Rozdział XIV
Siedem miesięcy…trochę
mnie tutaj nie było, ale w końcu klasa przedmaturalna, brak weny, czasu, czy
chęci robią swoje, ale nabazgrałam takie coś. Może nie zachwyca, nic na to nie
poradzę. Rozważam porzucenie bloga. Ciężko to przyznać, ale nie pałam już tak
wielką, jak kiedyś, sympatią do Naruto, nudzi mnie ta przewidywalność i długość.
Waham się, bo to nie w moim stylu zostawienie czegoś w zarodku. Jeśli nadal
będą tutaj działać, rozdziały gościć będą co kilka miesięcy, tak jak ten. Nawet
nie wiem, czy kogoś jeszcze interesuje ta historia. Moje serce pochłonęła w
całości twórczość Ricka Riordana i przygody Percabeth. To właśnie im poświęcę
teraz czas i uwagę, niedługo powinna ukazać się pierwsza notka. Sympatyków tego
pisarza zapraszam na: ,, http://rickriordan.pl/’’.
Koniec monologu, oddaję pod Waszą opinię prawie 12 stron Worda i czekam na
naganę. Za jakiekolwiek błędy sorki, ale nie miałam czasu wszystkiego dokładnie poprawić.
Złowrogą ciszę przerwał kolejny wstrząs, ziemia niebezpiecznie
zadrgała, a od stromych wzgórz odbiło się złowrogie echo. Im wyżej szczytów,
tym akustyka kapotaży brzmiała podobnie do odgłosu zderzania się potężnych fal
tsunami o wyrzeźbione klify. Pokonawszy górską zaporę, huk rozlegał się na
odległych równinach i tam, już jako silniejszy podmuch wiatru, bawił się
złocistym piaskiem. W oddali, na wschód od wejścia do Yūyake gęsty dym
rozświetliła niewyraźna czerwona zorza. Łuna pożaru z każdym przebytym metrem
przybierała na intensywności barwy, co rusz, posyłając ku niebu snopy żaru.
Wystrzelone iskierki przez chwilę tańczyły na tle błękitu, by po chwili we
frenetycznych podskokach, zamigotać i rozpłynąć w powietrzu. Radosne wyczyny
ogników, nijak miały się do grozy, panującej na twardym gruncie. Wzniecona
pożoga trawiła wszystko, co spotkała na swej drodze, nic nie umknęło mackom
śmiercionośnego żywiołu. Czerwony kur rozpostarł szeroko swe skrzydła, jego
zasięg sięgał już obrzeży lasu i piął się śmiało na zbocza wzniesień. Siła
żywiołu zdawała się być uzależniona od skali zniszczeń i ilości pochłoniętych
istnień. Kotlinę osnuły gęste opary, a wszechobecny swąd spalenizny i krztuszący
dym, niemiłosiernie gryzł w gardło, wywołując suchy, chrapliwy kaszel. Po dziś
dzień zielona, tętniąca życiem kotlina, w ciągu kilku chwil, zmieniła się w
wielki, parujący kocioł. Dzika knieja nie sprostała pokładom nienawiści. Jej
końcowi towarzyszyło pojawienie się szóstego ogona demona. Kilku stuletnia
historia sędziwego ostępu przepadła w czeluściach płomieni i już nigdy nie
narodziła się ponownie.
Główna gwiazda – sprawca rozległych
zniszczeń, nie kazał długo na siebie czekać. Z głębokiego krateru,
spowodowanego pierwszą eksplozją, wyłonił się koszmar minionych pokoleń. Ukazał
się wpierw łeb bestii, obrośnięty trupim kośćcem. Niedoszła forma Kyuubi’ego
wyrzuciła przed siebie potężne łapy, zahaczając pazurami o brzeg utworzonego
wąwozu. Sprężył się jak do skoku i zwinnym ruchem wydostał korpus z wyrwy. Przysiadł
na spalonej ziemi, a sześć ogonów poderwało się i okoliło jego monstrualną sylwetkę,
tworząc wokół mroczną aureolę. Ślepia bestii lustrowały okolicę w poszukiwaniu
potencjalnych ofiar. Kogoś, kto by odczuł straszliwy gniew Bijuu, do tej pory
tłumiony i kontrolowany w powłoce żałosnego człowieka, teraz, uwolniony w całej
swej potędze. Cudowne uczucie ta wolność, od tylu lat nie zaznana, kosztuje
wprost wybornie. Jeszcze trochę, kilka, nic nie znaczących w niepamiętnych
stuleciach, chwil, a chłopak Uzumaki’ch przepadnie i nareszcie będzie mógł
nacieszyć się upragnioną zemstą.
Dziewięcioogoniasty
uniósł pysk i z nieskrywaną lubością zaczerpnął haust, przesiąkniętego po
erupcyjnym pyłem, powietrza. Przez jego ciało przeszedł paraliżujący dreszcz,
zadrżał z narastającego podniecenia. Oddychał strachem, fantastyczne doznanie. Otaczał go zewsząd i wypełniał
całego, każdą najmniejszą komórkę i najniklejsze zakończenia nerwowe. Czuł
lekki, wyrafinowany smak, przyjemnie łechczący jego podniebienie. Doprawdy, to
nagroda warta gnicia za ‘’więziennymi’’ kratami.
Skierował
głowę w kierunku, skąd biło niewyczerpane źródło jego odwiecznego pożywienia.
Nie widział swoich ofiar, ale doskonale orientował się, gdzie przebywają. Takie
zajęcze serca był w stanie wyłapać z bardzo daleka, ach, no i pulsująca chakra,
która wirowała chaotycznie, kusząc i prowokując spragnione zmysły.
Wargi
samoistnie podwinęły się, ukazując rząd ostrych jak brzytwa kłów i rozciągnęły
się w szyderczym uśmiechu. Z czeluści gardła wydobyło się charkoczące
warczenie. Złowieszczy pomruk wstrząsnął monstrualną powłoką. Kierowane
pierwotnym instynktem, mięśnie, napięły się do granic możliwości, gotowe do
ataku.
,,Nie!’’
Z
pogardliwym prychnięciem stłumił wewnątrz siebie słaby jęk. Po raz ostatni chłopak
miał prawo głosu, robaki i śmiecie powinny znać swoje miejsce. Z tą myślą
powrócił do upatrzonego celu. Shinobi.
Grupka przyjaciół nie wiedziała, co
dokładnie wydarzyło się przed chwilą. Wszystko działo się tak szybko, a
dodatkowo, zaistniałe warunki, utrudniały obiektywną ocenę sytuacji. Seria
huków na moment ogłuszyła, płuca bolały, a żar niemiłosiernie doskwierał. Mimo
niedogodności, ninja trwali bez ruchu, analizując i czekając na sygnał do
działania. Otoczeni ogniem nie mieli dokąd uciec, jedyną możliwą drogą było
zmierzenie się i przedarcie się przez czekającą na nich nieznaną przeszkodę.
Ale niepewność, co stało się Naruto, nie pozwalała na zwykłe wycofanie się i
przeczekanie, trzeba przecież uratować przyjaciela!
Drobne palce zbierały nerwowo luźną koszulę,
zaciskając pięść na jej miękkim materiale. Shikamaru drgnął pod wpływem znaczącego
uścisku na przedramieniu. Odwrócił się i spojrzał pytająco na delikatną dłoń, a
następnie na jej właścicielkę.
Nie
patrzyła na niego, nie była nawet w pełni świadoma, z tego co robi. Jej
postawa, ruchy wyrażały czyste w swej naturze przerażenie.
-
To niemożliwe – wyszeptała ochryple. – Niemożliwe. – Przymknęła powieki pod
gwałtownym napływem obrazów z dzieciństwa. Przyblakłe, zatuszowane przez
upływający czas, odeszły w zapomnienie, by teraz skorzystać, z nadarzającej się,
chwili słabości. Z całą nagromadzoną siłą wypełzły z mroku i zaatakowały
wyczerpany umysł. Otaczały ją zewsząd, przebiegle osaczały, stawiając na
pochyłej jawy i snu. Ponownie, jako mała dziewczynka stanęła w oko, w oko z
koszmarnym, rodzinnym fatum. Z tą subtelną różnicą, że przeciwnikiem okazał się
Kyuubi, a nie Shukaku.
