, że wieczorem padała na łózko na wpół żywa, obolała i w paskudnym nastroju. Odbiło się to na jej zdrowiu, wychudła, ciało miała podrapane, pokryte sińcami, również dawna kontuzja nogi, co raz bardziej dawała o sobie znać. Przyzwyczajona do trudów, nie uskarżała się, cierpliwie czekała. Nie było mowy o wymknięciu, ani o ucieczce, niekiedy zdesperowana do takiego stopnia, zastanawiała się, w jaki sposób może donieść Tsunade o swoim beznadziejnym położeniu. Kage zazwyczaj nie mieli pojęcia o sytuacji panującej w wyższych sferach. Szlachta stanowiła odrębność i ustanawiała własne principia, władca wioski z reguły bardzo rzadko wtrącał się do ich polityki, chyba że stanowiła zagrożenie buntu, czy wojny domowej. Godaime jest ostrożna, nie zaryzykuje dobra mieszkańców dla niej samej. Kiba także nie przyjdzie z pomocą. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez samolubność wpakowałaby go w kłopoty. Kilka razy słyszała, że Inuzuca zawitał w rezydencji Hyuuga, pytał o nią. Zbywany kłamstwami i niepochlebnymi określeniami na własny temat z ust gospodarza, odchodził. Kiba domyślał się, co ją spotkało, wiedziała to, miała nadzieję, że o niej nie zapomni. Chociaż nie znali się długo, znalazła w nim prawdziwego przyjaciela. Tak mocno za nim tęskniła.
Westchnęła. Między drzewami zamigotał jakiś cień. Była niemal pewna, że to któryś z jej prześladowców, tylko czyhają, jakby za mało ją dręczyli. Ogłoszono koniec egzaminu. Wyszła, ze świadomością bliskiej obecności, ojca, który poprowadzi ją ulicami Konohy wprost ku rodzinnej klatki. Do samego końca była obserwowana przez parę czujnych oczu.

          Gdy zgrzyt przyrdzewiałych sprężyn wiekowego zegara, wybił ostatni rytm, dobrze mu znanej melodii, w szpitalnych murach zagościła błoga cisza. Właśnie dobiegła końca godzina odwiedzin, dotychczasowy gwar rozmów ucichł, a zatłoczone korytarze opustoszały. Pielęgniarki ruszyły, do doskonale znanych sobie zajęć, nieustanny, charakterystyczny dźwięk, zetknięcia się szpilki z wypucowanymi kafelkami, niemiłosiernie drażnił ucho. Grasowały tabunami, od jednej sali do drugiej, co chwila, bez najmniejszego ostrzeżenia, wparowując do którejś z nich. Ich wybór z całą pewnością nie był przypadkowy, gdyż z każdych otworzonych drzwi, wypadali na zewnątrz ostatni maruderzy, w większości, młodzi chłopcy. Pojawienie się na horyzoncie zgrabnego ciała, wbitego w biały, skąpy fartuszek, wywoływał u nich zbiorowy atak paniki. Pod presją bardzo wymownego, wręcz przerażającego uśmiechu, wycofywali się chyłkiem, po czym gnali na złamanie karku do zbawiennego wyjścia. Świdrowani przez parę czujnych oczu, nie mieli odwagi zerknąć do tyłu. Prawdopodobnie nie była to ich pierwsza przygoda z młodymi sanitariuszkami, a po dziwacznej reakcji można się domyślać, że dotychczasowe spotkania nie należały do najprzyjemniejszych.
Przez ten czas żadna z nich, ani razu, nie zwróciła najmniejszej uwagi na chłopaka siedzącego samotnie, na jednym z licznych, plastikowych krzesełek. W swoim fachu nie potrafiły zdzierżyć, że ktoś nie stosuje się do ustalonych reguł i przebywa na terenie ich pracy o takiej porze. Nawet jeśli jest pod specjalnymi rozkazami samej Hokage. Najgorsze było to, że nadzwyczajne przypadki i władza, miała głęboko gdzieś ich, jakże znaczące zdanie. Nie znosiły wyjątków i ustępstw, toteż ostentacyjnie omijały go, złośliwie zwalniając przy nim kroku  i energiczniej stukając obcasami. Gdy uświadomiły sobie, że ich jawne zachowanie, pełne oburzenia dla przyjętej przez niego postawy, nic nie wskóra, poddały się. Zarzucając pasmami włosów, odchodziły do służbówek z dumnie podniesioną głową i wielce obrażoną miną.
