Część II
Rozdział I
Hej,
witam po długiej przerwie. Wyrobiłam się z rozdziałem akurat pod choinkę dla
Was:). Mam nadzieję, że się spodoba. za błędy przepraszam, ale wyszłam chyba
już z wprawy pisania. Wesołych Świat, Kochani!!
Między bojaźnią a nadzieją spędzamy
życie. Ciągle dążymy, gonimy za czymś, co zdobyte nie daje nam pełni szczęścia.
To łańcuch napięć. Po każdym z nich następuje krótkie odprężenie, które czyni
miejsce nowemu napięciu. Ustaniem tej pogoni jest koniec, czekający każde
stworzenie. Taka kolej rzeczy: rodzimy się, żyjemy na tym padole, a potem
umieramy. Nic przecież nie trwa wiecznie. Jednakże, czy rzeczywiście na tym
kończy się nasza egzystencja? Czy z ostatnim wydanym tchnieniem przemijamy na
zawsze, a świat trwa dalej, tak jakby nasze istnienie nigdy nie miało miejsca? Z
całą pewnością – nie. Mówi się, iż życie to wielka przygoda, a śmierć to
jedynie dalszy jej ciąg. Każdy przychodzi z powierzoną nań misją, bytuje nie
dla siebie, lecz dla innych, kiedy odchodzi, kontynuuje ją w odmiennej formie.
Dusza staje się małą cząstką wszechświata, jej obecność jest odbiciem w drugim
człowieku, jego czynach, poglądach i ideałach. Żywot ludzki bywa za krótki, by
cokolwiek w nim dokończyć. Możemy tylko zrobić niezły początek i przekazać
przyszłym pokoleniom dobry przykład. Zmarli tworzą przeszłość, dopóki będzie
trwać o nich pamięć, ich historia nie przeminie.
W takim razie, czym właściwie jest śmierć?
Obcuje się z nią codziennie, jej nieodłączne towarzystwo leży w powinności
shinobi. Nierzadko stawiani są przed zimnym obliczem Kostuchy, czasami udaje
się im na krótką chwilę ją przechytrzyć. Jednak dla wielu wciąż pozostaje
tematem tabu. Wzbudza strach, gdyż ludzie nie potrafią pojąć jej natury.
Postrzegają ją jako najgorszą karę i okrutną niesprawiedliwość losu, choć
często ze swoją osobą wnosi pożądane ukojenie. Śmierć sama w sobie jest czymś
wielkim. To ustawienie świata na nowo. Pozornie nie zmieniło się nic, a
przecież zmieniło się wszystko. Stronice książki są te same, ale treść już
inna.
Śmierć to uosobienie spokoju i wyciszenia,
całkowitego zjednoczenia się z przyrodą. Nie boli, mimo że poprzedza ją
zatrzymanie akcji serca i pracy mózgu, to nie odczuwamy jej jak uszczypnięcia,
czy uderzenia, czegoś cielesnego, ona dotyka naszej podświadomości i ducha. To
złożony proces, w którym uczestniczymy, a raczej poddajemy się biernie, niezdolni
już do działania. Znika szara powłoka tego świata i wszystko spowija srebrzysty
blask. A potem widzisz…rozstaje dróg i to, co za nimi – Wieczną Krainę, skąpaną
w delikatnej mgle świeżego poranka. Właśnie tutaj stajemy przed ostateczną
decyzją. Wybór należy do nas.
Skrajnym przeciwieństwem doskonałej w ciszy
śmierci jest umieranie. By pójść naprzód i móc sięgnąć po szczęście, trzeba
najpierw zapłacić za nie gorzką cenę – okupić dotychczasowe winy i błędy bólem.
Żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromu odczuwanego cierpienia. Jedynie
wolniutki spacer na klęczkach pośród szalejącej pożogi, kiedy to jakaś
niewidzialna siła popycha nas dalej i kolejny krok wykonujemy przeciwko naszej
woli, oddaje namiastkę doznawanych katuszy. Płomienie bezlitośnie smagają
skórę, a krew przeistacza się w żar i pozostawia po sobie popiół. Powoli
rozpada się dom duszy, a ona sama staje się niezwykle krucha i ulotna. Trwa to
sekundę, może godzinę, albo erę w dziejach ludzkości. Nie wiadomo. Coś, co
odgrywa nadrzędną rolę w świecie doczesnym, w Krainie Umarłych po prostu nie
istnieje, bowiem nic nie posiada takiej władzy, by zakłócić ostatnią podróż.
Głos zamarł jej głęboko w gardle.
Chciała krzyczeć z prośbą o pomoc. Jednakże, ilekroć zbierała ku temu siły,
struny głosowe kategorycznie odmawiały posłuszeństwa. Zdolność mówienia
zawiodła ją pierwszy raz w życiu, a po raz kolejny w przeciągu ostatnich
godzin, a może dni? Sama nie wiedziała dokładnie. Odkąd jakiś czas temu
otworzyła oczy, nie była pewna niczego: skąd się tu wzięła, jak długo przebywa
w tym dziwnym miejscu, aż w końcu, kim jest? Nie pamiętała zbyt wiele, prawie
nic. W głowie miała kompletną pustkę – żadnych zbędnych pytań, a tym bardziej
odpowiedzi. Wielokrotnie starała się , zmusić szare komórki do współpracy i
przebić się przez otaczającą jej myśli ciemność i pustkę, nie przynosiło to
oczekiwanych rezultatów. Niewiadome pozostały, a jedyne co uzyskała to
niewyraźny strzępek obrazu: wyłaniających się spod ziemi trupiobladych kończyn.
Nie kojarzyła z tym żadnego wydarzenia, ciężko było określić, czy to urywek z
życia, czy fragment pewnego nocnego koszmaru. Im dłużej nad tym rozmyślała, tym
bardziej docierała do niej absurdalność podjętego działania. Jakiś nieśmiały
głosik szeptał, że najlepiej będzie zapomnieć o tymże drobnym incydencie.
Ogarnęło ją tak wspaniałe uczucie radości i wewnętrznego spokoju, iż
postanowiła się go posłuchać. Nawet nie zauważyła, kiedy ostatnia nic łącząca
ją z życiem pękła, a wspomnienie z ostatnich chwil ze śmiertelnego świata
zniknęło na zawsze.