Nara
powędrował, na wschód, za wzrokiem Temari. Monstrualny cień przebił się przez
sploty dymu i zawisł nad spalonymi szczątkami drzew. Sześć ogonów zawirowało na
wietrze, ich lekkie falowanie dziwnie hipnotyzowało. Lis znajdował się
kilkanaście metrów od miejsca, w którym tkwiła, przysłonięta dymem, grupka
shinobi, wydawał się, że świetnie wyczuwa jakąkolwiek żywą, a w szczególności
tak smakowitą, jak ninja, istotę. Łeb miał zwrócony wprost na nich. Nawet z tak
znacznej odległości, można było dostrzec dwa, szkarłatne punkciki pałające
rządzą krwi. Kyuubi wręcz przeszywał na wskroś ciało i nieustannie dręczył,
kulącą się pod siłą jego wzroku, duszę. Najsilniejsza mentalna obrona niewiele
mogła zdziałać w starciu z demonem, prędzej, czy później kruszyła się,
najmężniejsi uginali kolana przed mroczną potęgą.
Pochwycił
dłoń blondynki, splatając jej palce ze swoimi. Domyślał się, jakie uczucia
wyzwoliło w Sabaku nieoczekiwane pojawienie się potwora. Chciał jej dodać
otuchy, choć sam nie bardzo wiedział jak. Popatrzyła się na niego z
wdzięcznością. Nie ufała sobie na tyle, by coś powiedzieć, bała się, że jak
tylko otworzy usta, wrzaśnie ze strachu, a to byłoby upokarzające. Posłała mu więc
nieme podziękowanie. Ach, ten leniwy beksa, czytał z niej jak z otwartej
książki.
-
No pięknie – szepnęła Sakura, jakby łudziła się nadzieją, że zachowa
dostateczną ciszę, Dziewięcioogoniasty ich po prostu zlekceważy i zajmie się
czymś twórczym, pomijając walkę. – Gorzej już chyba być nie może. – Coś
podpowiadało Temari, że nie powinna tego mówić. W świecie shinobi zawsze istniało coś takiego jak ,,gorzej’’, a drwienie sobie z losu i
wywoływanie wilka z lasu, jeszcze nikomu nie przyniosło nic dobrego. Miała
rację! Ledwie słowa ucichły, już mknęła ku nim Bijuudama, a zaraz za nią jej
użytkownik. Nim zdążyła spostrzec, została odciągnięta na bok. Nie znosiła, gdy
ja ratował, to znaczy ogólnie nie miała nic przeciwko temu, co więcej, lubiła
go w takim wydaniu, ale za każdym razem czuła, że przyjdzie czas, kiedy będzie
musiała spłacić dług. Nienawidziła wisieć komuś przysługi, a w szczególności
Shikamaru. Niestety, pamiętała o przegranym zakładzie i oczekującym zadaniu do
wykonania. To jednak nieodpowiedni czas na takie, czy inne przemyślenia, trzeba
działać!
Błyskawicznie odwróciła się, wyciągając za
pasa żelazny wachlarz. Zakręciła nim swobodnie nad głową jak lassem i
rozłożyła. Na tle jasnej tarczy widniały trzy srebrne księżyce.
Gai wraz z Yamato wspólnymi siłami natarli
na Kuramę. Jounin’y od razu wytoczyli przeciw wrogu najcięższe działa, na samym
początku stosowali ataki, które zawsze były tymi ostatecznymi. Walczyli, jednak
tylko na zewnątrz, z góry nie mieli nadziei na wygraną. W końcu mierzyli się z
kimś, z kim sam wielki Jiraya nie mógł sobie poradzić, stając naprzeciw wyłącznie czterem ogonom. Teraz nawet
cała armia Konohy nie zdziałałby więcej.
Czasami
było naprawdę blisko, zdarzało się, że dzieliły ich wyłącznie milimetry, ale
Lis nigdy nie pozwolił za nadto zbliżyć się do siebie. W gruncie rzeczy nie
robił nic, jak usiadł, tak siedział nadal, nie poruszył się choćby o cal.
Ochraniała go, podobna do łuny, wirująca powłoka chakry, oraz ogony. Kołysały
się monotonnie, nie stanowiąc żadnego bezpośredniego niebezpieczeństwa, lecz
chwila nieuwagi, szybkie machnięcie jednym z nich, a mężczyźni lądowali
boleśnie w żarzącym się popiele. Również śmiercionośne tornada Temari niewiele
wskórały. Planując kolejne posunięcia, myślała, że Lis, skupiony na
pozostałych, nie będzie w stanie obronić się od kilku ataków z różnych
kierunków. Myliła się, zwierzak miał albo podzielną uwagę, albo oczy z drugiej
strony. Do tej pory jej budzące strach, wietrzne jutsu, teraz było jawnie
ignorowane; Kyuubi ani razu na nią nie spojrzał. Naszła ją olbrzymia ochota na
skopanie ogoniastego tyłka bezczelnemu ssakowi. Jeszcze nigdy co ma cztery łapy
nie ośmieliło się jej olać! Poczuła się niesamowicie dotknięta brakiem
jakiekolwiek zainteresowania własną osobą.
Wszelkie
pretensje przerwał raptowny ruch z przodu. Nie wiedziała, czy to efekt uboczny
wyczerpania chakry, czy kiepski żart nadwerężonej psychiki, nie mogła uwierzyć
własnym oczom. Rozglądnęła się ciekawie, czy towarzysze widzą to samo. Gai był
święcie przekonany, że to niewyobrażalna moc jego wykopu skłoniła Dziewięcioogoniastego
do rezygnacji. Prężył dumnie pierś i olśniewał blaskiem nieskazitelnie białym
uśmiechem. Prawda niechybnie zabiłaby go. Shikamaru przypatrywał się
nieodgadnionym wyrazem twarzy zaistniałej sytuacji, ale nie wydawało się, że
dostrzega to samo co ona. Jego charakterystycznie splecione dłonie wskazywały,
że opracowuje kilkanaście strategii na raz. Jej przyjaciele najwidoczniej nie
posiadali paranormalnych umiejętności, a jeśli tak, znakomicie ukrywali fakt,
że widzą kawałki zombie.
Lis
brnął do tyłu, znacząc za sobą ogonami falistą ścieżkę. Obnażył zębiska, a z
gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. W ślad za nim wypełzały ospale
fragmenty trupich rąk. Blade kości wyzierały z szarości, zataczały kościstymi
palcami ruch, jakby chciały coś pochwycić i rozwiewały się w mętnej poświacie,
by pojawić się bliżej celu. Kyuubi rozwarł pysk, kłapiąc zębami na
niespodziewaną Armię Zgniłków. Nie pomagało. Co najmniej setki kończyn otaczały
i zacieśniały wokół niego krąg. Umarlaków zapewne niewiele jest w stanie
wystraszyć, a na pewno nie dygoczący Bijuu. Pierwsze szeregi dosięgły jego łap,
powoli prześlizgiwały się między ostrymi pazurami, przenikając przez ciało
demona i chwytając za nie. Ucieczka była niemożliwa; umarli schwytali swego
oprawcę i nie zamierzali go wypuścić.
Mroczne
wojsko roztaczało wokół siebie przejmujące zimno. Temari zaczęło ogarniać
przygnębienie i niewypowiedziany żal. Była pewna, że to sprawka przybyłych, ale
nie potrafiła przeciwstawić się negatywnym uczuciom, które nasuwały najgorsze
myśli; w ciągu paru sekund cała skostniała i miała wielką chęć, co z trudem
przyznała sama przed sobą, rozpłakać się . Nie chciała wszczynać zbędnej
paniki, jednak przerażało ją to, co się dzieje i miała złe przeczucia, że nie
skończy się to dobrze.
Krzyk
Sakury wyrwał ją z odrętwienia.
-
On cierpi! – Haruno wpatrywała się wystraszona przed siebie, a jej zielone oczy
napełniły się łzami. – Nie stójmy tak! Pomóżmy mu!
Gdyby
Sakura wiedziała, czym jest spowodowane zachowanie Kyuubi’ego, z pewnością zareagowałaby
zupełnie inaczej. Jednak jej zmysły były ustawione na tryb normalności i
przekazywały dalej, bardzo uproszczony obraz, który w jej miękkim sercu i tak
narobił niezłego bałaganu. Sabaku ucieszyła się z tego, teraz najmniej
brakowało jej teatralnego dramatyzmu przyjaciółki. Mimo wszystko, różowowłosa
musiała być obdarzona szóstym zmysłem, albo po prostu dobrze znała Naruto.