Muzyka: Our Farewell - Within Temptation (http://www.youtube.com/watch?v=h5EAFh8uWnk), najlepiej do końca
    Od walki z Kyuubi’m, aż do teraz, spędził nieprzerwanie osiem godzin na szpitalnym korytarzu. Mimo że nic nie ciągnie się w nieskończoność, każda miniona minuta, od wydarzeń z poranka, zdawała się dla Shikamaru, trwać wiecznie. W życiu nie spotkało go nic trudniejszego i okropniejszego. Oczekiwanie w ciągłym napięciu i domysłach sprawiały, że czuł się niesamowicie zagubiony i bezradny. Nienawidził takich sytuacji, przerażających chwil, w których rozgrywała się walka najbliższych jego sercu, a szala życia przechylała się raz w jedną, raz w druga stronę. Strategia i inteligencja ustępowały w tym miejscu, uczuciom i podszeptom serca. Na nic zdawał się zdrowy rozsądek i trzeźwość myślenia, gdy ostatnia linia obrony wyczerpanego umysłu, padła, mur, którego cienka warstwa, broniła go przed całkowitym zwątpieniem, uległa działaniom wyobraźni i podsuwanym przez nią przerażającym wizjom. Nie chciał dalej cierpieć, ból jaki odczuwał, nie równał się z niczym innym, był nie do zniesienia. Wolałby, żeby zwaliła się nań cała potęga lawiny, a nie, jak na przekór, dotknął go jedynie mały kamyczek, umiejscowił się w dogodnym miejscu i niemiłosiernie kuł, powodując bezdech i szczypiące pod powiekami, łzy. Niemożność zapanowania nad sobą i uczucie paniki, przeradzały się w chęć, pogrążenia się w nicości, chęć, która stawała się coraz silniejsza. Momentami, jakby nie chcąc dopuścić do świadomości tego, co najstraszniejsze i niewypowiedziany lęk przed pustką, sprawiały, że chwytał się, niczym tonący brzytwy, resztkami sił ostatniej nadziei. Musiał przyznać, że jakaś jego mała cząstka, ta wątlejsza i słabsza, pragnąca rychłego upadku człowieka, poddała się, całkowicie kapitulując. Być może miała w tym krztynę racji; typowa chłodna racjonalistka. Nie zamierzał jednak wnikać w filozoficzne pierdoły rządzące Światem, może kiedyś, dawno temu, nie mogąc się powstrzymać, zacząłby analizować ze stoickim sposobem wszystkie alternatywy, rządzące bytem, ale nie dzisiaj. Nie teraz, gdy stał się zupełnie innym człowiekiem, jak przystoi na wielkie uczucie, zupełnie szalonym i nieobliczalnym. Zdobył się na lekki uśmiech, a wspomnienia z Yūyake, zdawały się blednąc pod siłą, napływającego z głębi serca, światła. Jego jaśniejący blask rozpościerał się, otulając zmęczone ciało i umysł powłoczką miłego ciepła. Niewyraźne, odległe barwy i odcienie nabierały z czasem wyrazistych kształtów, przekształcając się w konkretne wizje. Ciemność, jaką wyłącznie dostrzegał przed sobą, ani trochę nie była przerażająca, bo czyż dobrze znany mu złocisty kolor może okazać się czymś złym? Z pewnością nie. Albo ten zniewalający uśmiech, w większości szyderczy i ironiczny, ależ jaki cudowny, najpiękniejszy! To on wskazywał mu drogę, rozpraszał monotoniczność szarego poranka i czynił każdy dzień wyjątkowym i szczęśliwszym od poprzedniego. Z kolei oczy…nigdy takich nie spotkał; zwierciadlane odbicie duszy. Odtąd, już na zawsze, chciał dostrzegać w nich miłość i radość. Nie zniósłby powtórnie widoku gasnącej, przepełnionej niezawinionym cierpieniem, zieleni. Ona sama w sobie, we własnym jestestwie, była czymś zupełnie nieosiągalnym, wręcz mistycznym.