Dziewczyna niepewnie uniosła się na łokciach
i rozejrzała wokół. Jej wzrok nie sięgał dalej niż kilka metrów w każdym
kierunku od miejsca, w którym leżała rozciągnięta jak manekin, kompletnie pozbawiona sił i woli. Już na
wstępie, z czystym sumieniem mogła orzec, że okolica ta, doskonale uplasowała
się na czołowych pozycjach na liście najdziwniejszych obiektów. Wszędzie królowała
biel, cała przestrzeń była skąpana nieskazitelną barwą niewinności, jej
jaskrawy odblask raził w oczy i prowokował do bezzwłocznego zatrzaśnięcia
powiek. Zamiast twardego gruntu, bose stopy stąpały po najprawdziwszej
powierzchni uśpionego oceanu. Nie było potrzeby posługiwania się chakrą, by
utrzymać się na grzbietach, leniwie sunących fal. W przejrzystej tafli odbijało
się ciemnogranatowe sklepienie nieba garnirowane w wielotysięczne
gwiazdozbiory. Dzięki temu zjawisku, woda migotała milionem światełek,
sprawiając wrażenie, jakby nieustannie padało. Co rusz, czasami prawie bez
ustanku, z nieboskłonu odrywała się pojedyncza gwiazda, lub większy ich rój, i
zataczając szeroki łuk, spadała. Kometa, ciągnąc długi, rozszczepiony ogon, pozostawiała
po sobie, aż po horyzont, wielobarwną marszrutę. Za każdym razem, gdy
niebiańska kula znikała z pola widzenia, w powietrzu pojawiała się zapalona
świeca i dołączała do niezliczonej liczby pozostałych ogników. Na początku,
ledwo tląca się iskra, rozpaczliwie walczyła o przetrwanie, aby po chwili
rozniecić krzepki płomień. Niektóre rozbłyskiwały wyłącznie na moment i od razu
gasły, a świeca zmieniała się w proch, jej szczątki ulatywały, gnane przez
wiatr.
Zacisnęła zęby i z wielkim trudem dźwignęła
się na kolana. Podparła się dłońmi w celu uzyskania względnej równowagi.
Następnie, przejawiając względem własnej osoby niepokojące skłonności
sadystyczne, stanęła na nogach; kolana niebezpiecznie drgnęły, ale dzielnie utrzymały
pion. Nie potrafiła wyjaśnić, w jaki sposób, na tak prozaiczną czynność,
potrzeba wręcz heroicznej mocy. Jej ciało było niesamowicie lekkie, a zarazem
ciężkie. Najmniejszy ruch okazywał się problematyczny w wykonaniu i pochłaniał
zupełnie energię. Rozciągał się również w czasie. Sygnał płynący z mózgu do
poszczególnych sektorów mięśni i ścięgien, przeciągał się niemiłosiernie długo,
a odbiór i wykonanie polecenia, zajmowało wieki. Przynajmniej tak się jej
zdawało. Uderzyła się w ramię , znów ten sam efekt nieskończoności. Chwileczkę…
coś tu nie gra. Powtórzyła czynność raz, potem trzy kolejne. Nie odczuła bólu,
nic. Zdezorientowana, uszczypnęła się bezlitośnie w policzek. Bez zmian.
Skóra
była patologicznie blada i zimna jak marmur, pokryta cieniutką warstewką,
czegoś zbliżonego do szronu. Wyjątek czyniła lewa ręka, od której pulsowało
przyjemne ciepło, napełniając otuchą. Ową dłoń trzymała kurczowo blisko serca.
Dopiero
teraz spostrzegła, gdzie stoi: rozstaje dróg. Za sobą miała jedną ścieżkę –
krętą, wysadzaną ostrymi jak brzytwa kamieniami, naprzeciwko – kilkanaście kolejnych,
te zdecydowanie bardziej zachęcały do spaceru na boso. Nie mogła tkwić w tym
samym punkcie, wiedziała, że musi wybrać którąś z dróżek i nią podążyć.
Pytanie: którą? Zadecydowała. Napięła mięśnie i podniosła stopę, by
urzeczywistnić zamiar. Ktoś zniweczył jej plan. Zamarła w półkroku.
-
Więc taka jest twoja wola. – Głos dobiegał zewsząd, rozbrzmiewał wysokim tonem
i wszystko infiltrował. Słowa, wykrzyczane i spotęgowane echem pustkowia,
docierały jako łagodny szept, pełen nadziei i spokoju. Brzmiał jak
najpiękniejsza kołysanka, rozbudzał serce i rozświetlał myśl. Mimo, że nie
widziała z kim ma do czynienia, po ciepłej barwie słyszanego dźwięku, domyśliła
się, iż ma styczność z kobietą.
-
Pokaż się! – Krzyknęła w przestrzeń. Zapadła cisza. Przez moment obawiała się,
że mogła tego kogoś urazić swoją bezpośredniością i brakiem podstawowych zasad
dobrego wychowania, i więcej się nie odezwie, a ostatnia rzeczą, jaką chciała
było zostanie tutaj samej. Już gotowała się do podeptania dumy w celu wyrażenia
skruchy, na szczęście okazało się to zbędne. Powietrze zadrgało od subtelnego
śmiechu.
-
Jesteś odważna, niezwykle to cenię. Ale pozostanę niewidoczna, przynajmniej na
chwilę obecną.
Dziewczyna
prychnęła.
-
Nie będę jak głupia rozmawiać z powietrzem. – Skrzyżowała ręce na piersi. –
Boisz się – stwierdziła hardo.
Tym
razem perlista melodia płynęła tuż nad jej głową. Zadarła głowę ufając, że
dojrzy nieznajomą.
-
Och nie, skądże znowu. To dla twojego dobra. Gdybym ukazała ci się teraz, nie
miałabyś możliwości powrotu. – Wymowne milczenie nakazywało kontynuować. – Nie
należysz do tchórzy, moja miła, a droga, jaką zamierzałaś wybrać, często
okazuje się najłatwiejszą ucieczką. Jesteś wojownikiem, shinobi, nie
dziewczęciem o zajęczym sercu. Żywiłabyś
żal do siebie samej.