Ciałem
Kuramy wstrząsnęły agonalne drgawki. Wygiął się w łuk i gardłowo zawył. W
dzikim skowycie demona można było dosłyszeć słaby jęk bólu blondwłosego
chłopaka. Uwięziony w głębi tej mrocznej powłoki, młody Uzumaki cierpiał, lecz
wciąż walczył, nie poddawał się. Do tej pory powstrzymywał rządze, które
opanowały jego umysł, zwlekał jak tylko mógł i czekał na pomoc. Sam już nie zdołał
dalej przeciwstawiać się, miażdżącej go, okrutnej sile.
Ognista
powłoka zaczęła rozrastać się, a obok sześciu ogonów, począł formować się
kolejny.
-
Naruto! – wrzasnęła Sakura i rzuciła się w kierunku przyjaciela. Temari nie
zdążyła jej powstrzymać, wyciągnęła dłoń, lecz palce zawisły w powietrzu. Nie
zastanawiając się, ruszyła w ślad za nią. Istny przejaw głupoty, ale nie
mogłaby sobie wybaczyć, gdyby coś jej się stało, a chęć niesienia pomocy
rozszalałemu demonowi, z zasady, nie wróży happy endu.
Słyszała,
jakby z oddali, ostry krzyk. Nie mogła zrozumieć słów, przez świst powietrza,
wszystkie brzmiały jednakowo i zlewały się w jedną niezrozumiałość. Rozpoznała
wyłącznie, że głos należał do Nary, nic więcej. Dalej był błysk szkarłatu, otępiający
ból i ostatni blask słońca, przysłonięty napływającą zewsząd czernią.
Miał nadzieję, że to kolejny koszmar,
nocna mara, która zniknie, gdy tylko otworzy oczy. Niestety, jak na sen było
zbyt realistycznie. Zdawało mu się, że Świat spowolnił, a jego serce łomocze
nieznośnie głośno.
Krzyknął.
Ostrzegł. Nie wystarczyło. Patrzył bezsilnie sparaliżowany, w przejmującej
ciszy, jak siódmy ogon wyrasta niespodziewanie przed Sabaku. Drgnięcie powieką,
a bezwładne ciało dziewczyny szybowało w powietrzu. Metalowy wachlarz,
przełamany na pół, upadł nieopodal Lisa, jego los podzieliła opaska Suny.
Temari z całym impetem uderzyła w głazowisko. Z pozoru cichy dźwięk w zastygłej
głuszy, upodobnił się do uderzenia gromu.
Sekundy
niedowierzania, zaprzeczania…
-
Temari!! – Nie obchodził go Kyuubi, to, że wystawia się na łatwy łup, nawet co
stanie się z Naruto. Błyskawicznie znalazł się przy blondynce. Padł przy jej
boku na kolana, przystawił ucho do piersi przyjaciółki, naraz zaciskając palce
na jej nadgarstku, a drugą przystawiając do sinych ust. Jej drobne ciało
spoczywało pod dziwnym kątem, całe zakrwawione i posiniaczone, z rany na głowie
ciekła świeża strużka krwi. Oczy miała wpółotwarte, niewidzące. Nie wyczuwał
pod palcami specyficznego, pulsującego drgania, skórę na wierzchu dłoni nie
ogrzewał mu żaden oddech. Jej serce zamilkło. Wydawało mu się, że w ciągu
sekundy śmiertelnie zbladła. – Sakura!! – Ogarniał go lęk, nie mógł pozwolić,
ona nie mogła…
Haruno
nie czekała na rozkaz, pojawiła się przy przyjaciółce wraz z Narą, zbyt
roztrzęsiony nie zauważył jej. Bez zbędnych słów rozerwał kamizelkę Sabaku,
odsłaniając materiał czarnej koronki i nienagannie płaski brzuch. Odwrócił
nieznacznie wzrok, nie z powodu widoku jej piersi, choć w duchu nieświadomie
wyobraził sobie, jak obrywa od blondynki za swój śmiały krok, wizja w tych
okolicznościach, była tak miła, że o mało się nie uśmiechnął, zimny pot oblewał
go za każdym razem na widok rany, zadanej przez Dziewięcioogoniastego.
Zostawiając resztę na barkach medic ninja, przycisnął usta do warg Temari i
wtłoczył w jej płuca dawkę tlenu. Była taka zimna, pozbawiona ciepła, którym
zawsze emanowała. Złączył dłonie, przycisnął je do mostka i zaczął rytmicznie
uciskać. Starał się, nie myśleć o tym, jak sztywne ciało dziewczyny, z
łatwością poddaje się jego sile, ani o ciągle powiększającej się kałuży krwi,
której brunatne plamy pokrywały jego skórę i rozdzierały serce. Skupił się na
liczeniu uciśnięć i wypatrywaniu oznak, czy organizm rannej, przyjmuje jego
pomoc. Sakura używała jakiegoś medycznego jutsu, by zatrzymać największe
krwawienie i wyleczyć wewnętrzne obrażenia.
-
Shikamaru – wychrypiała przez łzy. – Ona umiera. Jej serce ledwo bije. Nie
jestem w stanie…
-
Próbuj – warknął oschle. Nie miał zamiaru przyjąć do świadomości tych bzdur,
ona nie ma najmniejszego prawa odejść. Nie wybaczyłby, czegoś tak tchórzliwego,
tej pyskatej babie.
Zacisnął
zęby i mocniej nacisnął na pierś Sabaku.
-
Walcz, dziewczyno, no dalej, nie poddawaj się, Temari, nie teraz – zapiekło go
pod powiekami. Objął jej spokojną twarz obiema dłońmi, ścierając strużkę krwi
wypływającą z kącika warg, odgarnął niesforny kosmyk i spierzchniętymi ustami
ucałował zimne czoło. – Jestem przy tobie, skarbie, będzie dobrze. – Ani
drgnęła, łudził się, że da choć nikły znak życia, cokolwiek, co podniesie go na
duchu. Milczała jak zaklęta. – Wierzę w ciebie, kochanie, pokaż jaka jesteś
dzielna!
Powrócił
do przerwanej czynności. Zapomniał o wszystkim, wpatrywał się w jedyną, która nadawała jego życiu sens.
Niczym po największej katastrofie przychodzi
nieoczekiwana, zbawienna pomoc, tak i teraz, dwa, tajemnicze cienie, pojawiły
się z znikąd i ruszyły wprost na Kuramę. Dwa głosy stopiły się w jedno, a
powietrze wypełnił dźwięk przypominający śpiew tysiąca ptaków.
-
Fūton…Chidori… Rasenschuriken!!!
Pierwszy etap egzaminu trwał już dobre
dwadzieścia minut. Pod czujnym okiem egzaminatora, uczestnicy prezentowali
efekty ciężkiej pracy, jaką włożyli w wielogodzinny trud, zdobywania wiedzy,
na…papierze. Od lat, sposób wyłaniania domniemanych kandydatów na stopień
chunnina, wywoływał liczne kontrowersje i bardzo nietypowe reakcje. Wielu
młodym ninja spędzały sen z powiek opowieści starszych, doświadczonych kolegów.
Wytwory wybujałej wyobraźni podsycały i trzymały w ciągłej niepewności, aż do
dnia nieszczęsnej próby. Po przekroczeniu progu sali, otrzymaniu potrzebnych
artykułów i wyjaśnieniu zasad, dotychczasowe wątpliwości odchodziły w
zapomnienie. Zastępowała je chęć, zadania komuś szybkiej i bolesnej śmierci.
Koniec końców, po zapoznaniu się z zestawem pytań, wielu geninów, sądząc po ich
minach, chętnie stoczyłoby walkę z jednym z przerażających, wyimaginowanych
potworów, niż z wiedzą teoretyczną.
W tym roku schemat egzaminu uległ zmianie.