Jeszcze parę lat temu wstecz, niechybne wyśmiałby kogoś, kto ośmieliłby orzec, że oszaleje na punkcie Sabaku. Oszaleć niechybne mógł, wyłącznie przez jej charakterek. Przenigdy nie spotkał tak wrzaskliwej, krnąbrnej, wyszczekanej, upierdliwej i denerwującej dziewuchy jak ona. Zero pokory, ogłady, niewieściego wstydu, czy też dyscypliny, do tego dodać ognisty temperament w jednym, tak kłopotliwym stworzeniu, od samego początku zwiastowały kłopoty, a tym samym rychły upadek poukładanego i spokojnego żywota Shikamaru. W niczym się nie pomylił. Znajomość z blondynką okazała się istną szkołą przetrwania, krętą drogą, z licznymi przeszkodami i co raz to nowszymi wyzwaniami. A także regularną kontrolą rozciągliwości i podatności na gwałtowne bodźce, jego nerwów, którym mimo starań, nie udawało się sprostać inspekcji. W przebywaniu z nią, granica wytrzymałości niebezpiecznie topniała, osiągając poziom szczególnie zirytowany. Zdarzało się, że miał dosyć jej obecności, ale z czasem przyzwyczaił się , a ona stała się dla niego, jak powietrze, niezbędna do życia. Przewrotność losu bywa śmieszna i zaskakująca.
          Nagły hałas wybudził go z letargu w jakim się znalazł. Shikamaru podniósł, dotychczas ukrytą w dłoniach, twarz. Starając się zignorować brunatne plamy na skórze, skierował uwagę na korytarz prowadzący z głównego holu. Ktoś pospiesznie zmierzał w jego kierunku, sądząc po odgłosie kroków, dzielił go ostatni zakręt przed poznaniem tożsamości gościa. Ledwie zdążył otrzeć oczy, gdy w oddali pojawiła się sylwetka Hokage. Wstał, czując metaliczny posmak na ustach i nieznośnie kołatnie serca, gdzieś w okolicy gardła. Przezwyciężając zawroty głowy, ruszył naprzeciw. Z samej miny kobiety, domyślił się od razu, że sytuacja nie ma się za kolorowo. Z tego wszystkiego zapomniał jak się mówi. Odetchnął głęboko, by nie zapiszczeć dźwięcznym sopranem, otworzył usta i szybko je zamknął. Nie potrafił wykrzesać choćby pojedynczego słówka, posłał nieme pytanie, modląc się o zrozumienie ze strony Piątej.
Zrozumiała: pominąwszy, za co był jej dozgonnie wdzięczny, ckliwe i pocieszające lekarskie dyrdymały, przeszła na poczekaniu, jak się ma cała sprawa.
- Temari jest w śpiączce – zamarł. Czy kiedykolwiek mieliście wrażenie, że cały wasz Świat, legł w gruzach w niespełna minucie? Dotychczasowa sielanka zmienia się w horror, w którym jesteście zmuszeni, odgrywać jedną z pierwszoplanowych ról. Jeśli tak, stan Shikamaru, nie jest wam obcy. Kilka słów odwróciło jego Świat o 180 stopni. – Walka z Kyuubi’m okazała się wyzwaniem ponad jej nadwątlone siły. Podczas upadku doznała ogólnych urazów ciała, licznych złamań i krwotoku wewnętrznego, wyleczyłyśmy je bez większych problemów, bez ryzyka dla zdrowia. Stan Temari, bez wątpienia, spowodowało w większości, wtargnięcie chakry Lisa do jej organizmu i prawie całkowite zniszczenie Bramy Otwarcia i Bramy Leczenia. Obie znajdują się w mózgu i nie wykluczone, że zapoczątkowały stan nieświadomości. Jej własna duchowa siła stopniowo topnieje, zanikając, zastępowana jest cząsteczkami Dziewięcioogoniastego. Nie znam sposobu na przywrócenie tego stanu do normalności. Coś blokuje dostęp do jej własnego źródła energii, bardzo możliwe, że przyczyniła się do tego obecność Yūyake.