Co
masz na myśli?
-
Nie domyśliłaś się? To miejsce jest alternatywą twojego ja. Wszystko, co
widzisz, dzieje się tutaj, w twojej głowie – poczuła swawolne szarpnięcie za
blond kosmyk. – Jeśli poszłabyś o krok dalej, wkroczyłabyś dokądś, skąd nie ma
odwrotu. Dołączyłabyś do pozostałych – płomienie na świecach podjęły chaotyczny
taniec. – To ostania podróż.
-
Czyli – poczuła nieprzyjemny ucisk w dołku – chcesz mnie oświecić, że ja…
-
Umarłaś? – Wtrąciła obca. – Nie. A przynajmniej, jeszcze nie. To zależy od
ciebie.
-
Po co te zagadki? Nie potrafisz wydedukować o co ci chodzi? – Ciągła zabawa w
kotka i myszkę, upierdliwe zgadywanki zaczynały powoli ją irytować. – Skoro
znalazłam się w Zaświatach to chyba już, sam w sobie, niezbity dowód, że
przekwalifikowano mnie na trupa?
-
Niekoniecznie. Pobyt w tym miejscu nie oznacza opuszczenia Świata Żywych.
-
To niby co? - Warknęła.
-
Przybywacie tutaj, bliscy śmierci, ale tylko ci, którzy są w stanie wywrzeć
jakiś wpływ na ciąg dalszy. To jakby taka przystań, gdzie dusza zaznaje trochę
azylu.
-
Przypomina mi to bardziej doradztwo – odparła kąśliwie. – Już przez coś takiego
przechodziłam. Jesteś może konsultantem do spraw wyzionięcia ducha?
Jej
uwaga nie została skomentowana.
-Decyzja
należy do ciebie. Podejmij ją w zgodzie z sumieniem. Musisz wiedzieć, że każda
chwila spędzona w Krainie, utrudnia wykonanie kroku wstecz. Śmierć, nieproszona,
przyjdzie sama do marudera, nawet jeśli pisane mu było długie życie. Zapomnienie.
Im dłużej działa, tym wyzbywamy się więcej wspomnień, a przywiązanie z dawnym
jestestwem znika. To się już zaczęło, nie zwlekaj. Twoja gwiazda nie zgasła,
ale jej blask słabnie. Musisz się śpieszyć.
Przyszło
jej do głowy pytanie, nurtujące ją od samego początku spotkania:
-
Kim jesteś? Skoro pracujesz w świecie umarlaków, musi ci zależeć na jak
maksymalnej liczbie gotowych do zgonu, by statystyki rosły, a na drogach
panował ożywiony ruch. A ty pomagasz. Co za ironia.
-
Nie posiadam nazwy, ani imienia. Mogę być kimś albo niczym. Więzi mnie w tym
półświatku własne przeznaczenia. Nie znam niczego oprócz przygnębienia i
zagubienia wędrujących tędy duchów – głos stopniowo cichł i oddalał się, nie
chciała, by zamilkł.
-
Prowadzisz tak miłą konwersację z każdym?
-
Nie, nie – ponownie śmiech. – Nie wyświadczam tak wielkiej przysługi pierwszej,
pospolitej duszyczce. Przywołać mnie, może wyłącznie uczucie. Tak silne, że
byłoby w stanie przezwyciężyć śmierć. Nienawiść – nastąpiła krótka przerwa –
bądź miłość. Dawno dokonałaś wyboru. Poradzisz z rzeczywistością jak okrutna by
ona nie była. Uporem i odwagą pokonasz trudności, a ktoś nie omieszka ci pomóc.
Musisz wreszcie przestać walczyć z własnymi afektami.
-
Nie potrafię – jęknęła. Przytłaczała ją ta wymiana zdań. Spokój i ład minęły bezpowrotnie. W głowie toczyła się
zażarta wojna, myśli plątały się i prześcigały wzajemnie. – Nic nie pamiętam,
jak mam na imię, nic. Kiedy próbuję coś przypomnieć, wtedy… Po prostu nie dam
rady.
-
Oczywiście, że dasz! Nie poddawaj się! – Niespodziewany krzyk, podziałał jak
kubeł zimnej wody. Miękki baryton pieścił czule zmysły. Momencik? To facet? Być
może to złudzenie, ale prześwitująca yukata momentalnie zaczęła jej mocno
przeszkadzać. Cieniutki materiał skrywał niewiele, prawie nic. Co dla kobiety
cenne, miała odsłonięte i podane jak na tacy. A co jeśli w pobliżu błąkał się
jakiś potępiony zboczeniec? Dyskretnie, tak żeby wyszło jak najbardziej
naturalnie, opuściła ręce wzdłuż ciała i splotła je na łonie. – Za długo to trwa
– zniecierpliwienie. Nieznana siła pchnęła ją do tyłu, zrobiła chwiejny
kroczek. Niemal natychmiast mrok zaczął przybierać niewyraźne kształty. – Ktoś
po tamtej stronie bardzo oczekuje twego powrotu. Słyszysz? Jego wołanie dociera
nawet do mnie. Nie byłaś tutaj sama. – Lewa dłoń zacisnęła się bezwiednie w
pięść, stałym torem powędrowała ku górze. – Idź za tym głosem, teraz on będzie
twym przewodnikiem. Nie zgub go! Zostawię cię już. Moje zadanie dobiegło końca.
-
Nie wywalą cię za te małe szachrajstwo? – Dobrze było usłyszeć ostatni raz tę
cudowną melodię. Coś jej mówiło, że nie prędko usłyszy po raz kolejny ten
uroczy śmiech.
-
Niesamowite! Przypominasz mi pewnego, blondwłosego młodzieńca. Zjawił się
krótko przed tobą, omal nie zdemolował wszystkiego. Rozbawił mnie jako pierwszy
od długich tysiącleci.
Niezmiernie
ją to zaciekawiło. Intuicyjnie wyczuła, że zna nadpobudliwego chłopaka:
-
Gdzie poszedł?
-
Trudno za nim nadążyć. Czyny wyprzedzały proces myślenia. Jak on to powiedział?