Rozporządzenie odnośnie organizacji i przebiegu wydała sama Starszyzna, która
zarządziła, podniesienie poprzeczki trudności, nie tylko teorii, ale również
praktyki. Orzeczenie spotkało się z ostrym i stanowczym sprzeciwem ze strony
Godaime. Za żadne skarby nie zgadzała się na zmianę regulaminu, szczególnie tuż,
po oficjalnym przekazaniu informacji innym Kage. Mogłoby to zostać odebrane
jako podstęp i próba sabotażu. Do późnej nocy, z pokoju w rezydencji Piątej,
rozlegały się odgłosy zażartej kłótni i tajemnicze huknięcia, jakby coś
twardego, raz po raz, uderzało o ścianę.
Narada trwała do wczesnego rana, po reakcji Tsunade widać było, że nie poszło
po jej myśli. Pierwsza wyskoczyła za drzwi, o mały włos, nie wyrywając ich z zawiasów i pognała korytarzem, klnąc i
wykrzykując co raz to nowsze i oryginalniejsze obelgi. Z relacji Shizune,
której zasnęło się pod drzwiami, wynikało, że jeszcze nigdy w życiu nie miała
do czynienia z tak wściekłą i wyprowadzoną z równowagi Hokage, nawet wtedy, gdy
przegrała pokaźną sumkę pieniędzy z jakimś napotkanym przypadkowo pijakiem,
Na
następny dzień ogłoszono wynik toczonych rozmów. Także Rada Jouninów nie kryła
niezadowolenia i przyjęła nową wiadomość podobnie jak ich władczyni. Nie było
na sali chociaż jednego głosu popierający te brednie. Przy napiętej atmosferze
i ponurych obliczach ogłoszono, co następuje. Bez zmian pozostały trzy etapy
egzaminu, wszystkie zmagania rozpoczynał sprawdzian z wiedzy i umiejętności teoretycznych. Równo
za tydzień, od pierwszej próby, miała odbyć się druga, na arenie walk. Wygrane
pojedynki, między losowo wyłonionymi zawodnikami, decydowały, kto przejdzie do
finałowej rundy. Ostatni sprawdzian rozpoczynał się w ten sam dzień i trwał
trzy dni. Tylko najsilniejsi i najwytrwalsi, zdaniem ,,Spróchnialców’’ nadawali
się, choć do posmakowania wyższego poziomu ninja (nie zawsze go uzyskując) i
zmierzenia się z Lasem Śmierci. Rada jasno
pokazała, czego oczekuje od uczestników – samodzielności działania i
umiejętności przetrwania w trudnych warunkach. Tsunade wiedziała swoje,
Emerytom mało było rozrywki i zapewne liczą na widowisko. Nie chciała wcielenia
tego planu w życie, bo po prostu bała się o niedoświadczonych dzieciaków. To
ich pierwsze, poważne działanie na własną rękę, zdani wyłącznie na siebie ,
zmęczeni, a nawet ranni, po spotkaniu arenowym wysłani prosto w paszczę
niebezpieczeństw – spójrzmy prawdzie w oczy – nie mają szans na przeżycie, a
jeśli tak, to bardzo znikome. Zwłoki chciały przerobić Konohę na Mgłę, a z
ludzi zrobić prawdziwe maszyny do zabijania. Przebiegłe bestie, aż za dobrze
wiedziały, na czym polega wojna psychologiczna, której tak chętnie chciały
poddać młodych. Gdyby nie te ich bezsensowne pieprzenie, ach, mieli ją na
haku…Nie miała wyboru, tak długo jak żyli, panujący Hokage musiał przejmować
się ich idiotycznymi wymysłami. Cieszyła się, że udało się jej przynajmniej
postawić na swoim, by zwiększyć ochronę i patrol w lesie. Tylko wzmożona
czujność mogła dopomóc tym biedakom, w dobrnięciu żywym do końca tego
szaleństwa. Działanie Starych Pończoch było pozbawione jakkolwiek sensu, nie potrafiła
przejrzeć i dojść do sedna, o co chodzi. Była pewna jednego. Jeśli ta szopka
okaże się jakimś cholernym podstępem, pokaże wtedy, co oznacza mieć za wroga
spadkobiercę rodu Senju.
Hanabi zajmowała ostatnią ławkę, co, jak
stwierdziła, okazało się świetną strategią, bo teraz bez żadnych przeszkód,
mogła obserwować swoich przyszłych rywali. Widok całego towarzystwa, usilnie
próbującego skłonić szare komórki do współpracy, był nader zajmujący i zabawny.
Ale nie o to chodziło, miała zamiar przestudiować już na samym początku każdego
potencjalnego przeciwnika i zwiększyć swoje szanse do maksimum. Nie znała imion
tych ludzi, nie zdążyła nikogo poznać, kojarzyła jednego z nich – bruneta z
krzykliwą fryzurą, goglami, w dziwacznym stroju, którego nieodłączny element
stanowił szalik. O ile się nie myliła, to Konohamaru Sarutobi, wnuk Trzeciego,
znała go z opowieści Naruto. Jedyną, pożyteczną informacją, jaką dowiedziała
się na jego temat, to to, że opanował technikę Rasengan i druga, zdobyta przed
chwilą: solidarnie dzielił upośledzenie umysłowe wraz z Uzumaki’m. Ciekawe, czy
zdaje sobie sprawę z tego, że każdy wyraźnie widzi jak ściąga od dziewczyny z
Suny. Chyba był święcie przekonany o umiejętnym ukrywaniu tego faktu i nie
zwracał najmniejszej uwagi na rozbawienie spowodowane jego naiwnością. Teraz
już większa część sztabu nadzorującego, przypatrywała mu się z ciekawością.
Iruka ze swojego miejsca przesyłał mu dyskretnie ostrzegające znaki, ale
Konohamaru miał głęboko gdzieś dziwne chrząknięcia i grymasy nauczyciela, nie
przejmował się nawet imitacją duszenia, które widocznie czekało go z rąk
mentora. Nikt jednak nie przejawiał widocznych chęci zdyskwalifikowania
delikwenta. Sarutobi posługiwał się ninjutsu i słabo opanowanym taijutsu.
Zastanawiała się nad specjalnościami innych. Współtowarzysze Konohamaru nie
wyglądali na kogoś, kto dobrze walczy, przeciwnie, sprawiali wrażenie Idealnie
Grzecznych Dzieci, w dodatku Mózgowców, szczególnie chłopak. Brunetka z Piasku
obdarowywała wszystko lękliwym spojrzeniem i kuliła się na krześle. Hyuuga
zastanawiała się, czy z natury jest nieśmiała, czy to jakiś podstęp. Chłopaków
z Wiatru na pierwszy rzut oka, określiłaby jako niezłych kręciarzy i
nieodłącznego duetu do żartów, kogoś jej przypominali. Pozostali to troje ze
Skały, Wody i Chmury. Wszyscy mieli swoje drużyny, bliskich ludzi. ,,Oprócz mnie’’ – pomyślała z goryczą.
Och, no tak. Zapomniała o mrocznym chłopaku, siedzącym po przeciwległej stronie
sali, oddalonego od jej ławki, czterema innymi. Do tej pory nie zwróciła na
niego uwagi, a przecież facet wprost rzucał
się w oczy. Przegapiła go, no cóż, pozwoliła sobie dokładnie zlustrować
postać nieznajomego. Czarny strój, zmierzwione, czarne włosy, czarna katana.
Bardziej złowieszczym być się nie da. Gdyby przemówił słodkim głosikiem,
zrozumiałaby, że nadrabia stylem, choć to mało prawdopodobne. On promieniował
aurą cichej grozy. Ze zdziwieniem stwierdziła brak opaski ze znakiem wioski.
Dziwne. Nie dostrzegała jego oczu, ale mogła założyć się, że jest znudzony i
trochę jakby urażony. Nie dziwiła mu się. Ona sama nie dostrzegała w tych
geninach większego zagrożenia, z wyjątkiem Przystojnego Obcego. Patrząc,
odnosiła wrażenie, że widzi kandydatów na błaznów, filozofów, delikatne
laleczki i na wszelkie dostępne zawody, kategorycznie pomijając ninja. Nie mogła
pojąc jakim cudem, większość z nich znalazła się w tej sali. To przecież
śmieszne, oni nawet nie traktowali egzaminu poważnie. Nie, żeby uważała się za
najlepszą, ale oczekiwała czegoś więcej . Spodziewała, zmierzyć się z
silniejszym od siebie przeciwnikiem, by sprawdzić własne umiejętności. W tym
momencie, przemawiała przez nią wrodzona duma i pycha szlacheckiego rodu.