- Co ma do tego kilka skopconych drzew? – Warknął.
- Bardzo dużo. Do tej pory to właśnie te drzewa służyły za dom dla skrzywdzonych dusz. Po jego zniszczeniu, możliwe, że nie mając się gdzie podziać, skazane na tułaczkę duchy, postanowiły zemścić się za podwójną niedolę. Nie mamy tutaj z niczym innym do czynienia, jak z samą Naturą, a wiedz, że jej władza wykracza po za nasze granice. Przypuszczam, że duchy obrały za cel najsłabszych z dostępnych im ludzi; Temari i Naruto – ranni i osłabieni widocznie byli najwygodniejszym wyjściem. Animusze nie dysponują wystarczającą mocą, by uczynić jakąkolwiek krzywdę zdrowemu człowiekowi. Potrzebują zranionej i delikatnej psychiki, tylko tak są w stanie, nagiąć czyjąś wolę do swojej własnej. Tutaj mamy odpowiedź, dlaczego shinobi, którzy zapędzili się do Yūyake, umierali Gnał ich tam podświadomy obłęd – Tsunade zmarszczyła brwi i kontynuowała dalej, starannie dobierając słowa do myśli. – Naruto zawsze mocno przeżywał każdą utratę kontroli nad demonem… 6 ogonów i atak na przyjaciół na raz, nic dziwnego, ale Temari? To dziewczyna o niezachwianej, twardej, niezwykle silnej psychice. Z pewnością nie należy do tych, którzy zginają pokornie kark i upadają na kolana przed pierwszym lepszym przeciwnikiem. W końcu sam to wiesz najlepiej… Co mnie nieustannie dręczy to powód ,,dlaczego ona’’? Po przemyśleniu, dochodzę do wniosku… Być może, a z całą pewnością nie jest wykluczone, że Temari, wybierając się na misje, już wtedy…było z nią coś nie tak. Nie mam pojęcia co, jednak nie spocznę, dopóki nie dowiem się, w czym rzecz. Shikamaru? – Spojrzał na nią całkowicie zamroczony. – To ty z nas wszystkich masz z nią najlepsze i najbliższe stosunki….
Nie dał jej dokończył.
- Cholera jasna! – Walnął z całą wściekłością, na jaką było go stać, w najbliższą ścianę. Jak na zawołanie, ze służbówek, wychyliły nosy, dwie, czarnowłose pielęgniarki. Rozglądnęły się ciekawie, w poszukiwaniu źródła rozmowy i hałasu. Wystarczyło jedno machnięcie ręki Piątej, a czmychnęły z powrotem za drzwi. – Wiedziałem, że się to źle skończy! Niech to szlag! Uparła się, ani myślała ustąpić! A ja byłem na tyle głupi i uwierzyłem w jej kłamstwa!
Spojrzała na niego niezrozumiale.
- Co masz na myśli?
- WIDZIAŁEM na własne oczy, że coś ją dręczyło, nie była sobą i – przerwał, uznawszy za zbędne opisywanie wyglądu Sabaku, skupił się na czymś, czym zamartwiał się od początku, a co mogło mieć wpływ na zachowanie Temari. – Wieczorem, przed misją, kiedy nie chciałem dopuścić jej do wyprawy - znów zawiesił na chwilę głos – Temari już przez jakiś czas, śnił się ten sam sen, wystraszył ją. Koszmar o Piekielnym Oku – bacznie obserwował reakcję Tsunade. Gdy tylko to powiedział, twarz kobiety stężała, dłonie zacisnęła w pięści, aż uwidoczniła się na nich siateczka naczyń krwionośnych, a oczy rozjarzył dziwny błysk, milczała. Ze zdziwieniem odnotował brak pytania, skąd wie o temacie Tabu. – Godaime? – Zwrócił na siebie uwagę. – Czy to może mieć jakiś związek z chorobą Temari?