Och, tak! ,,Zawsze idę przed siebie’! I tyle go widziałam – westchnienie
otuliło jej zimne policzki.
Wzięła
głębszy wdech i odwróciła się twarzą do nieprzeniknionej ciemności. Następny
krok przyszedł o wiele łatwiej. Ufnie dała poprowadzić się kolejnemu nieuchwytnemu
Ktosiowi. Uśmiechnęła się. Z tą różnicą, że tego Ktosia doskonale znała. Pewien
leniwy strateg był jej światłem w ciemności, spoiwem łączącym ją z życiem.
Temari
postąpiła dalej. Ciągle nie czuła bólu, miała tylko nieokreśloną świadomość, że
niedługo nadejdzie.
Ciemne chmury powoli ustępowały pod
naciskiem siły wiatru. Daleko na wschodzie, za szczytami wzgórz, niebo
przybrało różnobarwne odcienie. Jasne promienie z trudem przenikały przez
opary, ciepły oddech muskał ziemię, pobudzając wszelakie stworzenie do życia.
Świtało. Powietrze po nocnych opadach było świeże i rześkie, nasycone ozonem. Z
oddali niósł się zapach wrzosów i rychło zbliżających się przymrozków. Mury i
dachy budynków kryły się w gęstej mgle. W Konoha już od dobrej godziny rozlegał
się codzienny uliczny gwar. Sprzedawcy otwierali swe kramy, wykładali towary,
grzejąc się przy kubku aromatycznej herbaty, żywo zachęcali potencjalnych
klientów do kupna prezentowanych przez siebie dóbr. Właściciele barów, dzierżąc
w ręce kije od szczotek, z zaciętymi minami wyganiali za próg ostatnich
uczestników nocnych libacji, po czym zabierali się do ogarnięcia, powstałego na
skutek swawolnych zabaw, rozgardiaszu. Ninja, powracający z misji witali się z
rodzinami, a matki odsyłały swe dzieci do Akademii. Wszystko toczyło się
własnym, utartym rytmem. Nikt nie przeczuwał nic złego i tak samo, nikt nie
dostrzegł znaków nadchodzących zmian.
Na głowie skalnej podobizny Yondaime
zmaterializowała się postać, mały, czarny punkcik w mlecznej zasłonie. Wyglądała
na zniecierpliwioną, przeszła kilka kroków w prawo, odwróciła się na pięcie i
uczyniła to samo w przeciwna stronę. Przyglądała się wiosce, zatrzymując wzrok
dłużej na jej centralnym budynku. Wysoki dach gmachu odcinał się i górował na
tle innych, na tarasie spacerowało pięciu członków ANBU. Niecodzienny widok.
Nie spotyka się cichych zabójców spacerujących sobie tu i tam w biały dzień.
Ich obecność odzwierciedlała to, co działo się w środku, w czterech ścianach.
Coś na prawdę ważnego zaprzątało w chwili obecnej głowę władcy Wioski Liścia i
z całą pewnością dołożono starań, by nikt temu nie przeszkodził. Zagadkowy
jegomość rozsiadł się na jednym z niesfornie sterczących, niegdyś blond, kosmyków
włosów Namikaze Minato. Wykazywał przy tym niespotykaną czujność, na każdy
najmniejszy ruch, bądź hałas odpowiadał natychmiastową reakcją. Wyglądało to
trochę, jakby przewidywał wypadki, zanim te rzeczywiście się wydarzyły. Swymi
ruchami wyprzedzał o ułamek sekundy. Tak samo jak teraz, uniósł w górę rękę i
wyciągnął równolegle do podłoża przedramię, a zaraz przysiadał na nim ptak.
Szczupłe palce wychynęły z obszernego rękawa płaszcza, delikatnie głaszcząc
nastroszone pióra. Zwierzę wydało krzykliwy skrzek, dziobem podszczypując bladą
skórę. Wyraźnie naburmuszony zeskoczył na kamień i usadowił się nieopodal,
czyszcząc się pod skrzydłami. Nieznajomy tymczasem odpiął pochwę z kataną,
układając się wygodniej, jego spojrzenie ponownie powędrowało ku obranemu celowi.
Przede
wszystkim cierpliwość. To misja wymagająca zachowania całkowitej ostrożności.
Pośpiech jest niewskazany. Jeden nierozważny krok może zaprzepaścić całe
przedsięwzięcie.
Wszelkie
idee i obietnice pójdą psu lizać przez głupie, małe potknięcie. Trzeba
poczekać, aż Hokage opuszczą wierne pionki. Wtedy szanowna Godaime będzie
musiała udzielić niezapowiedzianej audiencji czy jej się to podoba, czy tez
nie.
Tsunade krążyła nerwowo po całym
obwodzie gabinetu. Doskonale jej znane cztery kąty, wydały się niewystarczająco
duże, aby móc sprostać wymaganiom rozwścieczonej kobiety po pięćdziesiątce. A
może to przez stado ludzi, którzy wepchnęli się nieproszeni na tę małą
pogawędkę. Zatem odprężający spacer trwał zaledwie na krok w jednym kierunku i
powrocie do pozycji wyjściowej. Przez cały czas znajdowała się pod ostrzałem
kilku par oczu, wkurzało ją to niezmiernie i nie pozwalało spokojnie pomyśleć.
Domyślała się, iż kilkoro z obecnych, w szczególności pewna dwójka z nadzieją
oczekiwała na najmniejsze potknięcie z jej strony. Jakikolwiek błąd i zła
decyzja to dla nich małe zwycięstwo, wspaniały pretekst do pozbawienia
obejmowanej przez nią funkcji. Jednakże, przeliczyli się troszeczkę w swych
zamiarach. Zapomnieli, że mają na drodze do celu sporą przeszkodę, mianowicie:
ją. Póki żyje, nie pozwoli im na samowolkę.