Chciała wystawić się na próbę i przekonać się, ile jest warta. W pozostałych
próbach oczekiwała wysokiego poziomu trudności.
Skończyła
rozwiązywać test, nie był wcale trudny. Odłożyła pióro, zdumiona,
zarejestrowała taki sam ruch po swojej prawej. Mierziło ją, by użyć Byakugana i
odczytać cokolwiek z tego gościa, ale nie chciała zdradzać talentów na samym
starcie i bała się wywalenia za drzwi. Zignorowała to i wyjrzała przez
pobliskie okno, na zalany południowym słońcem, park. Od blisko miesiąca nie
zdarzały się takie dni jak ten, tchnięty ostatnim oddechem lata. Koniec
sierpnia zwiastował rychłe nadejście jesieni, przynosząc do Konohy chłód i
słotę. Miło znów było poczuć przyjemne ciepło.
Zamyśliła
się. Dopiero teraz zastanawiała się, co będzie dalej. Jeśli zdobędzie stopień
chunnina, jaką ma wybrać drogę, zakładając, że wcieli swój plan w życie. Na
pewno zostanie jounninem, może wstąpi do ANBU? Lubi dreszcz emocji i trudne
wyzwania. Kiba także ubiegał się o przyjęcie do Jednostki Specjalnej. Z siłą,
jaką dysponował, miał ogromne szanse na znalezienie się w ich szeregach. To
wyłącznie kwestia czasu. Posmutniała na samą myśl o Inuzuce. Tak dawno z nim
nie rozmawiała, ba, nie mogła nawet zobaczyć go na oczy. Od czasu wydania
oficjalnego zakazu, pilnowali jej jak więźnia w wyjątkowo restrykcyjnym
więzieniu. Żyła normalnie, o ile można ,,normalnym’’
nazwać cały jej popaprany Świat i prawa nim rządzące, och, i dom rodzinny
traktujący ją, jak cenny ochłap mięsa. Czuła się wyjątkowo podle i samotnie.
Najbardziej zaufani, ci, których uważała za przyjaciół, zachęceni sowitą
nagrodą, ochoczo zgłosili się na prywatnych szpiegów, donosząc pracodawcy o
każdym kroku jego córki. Nie mogła z nikim porozmawiać bez obawy, że jej
tajemnice powędrują prosto do gabinetu rodzica. Oparcie znalazła wyłącznie w
siostrze i kuzynie, ale gdy ich potrzebowała, jakimś dziwnym trafem, otrzymywali
jakąś ważną misję. I wyruszali. Wiedziała, czyja to sprawka. Nie pokazywała
jednak, jak bardzo boli ją to, że nie może z nikim porozmawiać. Ukrywała żal
głęboko w sercu pod maską obojętności i skupiała się na treningach. Hiashi
chciał ją chyba wykończyć. Non stop, bez wytchnienia, zamęczał Hanabi walkami.
Sparingi tak ją wykańczały, że wieczorem padała na łózko na wpół żywa, obolała
i w paskudnym nastroju. Odbiło się to na jej zdrowiu, wychudła, ciało miała
podrapane, pokryte sińcami, również dawna kontuzja nogi, co raz bardziej dawała
o sobie znać. Przyzwyczajona do trudów, nie uskarżała się, cierpliwie czekała.
Nie było mowy o wymknięciu, ani o ucieczce, niekiedy zdesperowana do takiego
stopnia, zastanawiała się, w jaki sposób może donieść Tsunade o swoim
beznadziejnym położeniu. Kage zazwyczaj nie mieli pojęcia o sytuacji panującej w
wyższych sferach. Szlachta stanowiła odrębność i ustanawiała własne principia,
władca wioski z reguły bardzo rzadko wtrącał się do ich polityki, chyba że
stanowiła zagrożenie buntu, czy wojny domowej. Godaime jest ostrożna, nie
zaryzykuje dobra mieszkańców dla niej samej. Kiba także nie przyjdzie z pomocą.
Nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez samolubność wpakowałaby go w kłopoty. Kilka
razy słyszała, że Inuzuca zawitał w rezydencji Hyuuga, pytał o nią. Zbywany
kłamstwami i niepochlebnymi określeniami na własny temat z ust gospodarza,
odchodził. Kiba domyślał się, co ją spotkało, wiedziała to, miała nadzieję, że
o niej nie zapomni. Chociaż nie znali się długo, znalazła w nim prawdziwego
przyjaciela. Tak mocno za nim tęskniła.
Westchnęła.
Między drzewami zamigotał jakiś cień. Była niemal pewna, że to któryś z jej
prześladowców, tylko czyhają, jakby za mało ją dręczyli. Ogłoszono koniec
egzaminu. Wyszła, ze świadomością bliskiej obecności, ojca, który poprowadzi ją
ulicami Konohy wprost ku rodzinnej klatki. Do samego końca była obserwowana
przez parę czujnych oczu.
Gdy zgrzyt przyrdzewiałych sprężyn
wiekowego zegara, wybił ostatni rytm, dobrze mu znanej melodii, w szpitalnych murach
zagościła błoga cisza. Właśnie dobiegła końca godzina odwiedzin, dotychczasowy
gwar rozmów ucichł, a zatłoczone korytarze opustoszały. Pielęgniarki ruszyły,
do doskonale znanych sobie zajęć, nieustanny, charakterystyczny dźwięk,
zetknięcia się szpilki z wypucowanymi kafelkami, niemiłosiernie drażnił ucho.
Grasowały tabunami, od jednej sali do drugiej, co chwila, bez najmniejszego
ostrzeżenia, wparowując do którejś z nich. Ich wybór z całą pewnością nie był
przypadkowy, gdyż z każdych otworzonych drzwi, wypadali na zewnątrz ostatni
maruderzy, w większości, młodzi chłopcy. Pojawienie się na horyzoncie zgrabnego
ciała, wbitego w biały, skąpy fartuszek, wywoływał u nich zbiorowy atak paniki.
Pod presją bardzo wymownego, wręcz przerażającego uśmiechu, wycofywali się
chyłkiem, po czym gnali na złamanie karku do zbawiennego wyjścia. Świdrowani
przez parę czujnych oczu, nie mieli odwagi zerknąć do tyłu. Prawdopodobnie nie
była to ich pierwsza przygoda z młodymi sanitariuszkami, a po dziwacznej reakcji
można się domyślać, że dotychczasowe spotkania nie należały do
najprzyjemniejszych.
Przez
ten czas żadna z nich, ani razu, nie zwróciła najmniejszej uwagi na chłopaka
siedzącego samotnie, na jednym z licznych, plastikowych krzesełek. W swoim
fachu nie potrafiły zdzierżyć, że ktoś nie stosuje się do ustalonych reguł i
przebywa na terenie ich pracy o takiej porze. Nawet jeśli jest pod specjalnymi
rozkazami samej Hokage. Najgorsze było to, że nadzwyczajne przypadki i władza,
miała głęboko gdzieś ich, jakże znaczące zdanie. Nie znosiły wyjątków i
ustępstw, toteż ostentacyjnie omijały go, złośliwie zwalniając przy nim kroku i energiczniej stukając obcasami. Gdy
uświadomiły sobie, że ich jawne zachowanie, pełne oburzenia dla przyjętej przez
niego postawy, nic nie wskóra, poddały się. Zarzucając pasmami włosów,
odchodziły do służbówek z dumnie podniesioną głową i wielce obrażoną miną.
Muzyka: Our Farewell - Within Temptation (http://www.youtube.com/watch?v=h5EAFh8uWnk), najlepiej do
końca
Od walki z Kyuubi’m, aż do
teraz, spędził nieprzerwanie osiem godzin na szpitalnym korytarzu. Mimo że nic
nie ciągnie się w nieskończoność, każda miniona minuta, od wydarzeń z poranka,
zdawała się dla Shikamaru, trwać wiecznie. W życiu nie spotkało go nic
trudniejszego i okropniejszego. Oczekiwanie w ciągłym napięciu i domysłach
sprawiały, że czuł się niesamowicie zagubiony i bezradny. Nienawidził takich
sytuacji, przerażających chwil, w których rozgrywała się walka najbliższych
jego sercu, a szala życia przechylała się raz w jedną, raz w druga stronę.
Strategia i inteligencja ustępowały w tym miejscu, uczuciom i podszeptom serca.