- Nie sądzę – odpowiedziała zamyślona. – Z drugiej strony nie możemy tego bagatelizować. Oboje doskonale zdajemy sprawę, że sny shinobi są odbiciem przyszłości. Być może Temari ujrzała jakiś przesmyk, tego co ją czeka, albo nas wszystkich – dodała. – Jednak to nieodpowiedni moment na gdybanie, to problem na późniejsze zaprzątanie głowy.
- Mogą ją zobaczyć? – Zapytał.
- Myślę, że nawet powinieneś – uśmiechnęła się blado.
Poprowadziła go na pierwsze piętro, po drodze szczegółowiej, przedstawiając historię choroby swojej pacjentki.
- Temari zapadła w śpiączkę zaraz po ukończeniu operacji. Jej mózg pracuje bez zarzutów, mimo otrzymaniu największych obrażeń. Bicie serca jest nadal nierównomierne, w ciągu obserwacji następował całkowity jego bezruch. Dzięki szybkiej reanimacji, zdołaliśmy przywrócić mu czynności życiowe, są słabe, ale stabilne. Nie będę ukrywać, to przypadek wyjątkowo krytyczny. W tej chwili rokowania na przeżycie wynoszą poniżej 20%, nie poddamy się jednak i będziemy walczyć, żeby ją z tego wyciągnąć. Shikamaru, śpiączka niesie ze sobą, w wielu przypadkach, śmierć, musisz być tego świadomy. Nawet jeśli pacjent wybudza się, często nie odzyskuje dawnej sprawności. Nie chcę byś stracił wiarę, ale żywienie się nie potrzebną nadzieją, nie zawsze jest dobre. Moim obowiązkiem jest przedstawić czarne ,co czarne, a białe, co białe – zamyśliła się. -  Niebywałe, by osoba znajdująca się w głębokiej śpiączce, natychmiast przeszła w stan wegetatywny. Może w taki sposób, Temari, daje nam do zrozumienia, że musi odpocząć i zregenerować. – Weszli na schody. – Wszystko zależy od niej samej, a my możemy jedynie pomóc i czekać, ufając, że jej duch okaże się silniejszy od ciała. – Otworzyła przed nim drzwi (nawet nie zauważył, kiedy dotarli na miejsce), ustępując w bok. Wszedł niepewnie do środka. Hokage złapała go za ramię. – Mów do niej, Shikamaru, bądź przy niej. Czasami obecność kogoś bliskiego jest najlepszym lekarstwem i potrafi zdziałać cuda – ostatni raz spojrzał na przełożoną i skinął głową. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.
  Sala prezentowała się jak w każdym szpitalu, krótko mówiąc, wspaniale spełniała powierzone jej zadanie, przygnębiając i izolując pacjentów, oraz wszystkich przekraczających te progi. Jej wystrój stanowiła w większości specjalistyczna aparatura do intensywnej terapii, wydająca osobliwe pikanie, i mnóstwo kabelków. Łóżko zajmowało honorowe stanowisko, otoczone całym tym ustrojstwem. Powoli skierował do niego kroki, obawiając się widoku, jaki zaraz ujrzy.
Spoczywała na posłaniu bezruchu. Była śmiertelnie blada, z posiniałymi ustami, gdyby nie zapewnienie Tsunade i drgającej kreseczki na monitoringu, że jej serce wciąż bije, pomyślałby, że utracił ją na zawsze. Patrząc na jej nieruchomą twarz, odnosił wrażenie, że jest pogrążona w głębokim śnie, gdzie spotykają ją same przyjemne rzeczy i lada moment wybudzi się, i obdarzy go ciętą ripostą. Tak, jeśli jest na tym Świecie jakakolwiek sprawiedliwość, to nie może dziać się naprawdę.
Delikatnie pochwycił rękę dziewczyny, była taka krucha i zimna w dotyku. Zamknął ją w swoich dłoniach, starając się opanować nasilające się drżenie w piersiach, przycisnął ją do ust.