Odwróciła
się zrezygnowana i stanęła naprzeciwko przyczyny całego zbiegowiska. Czeka ją
przeprawa przez istne bagno. Za jakie grzechy przyszło jej uczestniczyć na
stare lata w cyrku? I co też odwaliło mu do głowy? Pierwszy ninja w wiosce
zostanie mianowany na pierwszego w szeregu błazna. Tylko kompletny idiota,
obyty w prawie, wywija takie numery. Nawet skończony kretyn ma na uwadze
konsekwencje, jakie go czekają za ten dziecinny, wyjątkowo głupi, wybryk. Jeśli
nawet głupiec działał w słusznej sprawie, koniec nie przyniesie mu niczego
dobrego. A ona jako Hokage nie będzie w stanie mu pomóc. Jak przychodzi co do
czego i należy działać, okazuje się, że ma związane ręce. Co za parodia.
Jednakże nie pozostawi Radzie całkowicie wolnej ręki, mimo wszystko, jej głos
jeszcze coś znaczy. Powinna sprytnie przeprowadzić tę rozgrywkę, tak, by nikt
się nie połapał. Ma przed sobą twardy orzech do zgryzienia.
Złapała za nieopodal stojące krzesło i
usiadła naprzeciw przesłuchiwanego.
Oparła łokcie na kolanach, splatając dłonie w niespokojnym geście. Zniżyła
wzrok do poziomu zamaskowanej twarzy i spotkała się z obojętnością szarych,
matowych oczu. Konkretniej rzecz biorąc – jednego oka, gdyż drugie tradycyjnie zakrywał
materiał opaski. Prezentował się okropnie, czas, spędzony w dzikich ostępach
bardzo mocno odcisnął na nim swe piętno. Wyglądał, jakby taszczył na barkach
dodatkowe dwadzieścia lat. Sprawiał wrażenie zmęczonego i silnie
doświadczonego, w jego spojrzeniu, gdzieś w głębi, czaiło się coś
niebezpiecznego, nieme ostrzeżenie. To już nie ten sam ninja. Kakashi Hatake
zmienił się. Przed sobą miała wyłącznie powłokę starego przyjaciela, w środku
to zupełnie obcy człowiek. Przerażało ją to i smuciło zarazem. Cóż też takiego
się wydarzyć, że wracasz do domu jak zmarły, Kakashi?
-
Zapytam ostatni raz, Kakashi. Dlaczego zlekceważyłeś rozkaz i nie wróciłeś
razem z pozostałymi do wioski? Jaki miałeś motyw? Odpowiedz! – Zażądała swoim
nieznoszącym sprzeciwu, rzeczowym tonem, którego używała jako Hokage. W takich
sytuacjach jej głos był całkowicie pozbawiony emocji. Zamieniał ją w kompletnie
inną osobę. Jounin uparcie milczał. – Wiesz, że powinnam uznać cię za zdrajcę?
Zebrane dowody przemawiają na twoją niekorzyść. Nie zamierzasz współpracować,
nie myślisz zaprzeczyć, obronić się. Cokolwiek. Co z tobą, do jasnej cholery
się dzieje? Co? Nie oddam cię Radzie – tutaj ściszyła głos do szeptu. – W
przeciwieństwie do ciebie ja będę walczyć. – Wyprostowała się, skrzyżowała ramiona
na piersi, przybierając stosowną minę.
-
Zostawiłem list – wycharczał niezrozumiale.
-
List? Ach, list! – Zawołała. – Ta kartka papieru z paroma słowami? To cię nie
usprawiedliwia.
-
Nie zdradziłbym Konohy – oznajmił twardo. Po raz pierwszy, odkąd został
przyprowadzony przed oblicze Godaime, uniósł głowę. Tsunade zmrużyła
podejrzliwie oczy.
Od
strony kanapy dobiegł głośny syk. Koharu Utatane energicznie opuściła okupywany
posterunek, odepchnęła władczym ruchem członka ochrony i pojawiła się przy
Hatake. Na jej twarzy malował się tryumf i nieokiełznana radość. Nie starała
się nawet tuszować zadowolenia i satysfakcji z wygranej pod maską prymitywnej
złości.
-
Oszust! – Ryknęła. Oczy wychodziły jej prawie z orbit. Z ust toczyła pianę,
blade policzki przybrały niezdrowy odcień purpury. – Kłamca! Łżesz jak pies! A
głupia Tsunade wierzy w te twoje bajki! – Wspomniana, skoczyła na równe nogi.
Wściekłość obezwładniła możność trzeźwego myślenia, poziom chakry niepokojąco
wzrósł, tak, że złota energia otoczyła ciało kobiety, Wszyscy ze strachem,
zapobiegawczo, cofnęli się.
-
Zamknij się! Jak śmiesz, ty starucho!
-
Poczekaj, zaraz zmienisz zdanie – zaskrzeczała. Kakashi szarpnął się ostatkiem
sił, ale grube więzy nie pozwalały na więcej. Koharu z dziecinną łatwością
złapała i przytrzymała mężczyznę za włosy. Sięgnęła kościstym, obleczonym gęstą
siecią podskórnych naczynek krwionośnych, łapskiem za opaskę ninja. – To jest
to, co przed tobą tak skrzętnie stara się ukryć. – Stanowczym ruchem zdarła
trzymany przedmiot. Siwe, przydługie kosmyki powędrowały zawadiacko w górę,
pozostając w nieładzie. Oko kryjące podarek od Obito było szczelnie zamknięte,
powieka na nim marszczyła się i opadała mocniej niż zwykle. Pomarszczone
paluchy rozwarły ją okrutnie. W miejscu, gdzie powinien znajdować się
Sharingan, oczodół ział pustką. – Niedaleko pada jabłko od jabłoni – oznajmiła
pogardliwie. – Jaki ojciec, taki synalek. – Wyszczerzyła czarne zęby w ordynarnym
uśmiechu. Hatake zakończył publiczne oględziny, odwracając gwałtownie głowę w
lewo. I co teraz, Tsunade? Nadal będziesz za nim obstawała murem, tak jak
robiłaś to przez całe życie? – Czoło Hokage zmarszczyło się w pełnym skupieniu.