Na nic zdawał się zdrowy rozsądek i trzeźwość myślenia, gdy ostatnia linia
obrony wyczerpanego umysłu, padła, mur, którego cienka warstwa, broniła go
przed całkowitym zwątpieniem, uległa działaniom wyobraźni i podsuwanym przez
nią przerażającym wizjom. Nie chciał dalej cierpieć, ból jaki odczuwał, nie
równał się z niczym innym, był nie do zniesienia. Wolałby, żeby zwaliła się nań
cała potęga lawiny, a nie, jak na przekór, dotknął go jedynie mały kamyczek,
umiejscowił się w dogodnym miejscu i niemiłosiernie kuł, powodując bezdech i
szczypiące pod powiekami, łzy. Niemożność zapanowania nad sobą i uczucie paniki,
przeradzały się w chęć, pogrążenia się w nicości, chęć, która stawała się coraz
silniejsza. Momentami, jakby nie chcąc dopuścić do świadomości tego, co
najstraszniejsze i niewypowiedziany lęk przed pustką, sprawiały, że chwytał się,
niczym tonący brzytwy, resztkami sił ostatniej nadziei. Musiał przyznać, że
jakaś jego mała cząstka, ta wątlejsza i słabsza, pragnąca rychłego upadku
człowieka, poddała się, całkowicie kapitulując. Być może miała w tym krztynę
racji; typowa chłodna racjonalistka. Nie zamierzał jednak wnikać w filozoficzne
pierdoły rządzące Światem, może kiedyś, dawno temu, nie mogąc się powstrzymać,
zacząłby analizować ze stoickim sposobem wszystkie alternatywy, rządzące bytem,
ale nie dzisiaj. Nie teraz, gdy stał się zupełnie innym człowiekiem, jak
przystoi na wielkie uczucie, zupełnie szalonym i nieobliczalnym. Zdobył się na
lekki uśmiech, a wspomnienia z Yūyake, zdawały się blednąc pod siłą,
napływającego z głębi serca, światła. Jego jaśniejący blask rozpościerał się,
otulając zmęczone ciało i umysł powłoczką miłego ciepła. Niewyraźne, odległe
barwy i odcienie nabierały z czasem wyrazistych kształtów, przekształcając się
w konkretne wizje. Ciemność, jaką wyłącznie dostrzegał przed sobą, ani trochę
nie była przerażająca, bo czyż dobrze znany mu złocisty kolor może okazać się
czymś złym? Z pewnością nie. Albo ten zniewalający uśmiech, w większości szyderczy
i ironiczny, ależ jaki cudowny, najpiękniejszy! To on wskazywał mu drogę,
rozpraszał monotoniczność szarego poranka i czynił każdy dzień wyjątkowym i
szczęśliwszym od poprzedniego. Z kolei oczy…nigdy takich nie spotkał;
zwierciadlane odbicie duszy. Odtąd, już na zawsze, chciał dostrzegać w nich
miłość i radość. Nie zniósłby powtórnie widoku gasnącej, przepełnionej
niezawinionym cierpieniem, zieleni. Ona sama w sobie, we własnym jestestwie,
była czymś zupełnie nieosiągalnym, wręcz mistycznym.
Jeszcze
parę lat temu wstecz, niechybne wyśmiałby kogoś, kto ośmieliłby orzec, że
oszaleje na punkcie Sabaku. Oszaleć niechybne mógł, wyłącznie przez jej
charakterek. Przenigdy nie spotkał tak wrzaskliwej, krnąbrnej, wyszczekanej,
upierdliwej i denerwującej dziewuchy jak ona. Zero pokory, ogłady, niewieściego
wstydu, czy też dyscypliny, do tego dodać ognisty temperament w jednym, tak
kłopotliwym stworzeniu, od samego początku zwiastowały kłopoty, a tym samym
rychły upadek poukładanego i spokojnego żywota Shikamaru. W niczym się nie
pomylił. Znajomość z blondynką okazała się istną szkołą przetrwania, krętą
drogą, z licznymi przeszkodami i co raz to nowszymi wyzwaniami. A także
regularną kontrolą rozciągliwości i podatności na gwałtowne bodźce, jego nerwów,
którym mimo starań, nie udawało się sprostać inspekcji. W przebywaniu z nią, granica
wytrzymałości niebezpiecznie topniała, osiągając poziom szczególnie zirytowany.
Zdarzało się, że miał dosyć jej obecności, ale z czasem przyzwyczaił się , a
ona stała się dla niego, jak powietrze, niezbędna do życia. Przewrotność losu
bywa śmieszna i zaskakująca.
Nagły hałas wybudził go z letargu w
jakim się znalazł. Shikamaru podniósł, dotychczas ukrytą w dłoniach, twarz.
Starając się zignorować brunatne plamy na skórze, skierował uwagę na korytarz
prowadzący z głównego holu. Ktoś pospiesznie zmierzał w jego kierunku, sądząc
po odgłosie kroków, dzielił go ostatni zakręt przed poznaniem tożsamości
gościa. Ledwie zdążył otrzeć oczy, gdy w oddali pojawiła się sylwetka Hokage.
Wstał, czując metaliczny posmak na ustach i nieznośnie kołatnie serca, gdzieś w
okolicy gardła. Przezwyciężając zawroty głowy, ruszył naprzeciw. Z samej miny
kobiety, domyślił się od razu, że sytuacja nie ma się za kolorowo. Z tego
wszystkiego zapomniał jak się mówi. Odetchnął głęboko, by nie zapiszczeć
dźwięcznym sopranem, otworzył usta i szybko je zamknął. Nie potrafił wykrzesać
choćby pojedynczego słówka, posłał nieme pytanie, modląc się o zrozumienie ze
strony Piątej.
Zrozumiała:
pominąwszy, za co był jej dozgonnie wdzięczny, ckliwe i pocieszające lekarskie
dyrdymały, przeszła na poczekaniu, jak się ma cała sprawa.
-
Temari jest w śpiączce – zamarł. Czy kiedykolwiek mieliście wrażenie, że cały
wasz Świat, legł w gruzach w niespełna minucie? Dotychczasowa sielanka zmienia
się w horror, w którym jesteście zmuszeni, odgrywać jedną z pierwszoplanowych
ról. Jeśli tak, stan Shikamaru, nie jest wam obcy. Kilka słów odwróciło jego
Świat o 180 stopni. – Walka z Kyuubi’m okazała się wyzwaniem ponad jej
nadwątlone siły. Podczas upadku doznała ogólnych urazów ciała, licznych złamań
i krwotoku wewnętrznego, wyleczyłyśmy je bez większych problemów, bez ryzyka
dla zdrowia. Stan Temari, bez wątpienia, spowodowało w większości, wtargnięcie
chakry Lisa do jej organizmu i prawie całkowite zniszczenie Bramy Otwarcia i
Bramy Leczenia. Obie znajdują się w mózgu i nie wykluczone, że zapoczątkowały
stan nieświadomości. Jej własna duchowa siła stopniowo topnieje, zanikając,
zastępowana jest cząsteczkami Dziewięcioogoniastego. Nie znam sposobu na przywrócenie
tego stanu do normalności. Coś blokuje dostęp do jej własnego źródła energii,
bardzo możliwe, że przyczyniła się do tego obecność Yūyake.
-
Co ma do tego kilka skopconych drzew? – Warknął.