- Nie możesz mnie opuścić… Wyzdrowiejesz… I już do końca będziemy razem… Proszę…  Obudź się… Mój skarbie… Moje serce… Mój Królu…

          Gęste opary przysłoniły dachy i wierzchołki drzew. Wioska sprawiała wrażenie całkowicie wymarłej i opuszczonej, pogrążonej w żałobie. Zalane mdłym światłem latarni, ulice, świeciły pustkami. Noc, mimo ponurej aury, była cicha i spokojna, przyniosła oczekiwaną ulgę. Troski dnia spływały w strugach deszczu. Konoha, jakby łącząc się  w cierpieniu swych dzieci, razem z nimi opłakiwała ich smutki i żale.
Tsunade kierowała się w stronę Głównej Biblioteki, potrzebowała zasięgnąć rady dawnych uczonych. Musiała znaleźć sposób na uleczenie Temari i Naruto. Jej wiedza i umiejętności po raz pierwszy, okazały się niewystarczające. Czuła się strasznie sfrustrowana, że po tylu latach znalazło się coś, co ją niezmiernie zaskoczyło. Jak widać, człowiek uczy się przez całe życie i to, gdy przyjdzie czas próby, okazuje się niewystarczające. Zastanawiała się nad tym, co usłyszała od Nary. Piekielne Oko. Co za przekleństwo ściągnął na siebie Kraj Ognia, co za fatum przygnało w te granice imię demona. Jak to możliwe? Czy odejście Itachi’ego nie miało zażegnać kłopotu raz na zawsze?
Silniejszy podmuch wiatru załopotał wściekle połami płaszcza Hokage. Wiedziona niemiłym przeczuciem, odwróciła się w kierunku budynku szpitalnego. Nic się nie zmieniło, przynajmniej na zewnątrz. Mogła jednak przysiąc, że przed chwilą, kątem oka widziała coś dziwnego. Może to tylko zmęczenie daje o sobie znać? W końcu, po nieprzespanej nocy, pół dnia, przestała przy stole operacyjnym. Warto byłoby odwiedzić dawno zapomnianą sypialnię z wielkim, miękkim łóżkiem, ale to później, teraz musi zajrzeć do kilku ksiąg.
Gdyby los chciał, a Tsunade zaczekałaby parę minut, dostrzegłaby otwarte okno i cień, wkradający się wprost do sali Naruto.
           Balansował na krawędzi świadomości, a ciemności piętrzącej się tuż pod jego stopami. Wysoka temperatura sprawiała, że majaczył i widział niestworzone rzeczy. Nie pomagały wszelkiego rodzaju specyfiki, czy specjalistyczne zioła. Pokryty kropelkami potu, dygotał na całym ciele, mimo grubych koców, którymi był szczelnie okryty. Na domiar złego, rozochocony niedawnym zwycięstwem, Kyuubi bez przerwy dawał o sobie znać. Walka z gorączką niesamowicie go osłabiła, nie miał sił, ani chęci, by stłumić wolę potwora. Liczył na termin ważności pieczęci i dodatkowej ochrony, jaką otoczyła go Godaime.
Albo mu się wydawało, albo okno samo się otworzyło, nagle zrobiło się przejmująco zimno. Uniósł niemrawo ociężałe powieki i rozglądnął się, na tyle, na ile pozwalała mu na to opuchlizna. Księżyc przebił się właśnie przez ciężkie zwały chmur. Jego zimny blask oświetlił pokój i stojącą nad jego łóżkiem, zakapturzoną postać. Obcy wyciągnął spod płaszcza srebrny sztylet. Naruto nie wiedział, czy dzieje się to naprawdę i czy szyderczy śmiech Kuramy nie jest czasem złudzeniem.
- Wybacz – usłyszał.
Ostrze zamigotało i przezroczysta stal pokryła się czerwienią. Ostanie co ujrzał, to pełnia. Piękna, jak nigdy dotąd. Przyszło mu na myśl, że w chwili śmierci, człowiek spogląda na otaczający go Świat zupełnie inaczej, niż dotychczas. Może dopiero wtedy, uświadamia sobie, że już nigdy nie powróci i dostrzega piękno, jakiego nie widział, budząc się każdego ranka. Zamknął oczy z nadzieją, że gdziekolwiek otworzy je kolejnego dnia, znajdzie się w miejscu pozbawionym wojen i cierpienia.


 Koniec części I