Powstrzymywała się przed uszkodzeniem i zabiciu paru delikwentów. – Możesz się
jeszcze zreflektować. Wielmożny Lord feudalny nie może ścierpieć tak wielkiej
niesubordynacji. Jego rządy zapewniają nam dobrobyt i bezpieczeństwo. Traktuje
nas niczym własne dzieci. Nasze zmartwienia obciążają jego udręczone barki, a
każde nieposłuszeństwo zasmuca. Pan zaczyna powątpiewać w nasze oddanie i
miłość. Jednakże, jako miłosierny i litościwy, daje nam kolejną szansę na
poprawę i zadośćuczynienie. Możemy zapewnić go o niezachwianej lojalności,
posyłając w darze głowę kolaboranta Kakashi’ego Hatake! Taka jest wola Lorda.
Zapadła
głucha cisza. Nikt nie pokazywał, jakie zaskoczenie wywarły nań wypowiedziane
słowa. Każdy czekał na reakcję Piątej. Ta zaś, wpatrywała się w skalną
podobiznę swego dziadka. Jej rysy złagodniały, na twarzy zagościł spokój. Po
chwili powróciła do obecnych duchem i spojrzała na Utatane. Wzrok jej
przepełniała wieloletnia mądrość, miała w sobie coś takiego, co nakazywało
pokłonić się, oddać należyty szacunek.
-
Utatane – rzekła powoli. - Nie bądź tak beztroska w rządzeniu cudzym życiem.
Powiedz mi, co takiego właściwie uczynił Lord Feudalny, abyśmy byli mu winni
wdzięczność? – Wraz z wypowiedzianymi słowami, mina staruchy systematycznie
rzedła, usta mełły przekleństwa i wykrzywiały się pod grymasami. – Gdzie
podziewał się, gdy go potrzebowano, kiedy Kraj Ognia upadał, w wraz z nim jego
mieszkańcy, jego tak zwane ,,dzieci’’, co? Ludzie ginęli dla jego chorych
ideałów i kaprysów. – Głos jej ociekał jadem. Drwina i ironia goniły, która ma
ugodzić jako pierwsza, zadać ranę, tę najboleśniejszą. – On wtedy uciekał,
chował się, płacił grubą kasę, za to, by go chroniono. To nam przychodziło,
płacić za jego błędy. A on mimo to, pragnie rozlewu krwi, możliwe, iż nie jako
jedyny, co Utatane? Mimo to, możesz wyluzować – położyła dłoń na ramieniu
Hatake – w odróżnieniu od Lorda, nie jestem ślepa na zło, które roztacza wokół
siebie, a przyjaciół cenię ponad wszystko i nie pozwolę, by choć włos spadł im
z głowy. Póki starczy mi sił! Niezwłocznie, jeszcze dziś pomówię z władzami
feudalnymi. A tymczasem – zwróciła się do obojga Starszyzny – wynoście się i
zabierzcie ze sobą swoje kukły – wskazała na kilku shinobi w ciemnych
kombinezonach. – Nie chcę was widzieć na oczy. – Wycofali się za drzwi wielce
obrażeni, a spojrzenie jakim uraczył ją na odchodnym Homura Mitokado, niosło ze
sobą przestrogę.
Tsunade
westchnęła cicho, własnoręcznie oswobodziła jounin’ a z węzłów i przytrzymała,
gdy osunął się bezwiednie z oparcia krzesła.
-
Niestety, jestem zobowiązana przestrzegać zasad. Postaram, uniewinnić cię, jak
najszybciej się da, ale musisz mi w tym pomóc. – Obejrzała się na tkwiących w
cieniu ANBU. – Zaprowadźcie Kakashi’ego do aresztu. Poinformujcie Ibiki’ego, że
ma dostać celę ze wzmożonym nadzorem.
Mężczyzna
z maską kota skinął na potwierdzenie. W momencie wyprowadzania z gabinetu,
Hatake przytrzymał się.
-
Zwróciłem Sharingan temu, kto ma do niego większe prawo. Nie sądzę, by mogło to
uchodzić za przestępstwo. Za długo trwaliśmy w marazmie, nadszedł czas
przebudzenia – na ułamek chwili, który starczył Hokage, rzucił wymowne
spojrzenie na skalne portrety.
Kobieta
została sama. Nieustannie odtwarzała ostatnią wypowiedź Kakashi’ego: ,,temu, kto ma do niego większe prawo’’.
Zagryzła wargę i zajęła stanowisko za biurkiem. ,,Zostawiłem list’’. Tak zrobił. Może coś przeoczyła? Wyjęła z
szufladki pomiętą kartkę i wyprostowała ją na drewnianym blacie. Treść znała na
pamięć, przeszukiwała dokładnie każdy fragment białego skrawka. W prawym,
dolnym rogu, znalazła. Mały wizerunek Sharingan’a, takiego jaki jest od razu po
aktywowaniu go przez użytkownika. W pierwotnej formie. Co to ma znaczyć?
Niepodważalne prawo do tej techniki ma wyłącznie klan Uchiha, to ich kekkei
genkai. Na świecie pozostał ostatni potomek rodu. Sasuke Uchiha. Czyżby sprawa
miała jakieś powiązanie właśnie z nim? Kakashi planował to niewątpliwie od
jakiegoś czasu. Co nim kierowało?
Odruchowo
zerknęła w kierunku wcześniej wskazanym przez szarowłosego. Niczego podejrzanego
nie dostrzegła.
Odchyliła
się, wygodniej opierając bolący kark o miękki zagłówek. Same zagadki. Ciekawe,
kiedy Shizune wróci ze sprawunków? Bez sake dalej ani rusz. Czuła w kościach,
że to będzie trudny okres w jej karierze.