-
Bardzo dużo. Do tej pory to właśnie te drzewa służyły za dom dla skrzywdzonych
dusz. Po jego zniszczeniu, możliwe, że nie mając się gdzie podziać, skazane na
tułaczkę duchy, postanowiły zemścić się za podwójną niedolę. Nie mamy tutaj z
niczym innym do czynienia, jak z samą Naturą, a wiedz, że jej władza wykracza
po za nasze granice. Przypuszczam, że duchy obrały za cel najsłabszych z
dostępnych im ludzi; Temari i Naruto – ranni i osłabieni widocznie byli
najwygodniejszym wyjściem. Animusze nie dysponują wystarczającą mocą, by
uczynić jakąkolwiek krzywdę zdrowemu człowiekowi. Potrzebują zranionej i delikatnej
psychiki, tylko tak są w stanie, nagiąć czyjąś wolę do swojej własnej. Tutaj
mamy odpowiedź, dlaczego shinobi, którzy zapędzili się do Yūyake, umierali Gnał
ich tam podświadomy obłęd – Tsunade zmarszczyła brwi i kontynuowała dalej,
starannie dobierając słowa do myśli. – Naruto zawsze mocno przeżywał każdą
utratę kontroli nad demonem… 6 ogonów i atak na przyjaciół na raz, nic
dziwnego, ale Temari? To dziewczyna o niezachwianej, twardej, niezwykle silnej
psychice. Z pewnością nie należy do tych, którzy zginają pokornie kark i
upadają na kolana przed pierwszym lepszym przeciwnikiem. W końcu sam to wiesz
najlepiej… Co mnie nieustannie dręczy to powód ,,dlaczego ona’’? Po
przemyśleniu, dochodzę do wniosku… Być może, a z całą pewnością nie jest
wykluczone, że Temari, wybierając się na misje, już wtedy…było z nią coś nie
tak. Nie mam pojęcia co, jednak nie spocznę, dopóki nie dowiem się, w czym
rzecz. Shikamaru? – Spojrzał na nią całkowicie zamroczony. – To ty z nas wszystkich
masz z nią najlepsze i najbliższe stosunki….
Nie
dał jej dokończył.
-
Cholera jasna! – Walnął z całą wściekłością, na jaką było go stać, w najbliższą
ścianę. Jak na zawołanie, ze służbówek, wychyliły nosy, dwie, czarnowłose pielęgniarki.
Rozglądnęły się ciekawie, w poszukiwaniu źródła rozmowy i hałasu. Wystarczyło
jedno machnięcie ręki Piątej, a czmychnęły z powrotem za drzwi. – Wiedziałem,
że się to źle skończy! Niech to szlag! Uparła się, ani myślała ustąpić! A ja
byłem na tyle głupi i uwierzyłem w jej kłamstwa!
Spojrzała
na niego niezrozumiale.
-
Co masz na myśli?
-
WIDZIAŁEM na własne oczy, że coś ją dręczyło, nie była sobą i – przerwał,
uznawszy za zbędne opisywanie wyglądu Sabaku, skupił się na czymś, czym zamartwiał
się od początku, a co mogło mieć wpływ na zachowanie Temari. – Wieczorem, przed
misją, kiedy nie chciałem dopuścić jej do wyprawy - znów zawiesił na chwilę
głos – Temari już przez jakiś czas, śnił się ten sam sen, wystraszył ją.
Koszmar o Piekielnym Oku – bacznie obserwował reakcję Tsunade. Gdy tylko to
powiedział, twarz kobiety stężała, dłonie zacisnęła w pięści, aż uwidoczniła
się na nich siateczka naczyń krwionośnych, a oczy rozjarzył dziwny błysk,
milczała. Ze zdziwieniem odnotował brak pytania, skąd wie o temacie Tabu. –
Godaime? – Zwrócił na siebie uwagę. – Czy to może mieć jakiś związek z chorobą
Temari?
-
Nie sądzę – odpowiedziała zamyślona. – Z drugiej strony nie możemy tego
bagatelizować. Oboje doskonale zdajemy sprawę, że sny shinobi są odbiciem
przyszłości. Być może Temari ujrzała jakiś przesmyk, tego co ją czeka, albo nas
wszystkich – dodała. – Jednak to nieodpowiedni moment na gdybanie, to problem
na późniejsze zaprzątanie głowy.
-
Mogą ją zobaczyć? – Zapytał.
-
Myślę, że nawet powinieneś – uśmiechnęła się blado.
Poprowadziła
go na pierwsze piętro, po drodze szczegółowiej, przedstawiając historię choroby
swojej pacjentki.
-
Temari zapadła w śpiączkę zaraz po ukończeniu operacji. Jej mózg pracuje bez
zarzutów, mimo otrzymaniu największych obrażeń. Bicie serca jest nadal
nierównomierne, w ciągu obserwacji następował całkowity jego bezruch. Dzięki
szybkiej reanimacji, zdołaliśmy przywrócić mu czynności życiowe, są słabe, ale
stabilne. Nie będę ukrywać, to przypadek wyjątkowo krytyczny. W tej chwili
rokowania na przeżycie wynoszą poniżej 20%, nie poddamy się jednak i będziemy
walczyć, żeby ją z tego wyciągnąć. Shikamaru, śpiączka niesie ze sobą, w wielu
przypadkach, śmierć, musisz być tego świadomy. Nawet jeśli pacjent wybudza się,
często nie odzyskuje dawnej sprawności. Nie chcę byś stracił wiarę, ale
żywienie się nie potrzebną nadzieją, nie zawsze jest dobre. Moim obowiązkiem
jest przedstawić czarne ,co czarne, a białe, co białe – zamyśliła się. - Niebywałe, by osoba znajdująca się w
głębokiej śpiączce, natychmiast przeszła w stan wegetatywny. Może w taki sposób,
Temari, daje nam do zrozumienia, że musi odpocząć i zregenerować. – Weszli na
schody. – Wszystko zależy od niej samej, a my możemy jedynie pomóc i czekać,
ufając, że jej duch okaże się silniejszy od ciała. – Otworzyła przed nim drzwi
(nawet nie zauważył, kiedy dotarli na miejsce), ustępując w bok. Wszedł
niepewnie do środka. Hokage złapała go za ramię. – Mów do niej, Shikamaru, bądź
przy niej. Czasami obecność kogoś bliskiego jest najlepszym lekarstwem i
potrafi zdziałać cuda – ostatni raz spojrzał na przełożoną i skinął głową.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem.
Sala prezentowała się jak w każdym szpitalu,
krótko mówiąc, wspaniale spełniała powierzone jej zadanie, przygnębiając i
izolując pacjentów, oraz wszystkich przekraczających te progi. Jej wystrój
stanowiła w większości specjalistyczna aparatura do intensywnej terapii,
wydająca osobliwe pikanie, i mnóstwo kabelków. Łóżko zajmowało honorowe
stanowisko, otoczone całym tym ustrojstwem. Powoli skierował do niego kroki,
obawiając się widoku, jaki zaraz ujrzy.
Spoczywała
na posłaniu bezruchu. Była śmiertelnie blada, z posiniałymi ustami, gdyby nie
zapewnienie Tsunade i drgającej kreseczki na monitoringu, że jej serce wciąż
bije, pomyślałby, że utracił ją na zawsze. Patrząc na jej nieruchomą twarz,
odnosił wrażenie, że jest pogrążona w głębokim śnie, gdzie spotykają ją same
przyjemne rzeczy i lada moment wybudzi się, i obdarzy go ciętą ripostą. Tak,
jeśli jest na tym Świecie jakakolwiek sprawiedliwość, to nie może dziać się naprawdę.
Delikatnie
pochwycił rękę dziewczyny, była taka krucha i zimna w dotyku. Zamknął ją w
swoich dłoniach, starając się opanować nasilające się drżenie w piersiach,
przycisnął ją do ust.
-
Nie możesz mnie opuścić… Wyzdrowiejesz… I już do końca będziemy razem…
Proszę… Obudź się… Mój skarbie… Moje
serce… Mój Królu…
Gęste opary przysłoniły dachy i
wierzchołki drzew. Wioska sprawiała wrażenie całkowicie wymarłej i opuszczonej,
pogrążonej w żałobie. Zalane mdłym światłem latarni, ulice, świeciły pustkami. Noc,
mimo ponurej aury, była cicha i spokojna, przyniosła oczekiwaną ulgę. Troski
dnia spływały w strugach deszczu. Konoha, jakby łącząc się w cierpieniu swych dzieci, razem z nimi
opłakiwała ich smutki i żale.
Tsunade
kierowała się w stronę Głównej Biblioteki, potrzebowała zasięgnąć rady dawnych
uczonych. Musiała znaleźć sposób na uleczenie Temari i Naruto. Jej wiedza i
umiejętności po raz pierwszy, okazały się niewystarczające. Czuła się strasznie
sfrustrowana, że po tylu latach znalazło się coś, co ją niezmiernie zaskoczyło.
Jak widać, człowiek uczy się przez całe życie i to, gdy przyjdzie czas próby,
okazuje się niewystarczające. Zastanawiała się nad tym, co usłyszała od Nary.
Piekielne Oko. Co za przekleństwo ściągnął na siebie Kraj Ognia, co za fatum
przygnało w te granice imię demona. Jak to możliwe? Czy odejście Itachi’ego nie
miało zażegnać kłopotu raz na zawsze?
Silniejszy
podmuch wiatru załopotał wściekle połami płaszcza Hokage. Wiedziona niemiłym
przeczuciem, odwróciła się w kierunku budynku szpitalnego. Nic się nie
zmieniło, przynajmniej na zewnątrz. Mogła jednak przysiąc, że przed chwilą,
kątem oka widziała coś dziwnego. Może to tylko zmęczenie daje o sobie znać? W
końcu, po nieprzespanej nocy, pół dnia, przestała przy stole operacyjnym. Warto
byłoby odwiedzić dawno zapomnianą sypialnię z wielkim, miękkim łóżkiem, ale to
później, teraz musi zajrzeć do kilku ksiąg.
Gdyby
los chciał, a Tsunade zaczekałaby parę minut, dostrzegłaby otwarte okno i cień,
wkradający się wprost do sali Naruto.
Balansował na krawędzi świadomości, a
ciemności piętrzącej się tuż pod jego stopami. Wysoka temperatura sprawiała, że
majaczył i widział niestworzone rzeczy. Nie pomagały wszelkiego rodzaju
specyfiki, czy specjalistyczne zioła. Pokryty kropelkami potu, dygotał na całym
ciele, mimo grubych koców, którymi był szczelnie okryty. Na domiar złego,
rozochocony niedawnym zwycięstwem, Kyuubi bez przerwy dawał o sobie znać. Walka
z gorączką niesamowicie go osłabiła, nie miał sił, ani chęci, by stłumić wolę
potwora. Liczył na termin ważności pieczęci i dodatkowej ochrony, jaką otoczyła
go Godaime.
Albo
mu się wydawało, albo okno samo się otworzyło, nagle zrobiło się przejmująco
zimno. Uniósł niemrawo ociężałe powieki i rozglądnął się, na tyle, na ile
pozwalała mu na to opuchlizna. Księżyc przebił się właśnie przez ciężkie zwały
chmur. Jego zimny blask oświetlił pokój i stojącą nad jego łóżkiem,
zakapturzoną postać. Obcy wyciągnął spod płaszcza srebrny sztylet. Naruto nie
wiedział, czy dzieje się to naprawdę i czy szyderczy śmiech Kuramy nie jest
czasem złudzeniem.
-
Wybacz – usłyszał.
Ostrze
zamigotało i przezroczysta stal pokryła się czerwienią. Ostanie co ujrzał, to
pełnia. Piękna, jak nigdy dotąd. Przyszło mu na myśl, że w chwili śmierci,
człowiek spogląda na otaczający go Świat zupełnie inaczej, niż dotychczas. Może
dopiero wtedy, uświadamia sobie, że już nigdy nie powróci i dostrzega piękno,
jakiego nie widział, budząc się każdego ranka. Zamknął oczy z nadzieją, że
gdziekolwiek otworzy je kolejnego dnia, znajdzie się w miejscu pozbawionym
wojen i cierpienia.
Koniec części
I
Dobra, zacznę od tego, że nie spodziewałam się notki od ciebie. Myślałam, że przepadłaś, ale cóż... jesteś :)
OdpowiedzUsuńHm... ShikaTema i Hanabi to to co lubię. Zdecydowanie.Już widzę jak Inuzuka przygląda jej się podczas egzaminu ^^
A propos rickriordan.pl! Tworzę tam od trzech (z dwuletnią przerwą xD) lat :P Zdradzisz mi swój nick ;>
Temari w szpitalu, Shikamaru płacze, Naruto się zmienia, Tsunade myśli. Tak, tego zdecydowanie nie oczekiwałam xD
pozdrawiam i czekam na jakąkolwiek notkę :)
Ps: Zapraszam na mój nowy blog o ShikaTema: httl://troublesome-girl.blogspot.com/
Tzn. мιкι, jeszcze to na razie moje plany odnośnie Riordana, nie mam jeszcze tam konta, myślę, że założę je, gdy będę miała już pierwszy rozdział nadający się do publikacji, ale nick raczej nie ulegnie wielkiej zmianie, pozostanę Szafirowatą:)
OdpowiedzUsuńŁał! Końcówka wyszła ci bezsprzecznie genialnie. Mam tylko nadzieję, że nie stanie się to, o czym myślę. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się że to Sasuke chce zabić Naruto. No ale on chyba nie jest już zły..? Za dużo Shippuudena ostatnio, ciągle nie mogę go skończyć :D
OdpowiedzUsuńShikaTema jest boskie, wierzę w uzdrawiającą moc słów Shikamaru i wierzę że Temari się obudzi - musi w końcu wyjaśnić, czemu wtedy nie odwzajemniła pocałunku.
Bloga zaczęłam i skończyłam dzisiaj, pieprzyć polski :D Jestem pod wrażeniem twojego talentu i pomysłów, nie waż się kończyć tego bloga, a na pewno nie na tym momencie! :)
Życzę ci mnóstwa weny i wolnego czasu (bo to chyba jest najważniejsze) :*
Proszę Cie. Dokończ tą historie. Szukałem jakiegoś fajnego bloga o Shikamaru i po kilku kliknięciach odnalazłem twój blog. Gdzie każdy wpis był genialny. Masz talent dziewczyno i dziel się nim z nami czytelnikami :D Mam szczerą nadzieje, że nadal będziesz pisała, bo się chyba załamie jak nie poznam końca.
OdpowiedzUsuńBBBBBBBBBBBBBBBBbłagam dokończ to co zaczełaś. Co jakiś czas zaglądałam czy może nie pojawiła się notka i już straciłam nadzieje a tu... NARESZCIE mogłam przeczytać zniewalającą historię z pod twej utalentowanej ręki ale żeby przeczytać ten rozdział najpierw przeczytałam od początku wczoraj zaczełam , a dziś skończyłam (musiałam to zrobić by przypomnieć sobie tą historie szczegołowo i wczuć się w akcje).Jesteś wspaniała i powinnaś dzielić się darem z innymi. życze zdrowia weny i oczywiście dużżżżżżżo czasu wolnego bez którego się nie obejdzie :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńjak ja się cieszę z rozdziału tutaj... wspaniały... Kyuubi zawładną blondynem... ciekawi mnie kto pojawił się w sali gdzie leży Naruto, podejrzewam Shikamaru, ale czy byłby do tego zdolny... ale, ale mam też wrażenie, że to ma coś wspólnego z Kuramą, ciekawi mnie ten tajemniczy osobnik na egzaminie, teraz za bardzo nie pamiętam, tyle miesięcy upłynęło (muszę przeczytać w wolnej chwili od początku), ale czyżby to był Sasuke...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Dziewczyno Ty to masz talent do pisania. Twoje posty czyta się jednym tchem. Opisy walk, scen romantico, nawet te dotyczące otoczenia.. Wszystko się czyta z zapartym tchem chcąc się dowiedzieć co będzie dalej, co się zaraz ma wydarzyć, jak to się skończy. A Ty rozkręcasz temat, sprawiasz, że czytamy posta z nadzieją, że w końcu dowiemy się co będzie się działo i.. CIĄG DALSZY NASTĄPI.. aa! To okrutne. :P
OdpowiedzUsuńAle wracając do tematu. Mam nadzieję, że jeszcze trochę pociągniesz pisanie tego bloga i nie zakończysz go w połowie zdania. Liczę, że zmobilizujesz swoje jakże utalentowane siły i doskrobiesz do swego dzieła jeszcze kilka postów ku uciesze swego niewielkiego lecz głodnego następnego rozdziału grona fanów.
Czekam niecierpliwie na nexta..:D
jej czekam na dalsze losy wkręciłaś mnie prooooooooooooooooooooszę napisz kolejną notkę
OdpowiedzUsuńNara Shikami
hejka. Dosyć sporo masz już rozdziałów. Ciekawe ile zajmnie mi ich przeczytanie bo powiem że pierwsze dwa mam już za sobą i spodobały mi się ogromnie :D
OdpowiedzUsuńzapraszam również do mnie :) http://shikamarutemari.blog.pl jak się spodoba to polecę dalej z notkami : >
OdpowiedzUsuńNo pisz...dalej...czekam :"")
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny rozdział ??
OdpowiedzUsuń