Cienka, równomiernie drgająca linia na
środku jednego z ekranów stanowiła obrany punkt dla pary ciemnych oczu. Dwa
czujne punkciki śledziły skokowy ruch białej ścieżki. Nie zapomniał, jak
jeszcze kilka godzin wcześniej, życiodajne pikanie zamarło, a na monitorze
zamiast charakterystycznego pulsowania, pojawiła się ciągła kreska. Przeżywał
ponownie chwile grozy i niepokoju, gdy niespodziewanie ustawała praca serca
poszkodowanej. Ataki następowały po sobie w krótkich odstępach, czasami tak
gwałtownych i silnych, że od śmierci uchroniły ją wyłącznie doświadczenie oraz
umiejętności medyczne Tsunade. Niebezpieczeństwo minęło nad ranem. Parametry
ustabilizowały się na tyle satysfakcjonująco, iż zmęczona Hokage mogła z
czystym sumieniem, oddać się w utęsknione ramiona biurokracji. Na odchodnym
obiecała osobiście uświadomić Kazekage o okolicznościach, przez które jego
siostra znajdowała się w szpitalu. Pełniony zawód obligował ją do zdania
szczegółowego raportu na ręce Gaary o stanie zdrowotnym Temari. Wzięła na barki
ciężar odpowiedzialności za fatalne skutki powierzonej przez nią misji, co za
tym idzie, również konsekwencji własnej nieroztropności. Nie podobało mu się
to. Gaara wpadnie w szał, gdy się o wszystkim dowie. Nie odpuści dla kogoś, kto
świadomie narażał życie bliskiej mu osoby. Żaden Kage nie ma prawa korzystać z
usług niepodlegającego mu ninja. Chyba że, władca wioski wystosuje właściwe
pismo, potwierdzające zgodę, na udział jego podwładnego w ściśle określonym
przedsięwzięciu. Tsunade nie wiedziała, czym kierowała się w tamtym feralnym
dniu, wyznaczając uczestników zadania. Widocznie dała się ponieść i za mocno
zawierzyła w swą nieomylność. Ufała w siłę wysłanników, nie brała pod uwagę
większych problemów. Obecnie wytykała sobie, że zlekceważyła największy z nich
– Naruto .Zagadkę stanowiło, dlaczego doszło do tak nagłej przemiany. Nikt nie
potrafił racjonalnie tego wytłumaczyć. Złorzeczyła na Kakashi’ego, a nie
różniła się od niego za wiele. Oboje wpadli w niezły pasztet. Świadomie
przyswoiła za fakt, że żaden sojusz albo przyjaźń nie nagnie dla niej
principiów.
Shikamaru Nara w ciszy czuwał przy
dziewczynie. Na twarzy nadal miała maskę tlenową, klatkę piersiową wraz z
brzuchem, ściśle spowijał, biały materiał bandaża. Najmniejszy, odkryty skrawek
skóry, został uwieńczony diodami, mierzącymi parametry życiowe. Siedział na
krześle po lewej stronie łóżka. Głowę ułożył na wygniecionym, puszystym
posłaniu tuż obok nieruchomej dłoni. Opuszkami palców gładził, wciąż chłodną
skórę.
-Dlaczego
to zrobiłaś, Temari?
Lecz
na to pytanie znał odpowiedź. Działała w imię przyjaźni. Zaryzykowała życiem,
gdyż Sakura jest jej przyjaciółką. Kierowała się przeczuciem, pchnięta nagłą
potrzebą niesienia pomocy. Nie miała czasu na zastanawianie się, czasu, którego
on miał pod dostatkiem, by ochronić je obie. Zabrakło mu refleksu i trzeźwego
myślenia, czegoś, z czego się szczycił. Wyjątkowo uległ emocjom. Brak
profesjonalizmu żądał wysokiej ceny do zapłaty.
Chciał
być przy niej, gdy się wybudzi. Chciał nawrzeszczeć na nią, powiedzieć jak jest
głupia i nierozważna. Wygarnąć, co myśli o samolubnym heroizmie. Był na nią
zły.
Wyczuł czyjąś obecność za plecami. Odwrócił
się, patrząc wprost na wślizgującą się do pokoju Sakurę. Różowowłosa zniknęła
jakiś czas temu po zmianie opatrunków. Przyniosła ze sobą bogaty arsenał porcji
kroplówek, woreczków z krwią oraz pół tuzina strzykawek. Obdarowała chłopaka
niepewnym uśmiechem. Shikamaru rozmawiał z nią wcześniej, tłumacząc i
zapewniając, że nie jest na nią zły. Nie uspokoiło jej to jednak, nadal obwiniała
się za krzywdę przyjaciółki. Podejrzewał, iż jej sumienie, może wyzwolić od
tego ciężaru, wyłącznie sama Temari.
Podeszła
bliżej, składając arsenał medykamentów na specjalnym, metalowym stoliku. Brunet
obserwował, jak układa zawartość na blacie w odpowiedniej kolejności. Bez słowa
założyła gumowe rękawiczki. Wykręciła pojazdem między stojakami na kroplówki i
ustawiła mebel przy wezgłowiu łóżka po prawej stronie, zablokowała kółka.
Dopiero wówczas odezwała się przyciszonym głosem:
-
Nic nie zdziałasz, siedząc tutaj na wpółżywy. Powinieneś odpocząć.
Nie
odpowiedział. Wędrował wzrokiem za ruchem jej sprawnych, precyzyjnych palców.
Przyczepiała woreczki z krwią, zmieniała kroplówki, wstrzykiwała wprost do
wenflonu zawartości strzykawek. Badał wyraz jej twarzy, gdy odczytywała
informacje z aparatury i zapisywała dane na karcie informacyjnej. Na koniec,
wyjęła z kieszeni fartucha, stetoskop. Przyłożyła słuchawkę do górnej części
klatki piersiowej blondynki, wsłuchując się w abstrakcyjną, wewnętrzną mowę ciała,
zrozumiałą wyłącznie lekarzom. Jej twarz przybrała marsowy wyraz. Złożyła
narzędzie i zawiesiła je sobie na szyję. Ponownie uwieczniła swoje
spostrzeżenia na papierze.
-
I co z nią? – Niespodziewane pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Uniosła wzrok,
napotykając przenikliwe spojrzenie Nary.
-
Nadal walczy. Nie poddaje się.
-
A konkrety? – Warknął oschle.
Przygryzła
wargę. W całej, czekającej ją karierze lekarskiej, najbardziej przerażała ją perspektywa
rozmowy z bliskimi pacjenta. Nie samo leczenie, widok krwi albo ran, lecz
nadejście momentu, gdy będzie zmuszona odebrać ostatnią nadzieję, komuś, komu
ją wcześniej tak żarliwie wścibiała – tego bała się najbardziej. Nie
przypuszczała, że będzie musiała mierzyć się z tym wyzwaniem tak prędko.
-
To pierwsza doba, gdzie jej stan podlega ciągłym zmianom. To ciężki przypadek,
nie potrafimy dokładnie określić, z czym mamy do czynienia. Uleczyliśmy
wszystkie zewnętrzne i wewnętrzne obrażenia. Nic, z aspektu fizycznego, nie
stanowiło większego zagrożenia. Jednakże, obecne symptomy wskazują na to, że
wszystko podąża w odwrotnym kierunku niż zamierzaliśmy. Chakra Lisa niweluje
jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Sercu, na tę chwilę, nie możemy niczego zarzucić,
pomijając lekkie zaburzenia, jak na obecne możliwości, pracuje na pełnych
obrotach. Natomiast pojawił się inny problem. Popatrz – wcisnęła zielony
klawisz. Urządzenie uruchomiło się z cichym buczeniem. Na czarnym pulpicie
pojawił się zarys ludzkiego ciała. Wirowały w nim szaleńczo prądy niebieskiego
i czerwonego koloru, mieszały się ze sobą, a w miejscu ich zetknięcia,
pozostawała purpura. – To przepływ chakry – wyjaśniła. – Tutaj i tutaj –
wskazał na punkty, które w organizmie, normalnie wypełniają płuca – jest
największe skupisko energii Dziewięcioogoniastego. Jego cząsteczki mnożą się w
zawrotnym tempie, zastępując chakrę użytkowniczki. Są silniejsze i dominują.
Powoli zaczynają, zanikać pęcherzyki płucne, przez co zmniejsza się
powierzchnia wydalnicza płuc. Temari nie jest w stanie oddychać samodzielnie.
Jej system odpornościowy nie potrafi wyprodukować przeciwciał, które poradziłby
sobie w obronie przed intruzem. Cały proces gojenia został zachwiany. To
wyłącznie kwestia czasu, gdy rany otworzą się na nowo, jeśli szybko nie
wymyślimy czegoś skutecznego. – Spojrzała żałośnie na bruneta, jej zielone oczy,
po raz enty, napełniły się łzami, a wargi zadrżały w zapowiedzi rychłego
płaczu. – Tsunade-sensei wciąż szuka, ale bez rezultatu. Rano wysłała grupy
poszukiwawcze, wraz ze sporządzoną listą rzadkich, uzdrawiających specyfików.
Jeszcze dziś wieczorem chce zwołać konsylium najwybitniejszych medic ninja, by
zaczerpnąć od nich wiedzy i postanowić, co dalej. – Umilkła na moment. –
Zaniosę Tsunade-sensei karty. Prosiła o natychmiastowe raporty. Przy okazji
zawiadomię blok operacyjny, możliwe, że bez ich udziału się nie obędzie. –
Wyłączyła zbędny sprzęt i zaczęła zbierać się do wyjścia. – Zajrzę do was jak
tylko wyjdę od Tsunade. Potrzebujesz czegoś? – Zaprzeczył ruchem głowy. – Wiem,
że to niemożliwe, ale powinieneś odpocząć. – Przeszła obok niego, ale przy
drzwiach zatrzymał ją głos Shikamaru.
-
Jak z Naruto? – Wymowne milczenie ze strony Haruno, nakazało mu się domyślić. –
Rozumiem. Idź już i wróć z dobrymi wieściami.
Cichy
trzask zasuwanych drzwi obwieścił mu, iż został sam. ponownie oparł czoło o
dłoń chorej. Wpatrywał się w jej uśpione oblicze, pełne spokoju, którego obecnie,
tak bardzo mu brakowało. Przymknął powieki, muskając ciepłym oddechem skórę
dziewczyny.
-
Jesteś głupia, No Sabaku. – Westchnął, a po chwili dodał cicho. – I mimo to,
kocham cię jak szaleniec.
Tsunade
wracała właśnie do gabinetu. Zdążyła powiadomić Kazekage, przed jego wyjazdem
do Wioski Kamienia, o wypadku Temari. Tak jak się spodziewała, to nie była
najmilsza rozmowa, a to dopiero początek. Skoro teraz mało brakowało, by
przeszli do rękoczynów na swoich lustrzanych odbiciach, to przy spotkaniu,
niechybnie pozabijają się oboje. Gaara miał zjawić się w Konoha za trzy dni.
Jego przybycie opóźniały, nie cierpiące zwłoki, obowiązki Kage. Kankuro był w
delegacji, więc młody władca nie miał kogo zostawić za swoje zastępstwo.
-
Będzie siwy dym – jęknęła przeciągle, wkraczając do centralnego pomieszczenia
wioski. Przystanęła w progu, wzdrygając się z zimna. – Że też ta Shizune nigdy
nie zamknie okna! Jeśli przez nią zachoruję, to za karę, każę jej posortować wszystkie
dokumenty w archiwum. – Marudziła i wyrzekała pod nosem na zapominalstwo swej
pomocnicy.
Podeszła
do okna, by odciąć napływ chłodnego powietrza. Gdy tylko chwyciła za klamkę,
poczuła chłód metalu na szyi. Do jej uszu dobiegł szelest i pełne dezaprobaty
cmoknięcie.
-
Cóż to, czyżby sławna Hokage, dała się zaskoczyć? Czym stała się Konoha, jeśli
jej władca daje podejść się w tak dziecinny sposób?
-
Minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania – Tsunade wykrzywiła usta w szyderczym uśmiechu. – Nie uważasz?
-
Było, minęło. Mam w Liściu do załatwienia dawny interes – ostrze katany
przesunęło się nieznacznie ku piersi Piątej.
-
Czego chcesz? – Warknęła.
-
Tego, którego pragnie świat, potomka Namikaze Minato. Władce Bestii... Naruto...
Jeszcze nie przeczytałam, ale zabiorę się za to! :)
OdpowiedzUsuńYay, wróciłaś! Długo nie dodawałaś postów! :)
Mam nadzieję, że to na stałe. :)
Jak znajdę chwilkę czasu, to przeczytam i oczywiście zostawię komentarz! :)
Pozdrawiam. :3
Ashta :3
Odpowiesz na pytanie ?? Proszę powiedz mi w jakim wyzwaniu przegrał Gai z Kakashim na początku Blogu, bo albo to jakoś przegapiłem, albo nigdy tego nie wyjaśniałaś :P
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział *_*
OdpowiedzUsuń